"To moja jedyna walka". Przygotowuje dom dla wnuka, którego nigdy nie widziała


Na tereny wojenne w Syrii trafiły przez rodziców - bojowników lub zwolenników tak zwanego Państwa Islamskiego. Wiele z nich to sieroty. Dla ich rodzin we Francji, odzyskanie tych dzieci to nie tylko kwestia obowiązku, ale i nadzieja na powrót członka rodziny. - Czuję się samotna, cierpię. Czasem, kiedy się budzę, zastanawiam się, dlaczego w ogóle muszę wstawać - mówi babcia jednego z chłopców przebywających w Syrii.

Przebywające w Syrii Jana i Ismael (imiona dzieci zostały zmienione) to sieroty upadającego kalifatu. Nadia, babcia Ismaela, ma nadzieję, że wkrótce zobaczy swojego wnuka.

- To moja jedyna walka, nie poddam się. Robię to dla tego dziecka. Proszę, bądźcie ludźmi, on nie powinien tam być. Jest wszystkim, co zostało mi po mojej córce, musimy go uratować - wzywa.

Czerwony Krzyż wysłał Nadii zdjęcie Ismaela. Chłopiec jest jednym z około stu dzieci porwanych z terytorium tak zwanego Państwa islamskiego, które Francja zamierza sprowadzić do domu.

"Czuję się samotna. Wolałabym się nie obudzić"

Nadia przygotowuje dom dla wnuka, którego nigdy wcześniej nie widziała. Jej córka Soraya uciekła do Syrii w wieku 14 lat pod wpływem internetowej propagandy. Przez pewien czas Nadia miała kontakt z córką. Podczas rozmów dowiedziała się, że Soraya urodziła swojemu młodemu mężowi - także Francuzowi - syna. Kobieta otrzymała nawet jego zdjęcie. Od tego czasu telefon zamilkł.

Nadia jest przekonana, że jej córka nie żyje. Chce, aby jej urodzony w Rakce wnuk przyleciał do Francji, jednak francuskie władze opóźniają proces sprowadzenia dzieci z tak zwanego Państwa Islamskiego.

- Czuję się samotna, cierpię, nie mogę pracować, nie mogę spać. Czasem, kiedy się budzę, zastanawiam się, dlaczego w ogóle muszę wstawać. Wolałabym się nie obudzić - mówi.

"Nie zrobiliśmy nic"

Nadia nie jest sama w tej walce, podobną batalię toczą inne francuskie rodziny. - Jest już za późno, straciliśmy cały rok - twierdzi prawniczka Samia Maktouf. - Od ubiegłego roku wiemy, gdzie (dzieci) się znajdują, wiemy, że są Francuzami, wiemy, że ich rodziny są we Francji i nie zrobiliśmy nic - podkreśla.

Po atakach terrorystycznych we Francji z 2015 roku władze obawiają się sprowadzenia do kraju osób mających powiązania z dżihadystami. Nadie Ribet Reinhar, która straciła syna w ataku na francuski klub Bataclan, wierzy jednak, że trzeba rozdzielić tych, którzy wybrali ISIS od tych, którzy tego nie zrobili. - Tylko dlatego, że jesteśmy rodzicami ofiar z ataku 13 listopada nie oznacza, że musimy się wyrzec naszego człowieczeństwa. Oczywiście chcemy, żeby te dzieci wróciły do domu, żeby znalazły rodziny zastępcze, dziadków, ale ich rodzice muszą zostać osądzeni. Takie jest nasze życzenie - mówi.

Dla niektórych dzieci problem jest bardziej skomplikowany. Jana prawdopodobnie nadal przebywa na terytorium tak zwanego Państwa Islamskiego. Jej ojciec zmarł po tym, jak zabrał ją od matki i wywiózł do Syrii.

Jej wujek wierzy, że mieszka u libańskiej rodziny, na wschodzie Syrii. - Ten ból wywołuje napięcia pomiędzy wszystkimi: co powinniśmy zrobić, co już powinno zostać zrobione. Niestety, los wybrał coś innego, dzieci zostały porwane i znalazły się w strefie działań wojennych - mówi.

Sieroty kalifatu utknęły na terenie wojennym, na obcej ziemi. Są uwięzione pomiędzy grzechami swoich rodziców a prawami, które przysługują im jako obywatelom Francji i - przede wszystkim - jako dzieciom.

Autor: akw//kg / Źródło: CNN

Tagi:
Raporty: