"Ci, którzy trzymali się sufitu, musieli stać na leżących ciałach". Wybuch paniki w metrze zabił 53 osoby

Źródło:
Biełsat, Gazeta.ru, tvn24.pl
Pogrzeb jednej z ofiar wybuchu paniki na stacji metra w Mińsku
Pogrzeb jednej z ofiar wybuchu paniki na stacji metra w MińskuReuters Archive
wideo 2/4
Pogrzeb jednej z ofiar wybuchu paniki na stacji metra w MińskuReuters Archive

Kiedy upalny wieczór niespodziewanie przerwała burza, setki osób bawiących się na koncercie rockowym ruszyły w stronę metra. Ludzie upadali na śliskich schodach, a tłum nie przestawał wlewać się do ciasnego przejścia. Dziewczyny w butach na wysokim obcasie tratowały tych, którzy nie byli w stanie się podnieść. 24 lata temu, 30 maja 1999 roku, na stacji Niamiha w Mińsku wybuchła panika, w wyniku której zginęły 53 osoby, głównie nastolatki.

Była niedziela, przedostatni dzień maja. W Mińsku od rana panował upał. Po południu tłumy ludzi, głównie młodych - studentów i nastolatków - zaczęły gromadzić się na skwerze w pobliżu Pałacu Sportu. To samo centrum miasta, okolice rzeki Świsłocz. Organizowano tam festiwal piwa, wieczorem zagrać miał popularny zespół rockowy Mango-Mango.

Przed godz. 20, gdy trwał już koncert, niebo niespodziewanie zasłoniły ciemne chmury. Zaczęło padać, słychać było pierwsze grzmoty. Deszcz szybko przerodził się w ulewę z gradobiciem. "Po prostu wściekły grad - w życiu takiego nie widziałam! Pamiętam, że bardzo bolało, całe nogi miałam poobijane kawałkami lodu" - wspominała 20 lat po tragedii cytowana przez Biełsat Maryna Korż, która w 1999 roku miała 15 lat, a na koncert wybrała się ze znajomymi.

Gdy nad terenem festiwalu na dobre rozpętała się już burza, tłum rzucił się do ucieczki. W bezpośrednim sąsiedztwie sceny nie było żadnego budynku, w którym można by się schronić - Pałac Sportu stoi kawałek dalej. Organizatorzy nie zapewnili też żadnego namiotu ani wiaty. Ludzie pobiegli więc w kierunku pobliskiej stacji metra Niamiha.

Przy wejściu szybko zgromadziło się kilkaset osób. Tłum parł, próbując dostać się do podziemnego przejścia albo na samą stację. Schody szybko zrobiły się mokre, ludzie upadali i nie byli w stanie się podnieść. Ludzie ciągle jednak napierali, tratując osoby leżące na ziemi. W dolnej części schodów i w przejściu zrobiło się tak ciasno, że nie dało się już poruszać.

ZOBACZ TEŻ: "Nie wiem, jak żyć". Rozpacz i gniew rodziców po śmierci ich dzieci podczas imprezy w Seulu

Wybuch paniki. Zginęły 53 osoby

Ci, którzy znajdowali się kilka metrów wyżej, nie zdawali sobie sprawy z rozgrywającej się na dole tragedii. - Stojąc na górze schodów widziałam tylko głowy, głowy, głowy… I tak do samego dołu. Z góry wyglądało to tak, jakby wszyscy stali, po prostu się nie ruszając. Obok mnie ludzie śmiali się, rozmawiali, nie było żadnej paniki. Podszedł do mnie jakiś chłopak. Nie mogliśmy nawet sobie wyobrazić, że obok warstwami leżą ludzie, a inni po prostu na nich stoją - mówiła Korż.

Dodała, że w pewnym momencie na końcu schodów pojawiło się kilku chłopaków, którzy zaczęli krzyczeć w stronę tłumu: "Do tyłu!". Jeden z nich nosił milicyjny mundur. Kiedy na schodach zrobiło się trochę luźniej, "z przejścia wynieśli bardzo blade dziewczyny i położyli je na trawie". - Do głowy nie przyszło mi, że są martwe. Wydawało się, że po prostu straciły przytomność - zaznaczyła rozmówczyni Biełsatu.

Ostatecznie zginęły 53 osoby, głównie młode, kilkunastoletnie dziewczyny. Najmłodsze ofiary miały zaledwie 13 lat. Zginęło też dwóch milicjantów próbujących zatrzymać tłum. Większość osób zmarło w wyniku uduszenia. Na ciele wielu z nich znajdowały się rany kłute, zadane butami na wysokim obcasie napierających wraz z tłumem dziewczyn. Ponad 250 osób zostało rannych.

Inny świadek tamtych wydarzeń, Dzmitryj Tałkaczou, w rozmowie z Biełsatem wspominał wizytę na stacji Niamiha kilka dni po 30 maja. - (…) Największe wrażenie wywarła na mnie nawet nie "ściana pamięci" z morzem kwiatów, a odciski dłoni na suficie i ścianach. Ci, którzy trzymali się sufitu, musieli stać na ciałach tych, którzy leżeli na dole. To była wyraźna linia: tu jeszcze chwytali się wszystkiego, żeby się tylko wydostać, a dalej śladów już nie było (…) - wyjaśniał Tałkaczou, który na koncert przy Pałacu Sportu wybrał się jako 20-letni student.

ZOBACZ TEŻ: Wybuch paniki na stadionie piłkarskim. Są zabici i ranni

Konsekwencje tragedii na stacji metra w Mińsku

31 maja 1999 roku prezydent Alaksandr Łukaszenka ogłosił dwudniową żałobę narodową. Wkrótce wszczęte zostało postępowanie karne w związku z "zaniedbaniami służbowymi". Zarzuty usłyszało dwóch wysokich rangą funkcjonariuszy milicji. W 2002 roku śledztwo zostało jednak umorzone z powodu przedawnienia się sprawy. Niedługo po tragedii ze stanowiska zrezygnować chciał przewodniczący mińskiego Miejskiego Komitetu Wykonawczego, jednak Łukaszenka nie przyjął jego dymisji.

W trzecią rocznicę tragedii przy wejściu na stację metra Niamiha odsłonięto pomnik upamiętniający ofiary. 53 kwiaty - róże i tulipany - rozrzucone na kilkustopniowych schodach symbolizować mają "53 blizny na sercu Białorusi". Obok pomnika stanęła tablica z nazwiskami zabitych. Ich bliscy domagali się, aby na miejscu tragedii wzniesiona została również prawosławna świątynia, w której mogliby wspominać ofiary. Na to zgody nie wyraziło jednak miasto.

Pomnik upamiętniający ofiaryFelix Lipov/Shutterstock

ZOBACZ TEŻ: Moment zawalenia się mostu wiszącego w Indiach. Nagranie

Autorka/Autor:kgo//am

Źródło: Biełsat, Gazeta.ru, tvn24.pl