|

Mój ojciec mógł żyć

Uczestnicy demonstracji w Tel Awiwie domagają się uwolnienia Alexa Dancyga
Uczestnicy demonstracji w Tel Awiwie domagają się uwolnienia Alexa Dancyga
Źródło: Matan Golan/SOPA Images/LightRocket via Getty Images

To mogła być zupełnie inna rocznica 7 października. A przynajmniej dla rodziny Aleksa Dancyga - polsko-izraelskiego historyka, działacza na rzecz dialogu polsko-żydowskiego. Gdyby tylko doszło do podpisania porozumienia Izraela z Hamasem. Ale nie doszło. - Państwo zawiodło - oskarża Juwal, syn Aleksa.

Artykuł dostępny w subskrypcji

Jeszcze w listopadzie ubiegłego roku - miesiąc po napaści Hamasu na Izrael, w której zabito tysiąc Izraelczyków, a ponad dwustu porwano do Strefy Gazy - była szansa na uwolnienie kilku starszych mężczyzn, w tym Aleksa Dancyga. Benjamin Netanjahu odrzucił propozycję porozumienia przedstawioną przez Hamas.

Terroryści weszli do kibucu Nir Oz, w którym mieszkał Alex Dancyg o 6 nad ranem 7 października ubiegłego roku. Izraelskie wojsko nie zareagowało. - 7 października byłem przekonany, że armia szybko wejdzie do kibucu i zrobi porządek z terrorystami, ale pojawiła się około 15, gdy Hamas już dawno był z powrotem na swoim terytorium - tłumaczy Juwal Dancyg.

Jego ojciec zginął w Strefie Gazy na początku roku. Nie wiadomo, kiedy dokładnie. Jego ciało udało się odnaleźć i sprowadzić do Nir Oz pod koniec sierpnia.

Juwal Dancyg: Porwali go rano, między 9 a 10. Mniej więcej wtedy jego telefon przekroczył granicę ze Strefą Gazy.

Jacek Tacik: Zdążyłeś z nim porozmawiać?

Odebrał ode mnie o 8.30. Jego głos był spokojny, wyważony. Nie panikował. Powiedział, że w kibucu są terroryści. Nie wiedział, ilu dokładnie. Zamknął się w pokoju bezpieczeństwa.

Gdzie wtedy byłeś?

W domu moich teściów, niedaleko Jerozolimy. Wstałem przed 8. Mój teść oglądał telewizję. Jakieś informacje. Pokazywali zdjęcia ze Sderot, niewielkiej miejscowości przy samej granicy ze Strefą Gazy. Auto. Kilku terrorystów.

To były pierwsze obrazki z ataku na Izrael, które zobaczyłem 7 października. Przed 9 - już po mojej rozmowie z ojcem - telewizja wyemitowała nagranie młodej dziewczyny, która skontaktowała się ze służbami. Dzwoniła na numer alarmowy. Mówiła szeptem. Prosiła o pomoc. Jej ojciec został porwany. To było w kibucu Be'eri, jakieś dziesięć minut od Nir Oz.

"W Strefie Gazy nadal przebywa ponad 100 izraelskich zakładników"
Źródło: TVN24

Próbowałeś znowu dzwonić?

Tak. Telefon był wyłączony. Napisałem do mojego brata Mattiego. Mieszka niedaleko ojca, w tym samym kibucu. Nie odpowiadał przez kwadrans. W końcu napisał, że wokół jego domu jest pełno terrorystów, obawiał się o życie. Ukrył się z rodziną w pokoju bezpieczeństwa. Siedzieli w nim w zupełnej ciszy.

Pisałem też do matki. Mieszka w innej cześci Nir Oz. Nie odpowiadała, chociaż widziałem, że odczytuje moje wiadomości. Teraz już wiem, że to nie była ona, a terrorysta. Telefon zostawiła na stole przed domem.

Zadzwonił do mnie mój starszy brat. Mieszka w Tel Awiwie. Był przerażony. Jego córka - moja bratanica - była w Nir Oz, w domu naszej matki. Pojechała do babci na krótkie wakacje. Nie miał z nią kontaktu.

Kolejny telefon był od wujka. Pytał, czy wiem, co się dzieje z Ickiem, naszym wspólnym wujkiem z Nir Oz. Z tego wszystkiego zapomniałem, że on też tam mieszkał. Nie miałem na jego temat żadnych informacji.

