W środę odbyło się w Brukseli spotkanie Rada NATO-Rosja. Tematem była koncentracja wojsk rosyjskich przy granicy z Ukrainą oraz żądania Kremla, między innymi, by Sojusz zobowiązał się do nierozszerzania dalej na Wschód. Jak mówił po rozmowach sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg, dialog jest potrzebny, bo Rosja - odpowiadająca za eskalację napięcia wokół Ukrainy - doprowadziła do sytuacji, w której teraz istnieje ryzyko nowego konfliktu zbrojnego w Europie. Zaznaczył, że jeżeli Rosja ponownie zaatakuje Ukrainę, sojusznicy wezmą pod uwagę możliwość wysłania dodatkowych żołnierzy do krajów wschodniej flanki NATO.
OGLĄDAJ TVN24 W INTERNECIE W TVN24 GO >>>
Jeden z dyplomatów NATO, który chciał zachować anonimowość, powiedział Reuterowi, że kwestia większej obecności wojsk Sojuszu w krajach bałtyckich może zostać omówiona przez ministrów obrony NATO podczas zaplanowanego na połowę lutego spotkania.
Jednostki NATO zostały rozmieszczone na Litwie, Łotwie, w Estonii i Polsce po rosyjskiej aneksji Krymu w 2014 roku. Każda z nich ma nieco ponad 1000 żołnierzy. Premier Estonii Kaja Kallas powiedziała, że istnieje możliwość wzmocnienia istniejących oddziałów.
- Rozmawiamy z naszymi sojusznikami, żeby zwiększyć ich obecność tutaj, by działali jako środek odstraszający – powiedziała Reuterowi estońska premier Kaja Kallas. Nie podała jednak żadnych szczegółów. Jak mówiła, "gdyby spojrzeć na mapę, kraje bałtyckie to półwysep NATO i dlatego mamy swoje zmartwienia".
Dodała, że Zachód mógłby prowadzić konstruktywne rozmowy z Moskwą, ale powinien też dać znać Kremlowi, że jeśli dojdzie do eskalacji sytuacji na Ukrainie, będzie musiał zapłacić wysoką cenę w postaci sankcji gospodarczych. - Myślę, że nie powinniśmy wpadać w pułapkę, dyskutując o tym, co może zrobić Zachód, ponieważ Zachód nie zrobił nic złego – oceniła Kallas, podkreślając, że "Zachód nie utworzył militarnych grup do ataku na Rosję".
Moskwa zaprzecza jakimkolwiek agresywnym zamiarom i przekonuje, że ma prawo rozmieszczać wojska w swoich granicach tam, gdzie chce.
Rzecznik Departament Stanu: nie dajcie się zwieść nieustającej dezinformacji Moskwy
Rzecznik Departament Stanu USA Ned Price oświadczył w środę, że nikt nie powinien być zaskoczony, że Rosja rozpowszechnia fałszywe informacje na temat obietnic, których Stany Zjednoczone nie złożyły oraz jeśli sprowokuje jako pretekst do dalszej destabilizacji sytuacji na Ukrainie. - Wzywamy wszystkich, by nie dali się zwieść nieustającej dezinformacji Moskwy - powiedział.
Price oznajmił, że USA i ich sojusznicy z NATO porównują wnioski, jakie wyciągnęli z rozmów z Rosją, które odbyły się w tym tygodniu w Genewie i Brukseli, by ustalić, w jaki sposób najlepiej prowadzić dialog z Kremlem na temat Ukrainy. Zastrzegł jednak, że o ile dialog i dyplomacja są ważne, to Waszyngton musi przede wszystkim zobaczyć postępy w kontaktach z Rosją, a to może nastąpić tylko wtedy, gdy dojdzie do deeskalacji napięć. Podkreślił zarazem, że na razie nie widać oznak takiej deeskalacji, a pojawiły się wręcz sygnały świadczące o tym, że Rosja zmierza "w przeciwnym kierunku".
Price oznajmił, że USA zakładają, iż po rozmowach, jakie odbyły się w tym tygodniu, przedstawiciele strony rosyjskiej podejmą w Moskwie stosowne konsultacje.
Autorka/Autor: akr\mtom
Źródło: Reuters, PAP
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock