"Nie wiem, jak żyć". Rozpacz i gniew rodziców po śmierci ich dzieci podczas imprezy w Seulu

Źródło:
The Guardian, ABC News, New York Times, JoongAng Daily , tvn24.pl

Rodziny ofiar wybuchu paniki w Seulu mówią o bólu, "stracie nie do zniesienia" i gniewie, że dopuszczono do tak licznego zgromadzenia w tak małej przestrzeni. "To takie uczucie, jakbym został dźgnięty nożem sto milionów razy jednocześnie" - powiedział ojciec, którego syn był w Korei Południowej na wymianie studenckiej.

Do tragedii doszło w nocy z soboty na niedzielę w wąskiej uliczce dzielnicy Itaewon. Uczestnicy imprezy halloweenowej, ściśnięci w tłumie, tratowali się nawzajem. Według najnowszego bilansu zginęły 154 osoby, a 149 zostało rannych, w tym 33 ciężko. Prezydent Korei Południowej Jun Suk Jeol w niedzielę ogłosił żałobę narodową. Premier zapowiedział "dokładne śledztwo" w sprawie tragedii. - Rząd przeprowadzi wnikliwe dochodzenie, by wyjaśnić przyczyny tego wypadku. Dołoży też wszelkich starań, by wprowadzić niezbędne zmiany instytucjonalne, aby taka tragedia się nie powtórzyła - zapewnił.

Rodzice ofiar wspominają swoje dzieci

Światowe media publikują relacje rodziców ofiar wybuchu paniki w Seulu. To opowieści o rozpaczliwym oczekiwaniu na wiadomość, strachu o los swoich zaginionych dzieci i trudnym do opisaniu bólu, gdy otrzymali informację o śmierci. 

Kim, ojciec 25-latki, która znalazła się na liście ofiar, opowiedział lokalnym mediom, że jego córka zmarła w dniu jego 58. urodzin. Wcześniej zarezerwowała dla rodziców stolik w ekskluzywnej restauracji, wysłała życzenia: "Miłej zabawy z mamą". Rodzice podziękowali jej, później odczytali ostatnią wiadomość od córki: "Wybieram się do Itaewon świętować Halloween". - Myślałem, że nie mam już żadnych zmartwień, bo odchowałem wszystkie swoje dzieci. Nie wiem, jak żyć - powiedział mężczyzna w rozmowie z lokalnymi mediami, cytowanymi przez "The Guardian".

54-letnia Ahn spędziła sześć godzin w szpitalu uniwersyteckim Soon Chun Hyang w Seulu, zanim otrzymała wiadomość o śmierci jej córki. Mówi, że córka była jej "pociechą po stracie męża". By pomóc matce związać koniec z końcem, 20-latka zrezygnowała ze studiów, zamieszkała z nią, podjęła pracę w szpitalu i dodatkowo w restauracji.

Wśród ofiar wybuchu paniki w Seulu znaleźli się też obcokrajowcy, w tym Grace Rached, 23-letnia studentka Uniwersytetu Technologicznego w Sydney. Australijski portal ABC News przekazał oświadczenie jej rodziny, w którym nazwali tragicznie zmarłą "cudownym aniołem, który rozświetlał pokój swoim zaraźliwym uśmiechem", dodając, że realizowała się jako producentka filmowa: "Grace zawsze sprawiała, że ​​inni czuli się ważni, a jej dobroć wywierała wrażenie na każdym, kogo kiedykolwiek spotkała. Grace zawsze dbała o innych i była kochana przez wszystkich" - napisali.

Ostatni wpis Grace Rached w mediach społecznościowych, opublikowany 14 października

Miał nadzieję, że syn zgubił telefon lub ktoś mu go ukradł

Steve Blesi ze Stanów Zjednoczonych w niedzielę 30 października po północy opublikował wpis na Twitterze, w którym zaapelował o pomoc w odnalezieniu jego 20-letniego syna, przebywającego w Korei Południowej w ramach wymiany studenckiej. W sobotę wieczorem świętował zdanie egzaminów śródsemestralnych. Jego ojciec miał nadzieję, że powodem braku kontaktu może być kradzież lub zgubienie telefonu. O śmierci syna kilka godzin później poinformowała go ambasada USA. - To takie uczucie, jakbym został dźgnięty nożem sto milionów razy jednocześnie - powiedział "New York Timesowi" - (Mój syn) był kochającą, żądną przygód duszą. To jedyny sposób, w jaki potrafię go opisać. Strata jest po prostu nie do zniesienia.

Wpisy polityków z kondolencjami Blesi określił jako "reklamę". Wyraził oburzenie, że władze zezwoliły na zgromadzenie tak dużego tłumu w stolicy Korei Południowej. - Powinni pracować nad wprowadzeniem zasad, dzięki którym podobny tłum nigdy więcej się nie powtórzy - ocenił.

Niektórzy bliscy ofiar tragedii w Seulu na wiadomości o losach swoich krewnych czekali jeszcze dzień po wybuchu paniki w Itaewon. Portal "JoongAng Daily" dotarł do pary, która wyruszyła do Seulu po otrzymaniu wiadomości od znajomych, którzy widzieli ich córkę prowadzoną przez pracowników służb ratunkowych. - Ostatnia wiadomość, jaką otrzymałam od naszej córki, brzmiała: "Tato, jadę do Seulu po raz pierwszy od dłuższego czasu". W tym roku kończy 20 lat. Mam tylko nadzieję, że żyje - powiedział jej ojciec.

Relacje osób, które są w Seulu

Wydarzenia w Seulu były najtragiczniejszym w skutkach przypadkiem paniki w historii Korei Południowej i jednym z najtragiczniejszych na świecie w ostatnich dekadach. Jan Ostrowski, który studiuje w Seulu, w rozmowie z TVN24 przyznał, że Koreańczycy są wściekli, uważają, że zawiodła praca policji. - To nie jest tak, że tylko na Itaewonie były tłumy. Nikt nie spodziewał się tam takiej skali. Główna droga na Itaewonie została zamknięta dwa tygodnie temu, kiedy był festiwal, ale nie na Halloween, a jest to wydarzenie, na które uczęszcza o wiele więcej osób - stwierdził - Na tak ciasnej uliczce było 130 tysięcy osób, to coś niespotykanego - dodał.

Karolina Salwa, Polka, które była nieopodal miejsca tragedii, na antenie TVN24 przyznała, że była "w samym środku tego zdarzenia": - Były różne teorie (na temat tego, co się zdarzyło). Na początku ludzie mówili, że coś się wydarzyło w klubie, że ktoś podał ludziom narkotyki, a oni nie mogą oddychać. Dopiero potem, gdy udało nam się ewakuować, dowiedzieliśmy, co tak naprawdę się stało - wspominała.

ZOBACZ TEŻ: Panika podczas imprezy halloweenowej w Seulu. "Myśleliśmy, że tylko kilka osób straciło przytomność z powodu alkoholu"

Autorka/Autor:wac//az

Źródło: The Guardian, ABC News, New York Times, JoongAng Daily , tvn24.pl