Chiny zaapelowały do Stanów Zjednoczonych o rozwagę w działaniu i dobieraniu słów w kwestiach dotyczących spornego obszaru Morza Południowochińskiego. To echo poniedziałkowej wypowiedzi rzecznika Białego Domu, która była kolejnym już sygnałem wskazującym na to, że nowa administracja zamierza prowadzić ostrzejszą politykę w sprawie roszczeń terytorialnych Chin.
Chiny roszczą sobie prawa do kluczowych rejonów i wysp na Morzu Południowochińskim, co prowadzi do sporów z Filipinami, a także z Wietnamem, Malezją, Tajwanem i Brunei. Przez akwen ten prowadzą ważne szlaki żeglugowe, a zarazem handlowe.
W ostatnich latach Chiny rozpoczęły intensywne prace przy sztucznym powiększaniu powierzchni wysp wchodzących w skład spornego archipelagu Spratly na Morzu Południowochińskim. Waszyngton kwestionuje roszczenia Pekinu do tego akwenu, jednak administracja Baracka Obamy wykazywała się delikatnością w podejściu do sporu.
Zmiana kursu
Wiele wskazuje na to, że nowa administracja zamierza zaostrzyć kurs. Niecałe dwa tygodnie temu Rex Tillerson, kandydat na sekretarza stanu, porównał budowanie przez Chińczyków sztucznych wysp na spornym obszarze do rosyjskiej aneksji Krymu.
Tillerson mówił w czasie przesłuchania przed senacką komisją, że Biały Dom musi wysłać Chinom "jasny sygnał", iż podobne działania muszą się skończyć.
Chińskie media komentowały wtedy, że każda próba uniemożliwienia Chinom dbania o swoje interesy w regionie to ryzyko rozniecenia "wojny na dużą skalę".
W czasie poniedziałkowej konferencji prasowej rzecznik Białego Domu Sean Spicer po raz kolejny zasugerował, że administracja Trumpa będzie działać bardziej zdecydowanie niż poprzednicy.
- To kwestia tego, czy te wyspy rzeczywiście są na wodach międzynarodowych, a nie chińskich. Jeśli tak jest, zapewnimy ochronę obszarów międzynarodowych przed przejęciem przez jeden kraj - powiedział dziennikarzom.
Spicer nie chciał sprecyzować, jakie kroki mogą zostać podjęte.
Jak zauważa brytyjski "Guardian", eksperci, którzy doradzają Trumpowi w sprawie polityki wobec Chin popierają twardszą politykę militarną, której głównym narzędziem ma być wzmocnienie obecności amerykańskiej floty w regionie.
Stanowisko Chin "bez zmian"
Na komentarz Chińczyków nie trzeba było długo czekać. We wtorek rzeczniczka MSZ Hua Chunying wezwała Waszyngton do uważnego działania, by "uniknąć szkodzenia pokojowi i stabilności na Morzu Południowochińskim".
- Nasze działania na Morzu Południowochińskim są rozsądne i uzasadnione. Bez względu na to, co dzieje się w innych krajach, jakie jest ich zdanie i plany, przekonanie Chin o potrzebie ochrony suwerenności i praw na Morzu Południowochińskim pozostaje bez zmian - dodała.
Problemów jest więcej
Zmiana kursu amerykańskiej administracji wobec chińskich roszczeń terytorialnych to nie jedyna sporna kwestia, jaka pojawiła się w stosunkach między krajami od zwycięstwa Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich.
W grudniu Trump sprowokował napięcie w relacjach z Pekinem, rozmawiając przez telefon z prezydent Tajwanu Caj Ing-wen. Chiny, które traktują Tajwan jako swoją zbuntowaną prowincję, sprzeciwiają się wszelkim próbom utrzymywania oficjalnych stosunków z Tajpej przez jakąkolwiek stolicę. Na rozmowę Trumpa z Caj Pekin zareagował oficjalną skargą.
Trump wielokrotnie podkreślał, że będzie dążył do tego, by Chiny zmieniły swoją politykę gospodarczą. Obecna - zdaniem prezydenta - osłabia amerykańską gospodarkę.
Autor: kg/adso / Źródło: Guardian, BBC, Reuters, PAP
Źródło zdjęcia głównego: United States Government Work