Prezydenci Iranu, Rosji i Turcji rozmawiali w Teheranie w sprawie Idlibu. Syryjskie siły rządowe, wspierane przez Rosję i Iran, przygotowują się do ataku na tę kontrolowaną przez rebeliantów prowincję w północno- zachodniej Syrii. Zgodnie z komunikatem kończącym szczyt trzy kraje będą wspólnie szukać rozwiązania sytuacji w opanowanej przez rebeliantów syryjskiej muhafazie. Wcześniej Rosja wykluczyła możliwość ogłoszenia tam rozejmu.
Szczyt z udziałem Hasana Rowhaniego, Władimira Putina i Recepa Tayyipa Erdogana miał pokazać, czy działania dyplomatyczne są w stanie powstrzymać operację militarną w Idlibie i okolicy, gdzie przebywa ponad 3 mln ludzi. Prawie połowa mieszkańców tego obszaru została już przesiedlona z innych części Syrii. Znajdują się tu także bojownicy opozycji i członkowie niektórych z najbardziej radykalnych grup w Syrii, w tym dżihadyści.
Wyniki spotkania zdają się pokazywać, że ofensywa jest nieunikniona.
Obwiniają USA
USA muszą zakończyć wojskową obecność w Syrii - oświadczył prezydent Rowhani w emitowanym w irańskiej telewizji państwowej przemówieniu na rozpoczęciu trójstronnego spotkania. - Nielegalna obecność Ameryki w Syrii i jej mieszanie się (w konflikt syryjski), co doprowadziło do jeszcze większego braku bezpieczeństwa w tym kraju, musi się szybko zakończyć - podkreślił. Dodał, że walka w Syrii będzie kontynuowana do czasu aż rebelianci zostaną wyparci z całego kraju, a zwłaszcza z Idlibu. Zastrzegł przy tym, że wszelkie działania militarne powinny być prowadzone tak, żeby nie ucierpieli cywile.
Prezydent Erdogan podkreślił, że dalsze ataki na Idlib doprowadzą do załamania procesu politycznego w Syrii. Według niego kluczowe jest utrzymanie obecnego statusu tej prowincji. Erdogan oświadczył ponadto, że Turcja jest "wyjątkowo poirytowana" poparciem USA dla organizacji Ludowe Jednostki Samoobrony (YPG) w Syrii, mimo że zagrożenie ze strony dżihadystycznego Państwa Islamskiego (IS) ustało. Dodał, że Waszyngton usiłuje sprawić, by syryjscy Kurdowie z YPG byli na stałę obecni na wschód od Eufratu. Dla Waszyngtonu YPG to główny sojusznik w walce z IS w Syrii, a Ankara uznaje YPG za organizację terrorystyczną, która jest przedłużeniem zdelegalizowanej w Turcji separatystycznej Partii Pracujących Kurdystanu (PKK). Zarówno Ankara, jak i Waszyngton oraz Bruksela uważają PKK za organizację terrorystyczną. Ponadto Erdogan powiedział, że Turcja wyczerpała już swoje możliwości, jeśli chodzi o przyjmowanie uchodźców. Szef tureckiego państwa, który przeciwny jest ofensywie w Idlibie, oświadczył, że jakikolwiek atak na tę prowincję, zakończy się katastrofą i miliony cywilów skierują się ku tureckiej granicy. W Turcji przebywa obecnie już 3,5 mln syryjskich uchodźców.
Ze swej strony prezydent Putin oświadczył w Teheranie, że syryjski rząd "ma prawo" przejąć kontrolę nad całym terytorium Syrii, włącznie z Idlibem.
Nie we wszystkim się zgadzają
Po spotkaniu przywódcy Rosji, Iranu i Turcji zgodzili się, że konieczne jest wyeliminowanie Państwa Islamskiego oraz związanego z al-Kaidą Frontu al-Nusra w Syrii. Dodali, że syryjski konflikt może zostać rozwiązany tylko drogą polityczną, a nie militarną. Uzgodniono też, że następny szczyt tych trzech państw odbędzie się w Rosji.
Putin, Rowhani oraz Erdogan wezwali również społeczność międzynarodową do zwiększenia pomocy humanitarnej dla Syryjczyków. Uznali też za konieczne stworzenie bezpiecznych warunków dla powracających do Syrii uchodźców. W trakcie spotkania w Teheranie turecki prezydent Recep Tayyip Erdogan wezwał do ogłoszenia rozejmu w opanowanym przez rebeliantów regionie Idlibu w północno-zachodniej Syrii. Prezydent Rosji Władimir Putin stwierdził jednak, że choć sugestia Erdogana jest "dobra", to jest ona niemożliwa do zrealizowania, gdyż ani Nusra, ani IS nie uczestniczą w spotkaniu, więc "nie można za nich mówić, że przestaną strzelać lub używać dronów z bombami". Putin dodał, że również armia syryjska (SAA) nie uczestniczy w spotkaniu, więc nie można składać deklaracji w jej imieniu. Tymczasem irański prezydent stwierdził, że walki w Syrii, w tym w szczególności w Idlibie, będą trwały do czasu, gdy cała Syria znajdzie się pod kontrolą syryjskiego rządu. Wezwał też rebeliantów do dobrowolnego rozbrojenia, które umożliwiłoby pokojowe rozwiązanie konfliktu. Rowhani uznał, że "walka z terrorystami w Idlibie jest niezbędną częścią misji przywrócenia pokoju i stabilności w Syrii, ale nie może skrzywdzić ludności cywilnej i prowadzić do polityki spalonej ziemi".
