Nazwano ich "Oryginalną Siódemką". Byli największymi herosami przełomu lat 50. i 60. w USA. To oni jako pierwsi Amerykanie wyruszyli na podbój wówczas jeszcze "magicznego" kosmosu i przywrócili wiarę w potęgę USA. Jako typowi "twardzi faceci" byli postaciami diametralnie odmiennymi od współczesnych astronautów-naukowców.
Po śmierci w minionym tygodniu Scotta Carpentera z "Oryginalnej Siódemki" pozostał już tylko jeden astronauta - ten, który był najstarszy w grupie, 92-letni John Glenn. Carpenter zmarł w wieku 88 lat.
Siódemka pierwszych amerykańskich astronautów została w znacznej mierze zapomniana, jednak na przełomie lat 50. i 60. minionego wieku ich nazwiska stale gościły na czołówkach mediów w USA. Byli herosami nowej epoki podboju kosmosu, która rozpalała wyobraźnię całego narodu, podobnie jak w okresie międzywojennym wyczyny słynnych lotników Charlesa Lindbergha czy Amelii Earhart.
Przepis na ideał
Nazywano ich wymiennie "Oryginalna Siódemka", "Grupą Astronautów nr.1" lub "Siódemką Mercury" od nazwy pierwszego programu załogowych lotów kosmicznych NASA – Programu Mercury. Wszyscy byli do siebie w znacznym stopniu podobni i uosabiali wzór "twardego faceta" swojej epoki. Był to efekt bardzo wyśrubowanych wymagań stawianych kandydatom na pierwszych astronautów.
Początkowo NASA planowała otwarty konkurs, ale prezydent Dwight Eisenhower wymógł wprowadzenie bardzo rygorystycznego progu w postaci zastrzeżenia, iż kandydatami mogli być wyłącznie wojskowi piloci doświadczalni. W tamtym okresie było to hermetyczne i specyficzne grono złożone w większości z weteranów II wojny światowej i wojny w Korei. Dodatkowym ważnym wymogiem było ukończenie uczelni wyższej, najlepiej w dziedzinie inżynierii.
Zainteresowanie ogłoszeniem NASA było tak duże, iż pozwoliło selekcjonerom przebierać w kandydatach. Wzorcem idealnego astronauty był biały mężczyzna (o kobietach czy przedstawicielach innych ras nie było mowy) o wzroście do 180 centymetrów i wadze do 82 kilogramów (ograniczenia narzucone wymiarami planowanego pojazdu kosmicznego). Musiał się odznaczać wręcz nadludzkim zdrowiem i wyjątkową inteligencją, odpornością na stres i zdolnością do radzenia sobie w nieoczekiwanych sytuacjach.
Pogoń za ZSRR
Po wyczerpującej selekcji wybrano siedmiu idealnych kandydatów: Scotta Carpentera, Gordona Coopera, Johna Glenna, Gusa Grissoma, Wally'ego Schirrę, Alana Sheparda i Donalda Slaytona. Wszyscy byli wyjątkowo sprawni fizycznie, nadzwyczaj inteligentni i mieli silne charaktery, co później dało się poznać podczas lotów kosmicznych. Oficjalnie przedstawiono ich na konferencji prasowej w Waszyngtonie w kwietniu 1959 roku. Zaprezentowano przy tym ogólne założenia Programu Mercury.
Plany były bardzo ambitne, bo zaledwie dwa lata wcześniej radzieccy naukowcy wprawili świat w zdumienie wysyłając na orbitę pierwszego sztucznego satelitę, Sputnika 1. Obywatele USA byli zszokowani. Jak to możliwe, że ZSRR, przedstawiany w propagandzie jako państwo zacofane technologicznie, dokonało czegoś tak doniosłego przed USA? Nagle cały kraj zainteresował się podbojem kosmosu, który nie tyle miał być przedsięwzięciem naukowym, ale wyrazem dominacji nad przeciwnikiem. Tak narodził się "wyścig kosmiczny".
Nieco ponad pół roku po locie Sputnika, Amerykanie utworzyli NASA, cywilną agencję, która miała się zająć podbojem kosmosu. Dzięki strumieniowi pieniędzy rozpoczęto na gwałt budować niezbędną infrastrukturę i zatrudniać ludzi, którzy mieli udowodnić dominację USA nad ZSRR. Problemem pozostawały rakiety, czyli podstawowe narzędzie lotów w kosmos. W owym czasie odpowiednio duże rakiety były jeszcze nowinkami technicznymi. Wiele ich lotów kończyło się wyjątkowo widowiskowymi eksplozjami, co nie nastrajało optymistyczne wobec stojącego przed NASA zadania. Wszyscy zdawali sobie bowiem sprawę, iż następnym niezbędnym do wykonania krokiem jest wysłanie w kosmos człowieka.
