Kilka dni przed rozpoczęciem nalotów w Syrii dwie trzecie Rosjan było temu przeciwne. Wystarczyło kilka dni operacji, żeby proporcje się odwróciły. Od czasów aneksji Krymu w rosyjskich mediach nie było tak skoordynowanej, tak zmasowanej, a przede wszystkim tak skutecznej ofensywy informacyjnej. Większość Rosjan niemal na komendę uwierzyła w główne tezy tej kampanii: militarna operacja w Syrii jest uzasadniona i skuteczna.
Centrum Lewady opublikowało 28 września sondaż, w którym tylko 14 proc. ankietowanych uznało, że Moskwa powinna zapewnić "bezpośrednie militarne wsparcie" rządowi syryjskiemu poprzez wysłanie tam wojsk. 69 proc. Rosjan było w mniej lub bardziej stanowczy sposób przeciwnych wysłaniu armii na pomoc Asadowi.
Po kilku dniach nalotów Centrum Lewady przeprowadziło nowe badanie (2-5 października) opinii publicznej. Okazało się, że 72 proc. Rosjan popiera operację wojskową w Syrii. Wcześniej 14 proc. było za nalotami, teraz 14 proc. było przeciwko. Zwrot o 180 stopni w zaledwie kilka dni. Jak to możliwe?
Informacyjna ofensywa państwa rosyjskiego (oficjalne komunikaty plus media) to jedno. Ale nie przyniosłaby ona takich rezultatów, gdyby nie podatność społeczeństwa na podobne zabiegi po wydarzeniach 2014 r. – wielkomocarstwowa i militarystyczna euforia po aneksji Krymu i wtargnięciu do Donbasu przeorała głęboko umysły Rosjan.
Jak nie Donieck, to Damaszek
Z początkiem września z frontu w Donbasie rosyjskie telewizje i gazety zaczęły odwoływać do kraju swych korespondentów wojennych. Oficjalny powód? Rozejm i spokój, jakiego nie było na ukraińskim froncie od początku wojny. Urlopy? Jeśli tak, to na krótko. Okazało się, że reporterzy załatwiają sobie papiery na wyjazd na Bliski Wschód. Przygotowaniom do operacji w Syrii towarzyszyło przygotowanie ofensywy informacyjnej.
Z początkiem września machina propagandy kremlowskiej zaczęła przesuwać uwagę opinii publicznej z tematu ukraińskiego na syryjski. Najpierw pojawiły się pojedyncze doniesienia o wzmożonych dostawach wojskowych do Syrii. Proszeni o komentarz politycy wypowiadali się niejednoznacznie, budząc jeszcze większe zainteresowanie. Potem włączyli się w to swymi oficjalnymi wypowiedziami - o potrzebie budowy wielkiej koalicji i walki z IS – Putin, Ławrow i Pieskow.
Bania i zupa owocowa
Od 30 września serwisy informacyjne w telewizji zaczynają się od doniesień z Syrii. Jak policzyli analitycy ukraińskiej grupy Informacyjny Opór, w pierwszych dwóch tygodniach października rosyjskiemu zaangażowaniu w Syrii w programach informacyjnych i analitycznych mediów elektronicznych poświęcono 49 proc. czasu. Wojennej potędze Rosji – 17 proc., Putinowi – 16 proc., stosunkom Rosji z NATO – 9 proc., wewnętrznym problemom Rosji – 4 proc. A Ukraina? Zaledwie 5 proc. czasu. Równo rok temu było 90 proc.
Nic dziwnego, że Rosjanie przestają interesować się Ukrainą, a uwagę poświęcają Syrii. Tym bardziej że ten temat wygląda atrakcyjniej. Media donoszą, ile razy dzielni piloci ruszali na bojową misję, ile celów zbombardowali. Przekaz utwierdza w przekonaniu o potędze Rosji. Wróg jest przedstawiany jako niezwykle groźny, tak groźny, że same USA sobie z nim nie radzą. Ale Rosjanie – tak. Co nalot, to sukces. Terroryści w popłochu, a po stronie rosyjskiej żadnych strat.
A przecież ci bohaterowie to zwyczajni ludzie. Ważne jest, by pokazać także inną stronę operacji syryjskiej. – Dzień i noc kipią polowe kuchnie. Zupa owocowa, makaron z kurczakiem, lotnicy nakładają sobie mięso i produkty mleczne – relacjonował w reportażu z bazy pod Latakią korespondent Pierwszego Kanału. Dzielnym żołnierzom niestraszny nawet żar lejący się z nieba – w pokojach jest klimatyzacja. Jest też oczywiście bania (sauna). Obrazki z jadalni, kuchni i sauny przeplatają się ze scenami startujących samolotów. Tak mniej więcej wyglądają wszystkie korespondencje z Syrii.
