Turecki handel, współpraca wojskowa i przemysłów obronnych z Izraelem zostają "całkowicie zawieszone", zdecydował premier Turcji Recep Tayyip Erdogan.
Erdogan zarzucił jednocześnie Izraelowi, że zachowuje się w regionie jak "rozpuszczony chłopiec" i zapowiedział, że tureckie statki "będą częściej widziane" we wschodniej części Morza Śródziemnego. Szef tureckiego rządu potwierdził też, że rozważa udanie się do Strefy Gazy, być może 12 września, kiedy będzie z wizytą w Kairze. Zastrzegł, że musi to jeszcze zostać omówione z Egiptem.
Posunięcie Erdogana to sankcje za zeszłoroczny atak Izraela na Flotyllę Wolności, usiłującą przełamać izraelską blokadę palestyńskiej Strefy Gazy. Zginęło wtedy dziewięciu Turków, wśród nich jeden z podwójnym obywatelstwem - tureckim i amerykańskim.
Pełzające pogorszenie relacji
Relacje turecko-izraelskie pogorszyły się po upublicznieniu w czwartek przez dziennik "New York Times" raportu ONZ w sprawie izraelskiego ataku na Flotyllę Wolności, która chciała przerwać izraelską blokadę Strefy Gazy. Wyrażono w nim opinię, że blokada Strefy Gazy jest legalna, ale Izrael użył przeciwko Flotylli Wolności nadmiernej siły.
W reakcji na izraelską odmowę przeproszenia za atak, Turcja wydaliła ambasadora Izraela i zawiesiła współpracę wojskową z tym krajem. Swego ambasadora z Izraela Turcja odwołała już wcześniej.
Normalizację stosunków Turcja uzależnia od izraelskich przeprosin za śmierć Turków, wypłacenia odszkodowań ich rodzinom oraz zakończenia blokady Strefy Gazy.
Izrael zgodził się w zasadzie na wypłacenie odszkodowań, ale twierdzi, że jego komandosi działali w obronie własnej, gdy zaatakowano ich nożami i pałkami. Blokadę Strefy Gazy uzasadnia koniecznością zapobieżenia przemytowi broni dla rządzącego tam radykalnego ugrupowania palestyńskiego Hamas.
Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: World Economic Forum