Wybuchowy środek transportu
Odpowiedzią na to wyzwanie był Program Mercury, oficjalnie zatwierdzony i ogłoszony pod koniec 1958 roku. Zaledwie dwa lata wcześniej nikt nie śmiał marzyć o tak ambitnym zadaniu. Tempo prac było wyjątkowo intensywne. Równocześnie do procesu selekcji "Siódemki Mercury" trwało gorączkowe testowanie pierwszych rakiet, które miały ich wynieść w kosmos. Wielkiego wyboru nie było. Amerykanie mieli wówczas dwie odpowiednie rakiety - Atlas i Redstone.
Ta pierwsza była znacznie większa i potężniejsza, ale też mniej dopracowana. Uznano więc, iż przed dopuszczeniem jej do lotów z ludźmi potrzeba więcej prac i przeznaczono ją do drugiej fazy programu Mercury. Redstone produkowano seryjnie od 1952 roku i była w miarę niezawodna, więc uznano, że posłuży do pierwszych lotów z ludźmi.
Podczas przystosowania rakiet do wynoszenia kapsuły Mercury i powiązanych z tym testów nadal pojawiały się jednak awarie. Pierwsza Redstone-Mercury, bez człowieka na pokładzie, wykonała najkrótszy lot w historii NASA nazywany po dziś dzień ironicznie "lotem na cztery cale". Z powodu awarii elektryki silniki wyłączyły się tuż po wzniesieniu się w powietrze. Rakieta opadła na stanowisko startowe i utrzymała się w pionie, ale komputery pokładowe nadal "myślały", iż lecą. Automatycznie odpalony został system ratunkowy, a po chwili wypuszczony spadochron.
Oniemieli kontrolerzy lotu zamarli w swoim bunkrze opodal wyrzutni. Wiatr szarpał spadochronem zwisającym z czubka pełnej wybuchowego paliwa rakiety, która kołysała się na boki. Gdyby się wywróciła, doszłoby do potężnej eksplozji, która zniszczyłaby wyrzutnię i znacząco opóźniła cały program. Ostatecznie postanowiono poczekać dobę, aż wyczerpią się baterie rakiety i ulotni się ze zbiorników wybuchowy ciekły tlen. Wówczas młody kontroler lotów Chris Craft, który później stał się legendą NASA, ustanowił pierwszą zasadę kontroli lotów: "Jeśli nie wiesz co zrobić, nie rób nic".
Podczas kolejnych testów Redstone sprawował się już bez zarzutu. Znacznie gorzej było z Atlasem. Pierwszy lot zakończył się widowiskową eksplozją. Na drugi start sprowadzono siódemkę pierwszych astronautów, aby mogli zobaczyć rakietę w akcji. Jak na złość Atlas znów zawiódł i po 60 sekundach lotu eksplodował. Grissom zapytał wówczas ironicznie: "Czy my naprawdę mamy wejść na szczyt tego czegoś?". Kolejne starty odbywały się niezwykle często. Raz a nawet dwa razy na miesiąc. Jednak dopiero od ósmego lotu rakiety przestały wybuchać i zaczęło się pasmo sukcesów. Pod koniec 1959 roku Atlas został przyjęty do służby w NASA.
Bohaterowie "wolnego świata"
Seria porażek podczas testów rakiet uświadomiła wszystkim, jak niebezpieczne zadanie stoi przed pierwszymi astronautami. Nie tylko musieli stawić czoła praktycznie nieznanym wyzwaniom związanym z nieważkością i przebywaniem poza ziemską atmosferą, ale musieli również usiąść na szczycie nie do końca pewnych rakiet, które de facto są wielkimi zbiornikami wyjątkowo wybuchowych substancji. Jak pisał w swoich wspomnieniach Craft, wśród pracowników NASA panowało przekonanie, że śmierć jednego lub dwóch astronautów jest prawdopodobna, aczkolwiek nie rozmawiano o tym głośno.
Niebezpieczne zadanie "Siódemki Mercury" gwałtownie zyskało na znaczeniu 12 kwietnia 1961 roku, kiedy Jurij Gagarin jako pierwszy człowiek znalazł się w kosmosie. Rosjanie tym samym udowodnili, że utrzymują przewagę w kosmicznym wyścigu. Opinia publiczna i politycy w USA jeszcze bardziej wzmogli presję na NASA, aby pokazać "czerwonym" na co stać "wolny świat".
"Siódemka Mercury" miała teraz nie tyle przesunąć granicę ludzkich możliwości, bowiem to uczynili pierwsi Rosjanie, ale przede wszystkim stać się bohaterami, którzy przywrócą Amerykanom pewność w swoje możliwości i potencjał swojego państwa. Kreowaniem tego wizerunku sprawnie zajmowały się kroniki filmowe i częste doniesienia prasowe na temat programu Mercury. NASA i władze USA nieustannie podkreślały, iż Amerykanie działają w świetle kamer, nie bojąc się pokazywać swoich błędów. Rosjanie natomiast, których program kosmiczny zawsze był przedsięwzięciem w znacznej mierze wojskowym, utrzymywali wszystko w absolutnej tajemnicy. Amerykanie sugerowali, iż ma to na celu ukrywanie jakichś niewygodnych faktów.