"Easy war"
Robota prokremlowskich dziennikarzy nie zaskakuje. Podobnie było chociażby na Krymie. To, co jest zupełnie nowe, to informacyjna polityka armii. W ministerstwie obrony w Moskwie codziennie odbywają się konferencje prasowe, na których generałowie pokazują efektowne zdjęcia z nalotów. Regularnie publikowane są materiały wideo. Ważną rolę odgrywają media społecznościowe. Twitter ministerstwa obrony i profil na Facebooku dostarczają mnóstwa informacji. Na oficjalnej stronie resortu pojawiła się specjalna zakładka poświęcona operacji w Syrii.
Były deputowany Dumy, Władimir Ryżkow w rozmowie z Voice of America wskazał, że rosyjskie ministerstwo obrony kopiuje po prostu rozwiązania amerykańskie, a operacja w Syrii to pierwsza w historii Rosji "wojna telewizyjna". Generałowie pokazują rodakom, że Rosja ma nie gorsze samoloty niż Ameryka, takie same inteligentne bomby, ma nawet swoje "tomahawki" (wystrzelenie pocisków z okrętów na Morzu Kaspijskim). Wniosek? Rosja może prowadzić takie same kampanie wojenne jak supermocarstwo USA.
Jak zauważa Andriej Pierwcew z "Kommiersanta", możliwe, że to pierwsza w historii propagandy "easy war" ("łatwa wojna"). Tracą tylko siły zła, zero własnych strat. Nie ma więc co stawiać jakichkolwiek pytań, nie ma miejsca na wątpliwości. Wszak broń jest wysoce precyzyjna, a piloci to asy, niczym bohaterowie "Top Gun".
В сети появились первые фото российского пилота, вернувшегося с боевого вылета на авиабазу возле сирийской Латакии. pic.twitter.com/yZ2TA1fEmS
— КоробковЗемлянский (@korobkov) październik 3, 2015
Silnym echem odbiła się prognoza pogoda na antenie państwowego kanału Rossija 24. Pogodynka opisywała październikowy klimat w Syrii, podkreślając, że obecne warunki pogodowe są tam "bardzo sprzyjające" do prowadzenia nalotów bombowych.
Szokujące, ale wcale nie nowe. Jak przypomniał portal Radia Wolna Europa, prezenter z Rossija 24 w kwietniu 2014 r. mówił o "chmurach zbierających się" nad Donbasem i zapowiadał "porywiste wiatry – być może wiatr zmian w Doniecku – w weekend". Kilka dni później rebelianci zajęli główne obiekty państwowe w Doniecku.
"Tendencyjne i fałszywe informacje"
Wojna w Syrii jest dla propagandzistów łatwiejszym zadaniem niż wojna z Ukrainą. Na Bliskim Wschodzie niełatwo zweryfikować podawane informacje. W atakowanych rejonach nie ma też dziennikarzy, a wróg też wygodniejszy niż europejskie państwo.
W piątym dniu nalotów Kanał Pierwszy wyemitował zdjęcia mające rzekomo pokazywać setki samochodów porzuconych na granicy z Turcją przez dżihadystów uciekających w panice przed rosyjskimi bombami. Portal LifeNews opublikował zaś artykuł o komendantach dżihadystów ukrywających przed podkomendnymi informację o tym, kto ich bombarduje, z obawy przed masowymi dezercjami na sam dźwięk słowa "Rosja". Żadnego niezależnego potwierdzenia tych doniesień nie ma.
Wątpliwości budzą też słowa rosyjskich wojskowych i polityków. Zastępca naczelnika sztabu generalnego gen. Andriej Kartapołow twierdził, że informowano Pentagon o planach nalotów na cele IS. Co więcej, generał utrzymywał, że Amerykanie zapewnili Rosjan, iż w bombardowanych regionach (Homs, Hama, Idlib) są tylko terroryści. USA jednak nie potwierdziły tych słów.
Jednocześnie Rosjanie odrzucają wszelkie informacje podważające ich propagandę. Rzeczniczka MSZ Maria Zacharowa doniesienia o śmierci cywilów w wyniku rosyjskich nalotów określiła jako "tendencyjne i fałszywe informacje". Zarzuty, że przytłaczająca większość ataków skierowana jest przeciwko opozycji i cywilom, rosyjscy politycy i generałowie odrzucają, nazywając "wojną informacyjną". Telewizja NTW wyemitowała nawet program "Anatomia propagandy" – o tym, jak zachodnie media informują o wojnie w Syrii.