Wcześniej Erdogan podkreślił, że dalsze ataki na Idlib doprowadzą do załamania procesu politycznego w Syrii. Według niego kluczowe jest utrzymanie obecnego statusu tej prowincji.
Wielu ekspertów uważa, że wypowiedzi Erdogana mogą mieć na celu przekonanie jego zwolenników, że nie zgodził się on na ofensywę w Idlibie, która ich zdaniem jest nieunikniona. Przypominają oni, że podobna sytuacja miała miejsce w grudniu 2016 roku, gdy SAA przy wsparciu Rosjan odzyskała kontrolę nad wschodnimi dzielnicami miasta Aleppo. Turcja, choć ostro krytykowała tamtą ofensywę, nie tylko nie wsparła rebeliantów, ale wycofała niektóre związane z nią oddziały. Wielu obserwatorów uznało, że było to efektem cichego układu rosyjsko-tureckiego, na mocy którego w zamian za korzystne dla Rosjan działania Turcji w Aleppo ta zgodziła się na operacje Turcji wymierzone w syryjskich Kurdów. Zdaniem niektórych obserwatorów do podobnego cichego porozumienia między Rosją a Turcją doszło w sprawie Idlibu. Wskazywałby na to fakt, że faktycznie ofensywa w tym regionie już trwa, choć na razie nie obejmuje działań lądowych i ogranicza się do intensywnych nalotów. W trakcie szczytu przywódcy Rosji, Turcji i Iranu stwierdzili też, że ich kraje będą "zwalczać tendencje separatystyczne w Syrii". Jest to wyraźna aluzja do zdominowanych przez syryjskich Kurdów Syryjskich Sił Demokratycznych (SDF), które kontrolują około 27 proc. terytorium Syrii w północnej i wschodniej części kraju. Na terenach tych SDF proklamowało powstanie Demokratycznej Federacji Północnej Syrii (DFPS). Władze DFPS, a także SDF, podkreślają jednak, że nie są separatystami. Rosję, Turcję i Iran łączy wrogi stosunek do DFPS, choć wynika on z innych powodów. Prezydent Iranu w wystąpieniu otwierającym szczyt ostro skrytykował "nielegalną obecność Ameryki w Syrii". SDF jest tymczasem głównym sojusznikiem USA w tym kraju, a na terenie DFPS Amerykanie mają swoje bazy. Również Rosjanie niechętnie patrzą na obecność USA w Syrii, którą uznają za swoją sferę wpływów. Natomiast Turcja uznaje zwalczanie Kurdów w Syrii za priorytet swojej polityki w tym kraju. Odrzuca też możliwość uczestnictwa SDF w negocjacjach pokojowych, co jest sprzeczne z deklaracjami szczytu o konieczności znalezienia politycznego rozwiązania konfliktu.
Sojusznicy, ale...
Rosja, Turcja i Iran mają własne interesy w trwającej od 2011 roku wojnie domowej w Syrii. Iran chce utrzymać swój przyczółek w Syrii, sąsiadującej z Izraelem. Turcja, która poparła siły opozycyjne, obawia się zalewu uchodźców uciekających przed ofensywą sił reżimu prezydenta Syrii Baszara el-Asada, a także destabilizacji obszarów, które obecnie kontroluje w Syrii. Rosja natomiast chce utrzymać swoją regionalną obecność, żeby wypełnić próżnię po Ameryce, która od dawna nie wie, czego chce w tym konflikcie. Na kilka godzin przed teherańskim szczytem na południu Idlibu doszło do kolejnych nalotów. W piątek mieszkańcy Idlibu protestowali przeciwko zapowiadanej ofensywie sił rządowych na tę prowincję, wykrzykując hasła wymierzone w Asada. "Baszar won!", "Będziemy bronić naszej rewolucji" - krzyczały setki demonstrantów w miejscowości Sarakib, na wschodzie Idlibu.
W czwartek Francja ostrzegła, że zbombarduje pozycje syryjskiej armii, jeśli w Idlibie zostanie użyta broń chemiczna. Wcześniej podobne ostrzeżenia były wypowiadane przez przedstawicieli USA. Zdaniem niektórych ekspertów deklaracje te mogą jednak bardziej dotyczyć ostrzeżenia przed uderzeniem na SDF, które jest wspierane również przez Francję.
Autor: mtom / Źródło: PAP