Podkolorowane osiągnięcie
USA dostały swojego pierwszego bohatera niecały miesiąc po ZSRR. Piątego maja 1961 roku Alan Shepard jako pierwszy Amerykanin znalazł się w kosmosie, dokąd wyniosła go rakieta Redstone. Po trwającym zaledwie 15 minut locie astronauta bezpiecznie wylądował na Atlantyku. Jego lot na żywo oglądały w telewizji miliony Amerykanów, w tym prezydent John F. Kennedy.
Po powrocie na ląd Shepard nie zawiódł i dobrze wpisał się w wizerunek bohatera, twardego przedstawiciela Stanów Zjednoczonych. Pytany przez reporterów o to, co myślał sekundy przed startem siedząc na szczycie rakiety, odparł: "O tym, że każdy element tego statku zbudowała firma, która w przetargu zaoferowała najniższą cenę". Astronaucie zgotowano wielkie fety w największych miastach kraju. Przejeżdżał otwartym samochodem udekorowanym ulicami pełnymi wiwatujących ludzi, a z nieba sypało się konfetti.
Tak naprawdę lot Sheparda był mało imponujący w porównaniu do lotu Gagarina. Amerykanin faktycznie znalazł się w kosmosie, ale nie na orbicie. Wykonał raczej mały skok na wysokość niecałych 200 kilometrów, podczas gdy Gagarin okrążył całą Ziemię. Był to jednak "szczegół" i podobne porównania pomijano w relacjach z lotu Sheparda.
Same problemy
W ramach programu Mercury wykonano jeszcze pięć lotów. Jeden z astronautów, Donald Slayton, został uziemiony z powodu niewykrytego podczas testów małego problemu z sercem (szmery sercowe). Drugi poleciał Grissom. On również wykonał krótki lot suborbitalny, który skończył się częściową porażką. Po bezpiecznym wodowaniu kapsuła zatonęła, gdy w wyniku awarii otworzyły się drzwi. Grissom niemal utonął, a na dodatek spotkał się z krytyką, bowiem to mu początkowo przypisano winę za utratę cennego pojazdu.
Trzeci poleciał Glenn. Po raz pierwszy wykorzystano wówczas rakietę Atlas i po raz pierwszy Amerykanin znalazł się na orbicie. Niecały rok po Gagarinie. Ten lot też napotkał problemy, które nieomal skończyły się katastrofą. Z powodu awarii tuż przed wejściem w atmosferę nie odczepił się pakiet z silnikami spowalniającymi kapsułę. Zasłaniały one specjalną osłonę, która chroniła statek przed spaleniem się w górnych warstwach atmosfery. Istniało duże ryzyko, iż Glenn spłonie, ale dzięki dobrym decyzjom kontrolerów lotów i opanowaniu astronauty skończyło się na strachu.
Czwarty poleciał zmarły niedawno Carpenter. Jako pierwszy przeprowadził cały zestaw eksperymentów w stanie nieważkości. Zrobił między innymi pierwsze dobrej jakości zdjęcia Ziemi z kosmosu (na filmie wykonanym podczas wyciągania go z wody widać jak kurczowo ściska aparat) i badał zachowanie się płynów. Carpenter też miał problemy. Podczas lotu zawiódł automatyczny system stabilizacji kapsuły, która zaczęła gwałtownie kręcić się, ale astronauta dzięki zimnej krwi zdołał ręcznie opanować sytuację. Wejście w atmosferę nie było jednak idealne i ostatecznie Carpenter wylądował kilkaset kilometrów od założonego punktu. Musiał 40 minut czekać w wodzie na pierwszą ekipę ratowniczą.
Kolejny lot w wykonania Schirra był jedynym orbitalnym, który odbył się bez problemów. Lecący jako ostatni Cooper jako pierwszy Amerykanin spędził dobę na orbicie. Wszytko szło idealnie do ostatnich godzin, kiedy pojawiły się problemy z elektryką, utracił wszystkie wskaźniki wysokości i położenia. Pomimo tego zdołał wykonać niemal idealny manewr powrotu na ziemię, pilotując kapsułę ręcznie. Przez cały czas był opanowany, stwierdzając jedynie raz w rozmowie z kontrolą, że "zaczyna się tu piętrzyć trochę spraw".
Krótki pierwszy krok
Ostatecznie program Mercury zakończono pod koniec 1963 roku, zaledwie pięć lat po jego rozpoczęciu. W NASA uznano, iż dalsze loty małych jednoosobowych kapsuł nie są perspektywiczne. Myślano już nad znacznie większymi dwuosobowymi statkami programu Gemini, które oferowały nieporównywalnie większy potencjał do różnych eksperymentów.
Projekt Mercury osiągnął założone cele. Rosjan nie przegoniono, ale niemal się z nimi zrównano. Seria lotów bez większej awarii przywróciła Amerykanom wiarę w swój kraj. Szóstka astronautów, nie licząc pechowego Slaytona, stała się bohaterami, których fetowano i stawiano za wzór. Stworzyli oni także wzór typowego astronauty NASA na kolejne dwie dekady, aż do programu wahadłowców, kiedy w kosmos zaczęto wysyłać przede wszystkim naukowców.
Autor: Maciej Kucharczyk\mtom / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: NASA