Jak wygląda terrorysta
W informacyjnym przekazie Rosji nie ma czegoś takiego jak "umiarkowana opozycja" w Syrii. Obraz jest czarno-biały. Z jednej strony siły dobra, czyli legalne władze Syrii z Asadem na czele, z drugiej strony siły zła – czyli terroryści.
Не надо путать ИГИЛ с умеренной сирийской оппозицией pic.twitter.com/HhJfJPIZtG
— Lev Sharansky (@LevSharansky) październik 2, 2015
Kiedy dziennikarze dopytywali o to Ławrowa, ten odrzekł: – Jeśli ktoś wygląda jak terrorysta, działa jak terrorysta, chodzi jak terrorysta, walczy jak terrorysta, to on jest terrorystą, czyż nie?
Rada Federacji dała zgodę Putinowi na użycie siły w Syrii przeciwko IS, ale zaraz po tym prezydent wyraźnie starał się nie nazywać wroga konkretnie, mówiąc zamiast tego o jakichś "terrorystycznych grupach". Rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow jeszcze bardziej rozszerzył definicję wroga: "cała masa ekstremistycznych grup". Słowo "ekstremiści" nie jest przypadkowe – ma się odpowiednio kojarzyć. Według rosyjskiego prawa ekstremistą może być bowiem właściwie każdy krytyk władzy, więc "ekstremiści" syryjscy to nikt inny, jak opozycja walcząca z Asadem.
W ONZ Putin porównał działania antyterrorystyczne do II wojny światowej, a terrorystów do nazistów. Podobnie było na Ukrainie – tam też uczestników Majdanu zakwalifikowano jako siły faszystowskie.
Ale Syria to nie Ukraina. To Bliski Wschód, nie Europa. Świat arabski i muzułmański, a nie prawosławny, postsowiecki. Jednak i na to propagandziści z Kremla znaleźli wytłumaczenie. Na Twitterze furorę robi hashtag #СирияНаша (#SyriaJestNasza). Hasło nawiązuje do słynnego już "Krym jest nasz". Tylko co wspólnego może mieć Syria z Rosją? Tłumaczył to w jednym z programów deputowany Sprawiedliwej Rosji Siemion Bagdasarow: "Bez Syrii, bez Antiochii nie byłoby prawosławia, a więc nie byłoby i Rusi. To nasza ziemia!". Cerkiew prawosławna popiera naloty w Syrii, więc pewnie jakaś część Rosjan widzi w tym rodzaj krucjaty.
#СирияНаша pic.twitter.com/mE5DKuDuMl
— Ядерная зима близко (@NucWintIsComing) wrzesień 30, 2015
Poparcie in blanco
Odpowiedź na pytanie, dlaczego tak szybko Rosjanie zmienili zdanie na temat syryjskiej wyprawy, tkwi nie tylko w sprawności potężnego aparatu propagandy. Nie mniej ważne od ziarna jest gleba, na którą ono pada.
Większość Rosjan opiera swoją wiedzę o sytuacji w Syrii jedynie na telewizyjnych przekazach. Tylko 15 proc. Rosjan wydarzenia w Syrii śledzi z uwagą, zaś w ogóle nie interesuje się tym jedna trzecia. Stosunek do zaangażowania w konflikt syryjski nie wynika więc z analizy konfliktu i znajomości tematu, lecz jest po prostu wyrazem poparcia dla polityki państwa. Gdyby Moskwa uderzyła w, dajmy na to, Gabonie, odpowiednio to uzasadniając i sprzedając w medialnym opakowaniu, Rosjanie także by to poparli.
Aneksja Krymu i wojna hybrydowa w Donbasie pozwoliły Rosjanom znów poczuć się obywatelami supermocarstwa. Efektowne obrazki z Bliskiego Wschodu, gdzie przez ostatnie przeszło dwie dekady dominował wróg zza oceanu, utwierdzają ich w tym przekonaniu. Doniesienia zagranicznych mediów i polityków o wpadkach rosyjskiego oręża nie przebiją się do ich świadomości. Informacje o tym, że część pocisków rakietowych wystrzelonych z Morza Kaspijskiego w stronę Syrii spadła na Iran, zostały potraktowane jak kłamstwo i element wojny informacyjnej przeciwnika, który zazdrości Moskwie militarnej skuteczności.
Co się jednak stanie, gdy pojawią się pierwsze straty, pierwsze zestrzelone samoloty i pierwsi polegli żołnierze? W przeciwieństwie do wojny ukraińskiej nie będzie można mówić, że to jedynie ochotnicy na urlopie. Ostrzeżeniem dla Kremla i jego propagandzistów powinien być ten wynik sondażu Centrum Lewady: blisko połowa ankietowanych uważa, że Syria może się stać "nowym Afganistanem".
Autor: Grzegorz Kuczyński / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TASS/PAP