Teraz już wiem, że wujek, gdy do mnie dzwonił i pytał o Icka, miał świadomość, że został porwany przez terrorystów. Icek - w ostatniej chwili - zadzwonił do niego. Słychać było w słuchawce przerażające wołania o pomoc: "To koniec, to koniec. Zostałem postrzelony w rękę!".

Mój brat Matti zadzwonił do mnie o 15, gdy już wyszedł z rodziną ze swojego pokoju bezpieczeństwa. Po godzinie, a może po dwóch znowu miałem od niego telefon. Przekazał, że wszyscy są cali i zdrowi, z wyjątkiem Icka i naszego ojca. Ich nie było. Wojsko przeszukało ich domy. Były puste. Zapytałem: "Co to znaczy?".

Zostali porwani?

Dom ojca nie został spalony. Nie było śladów walk. Nie przypominał sąsiednich budynków - zdewastowanych, z dziurami po kulach. Z tego wynika, że tato po prostu się poddał. Uznał, że i tak nie ma szans. Zachował się racjonalnie.

Dom Icka - przeciwnie. Tam doszło do bitwy. Częściowo spalony. Być może z powodu ciskanych do środka granatów.

Ktoś jeszcze miał kontakt z ojcem?

Matti rozmawiał z nim dwa razy. Moja bratanica - raz. I koleżanka spoza kibucu, z którą miał się spotkać. Ojciec zamierzał ją odwiedzić po południu. Miała urodziny. Planowali zjeść wspólny urodzinowy lunch. Myślał nawet o wyjeździe do niej w piątek - dzień przed atakiem Hamasu. Nie wiem, dlaczego w końcu został w domu. Gdyby wyjechał…

Zresztą chwilę wcześniej wrócił z Polski. Tak sobie teraz myślę, że gdyby postanowił zostać trochę dłużej, gdyby go wtedy nie było w Nir Oz…

Niestety.

Ojciec został uprowadzony z jeszcze dwiema osobami - sąsiadami: Amiramem Cooperem i jego żoną Nurit.

Nurit odzyskała wolność po osiemnastu dniach - na mocy porozumienia pomiędzy Hamasem a rządem Izraela. Amiram nie przeżył. O jego śmierci dowiedzieliśmy się w lipcu. Zginął najprawdopodobniej razem z moim ojcem.

Jego ciała nie udało się jednak odnaleźć w tunelach Hamasu, w których odnaleziono ciała innych, między innymi mojego ojca. Z tego powodu trudno dzisiaj stwierdzić, co dokładnie stało się z Amiramem.

"Najważniejszą lekcją, jakiej mnie nauczył ojciec, to, aby być człowiekiem"
Źródło: TVN24

Mamy pewność co do jednego, dzięki relacji Nurit, że terroryści zabrali ich autem do miasta Chan Junis, na południu Strefy Gazy, nie tak daleko od Nir Oz. Na miejscu - po wyjściu z samochodu - tłum Palestyńczyków rzucił się na nich z pięściami. Mój ociec miał podbite oko i siniaki na ciele.

Przez te wszystkie miesiące byli przenoszeni z północy na południe i z południa na północ Chan Junis. Nigdy nie wychodzili na powierzchnię. Przetrzymywali ich w tunelach. To tam mój ojciec miał udzielać lekcji z historii. Robił to, co potrafił najlepiej - opowiadał o Zagładzie, obozach koncentracyjnych. O cierpieniu i nadziei.

Nie miał leków, których potrzebował. Mimo naszych prób i próśb Czerwony Krzyż nie dostarczył mu niezbędnych medykamentów. Jego stan był bardzo zły. Jaki dokładnie? Tego nie wiemy, bo jego ciało odnaleziono wiele miesięcy po śmierci.

Kiedy miałeś pewność, że ojciec jest w Strefie Gazy?

Nie od razu. Informacja, że telefon taty znalazł się w Gazie, niczego tak naprawdę nie dowodziła. To był tylko telefon. Tak samo jak telefon mojej mamy. Ktoś z Hamasu go zabrał. Mamie udało się przecież uratować.

Jeszcze 7 października zadzwoniłem na policję. Przekazałem DNA ojca. I obdzwaniałem szpitale i kostnice w Izraelu. Nie mogłem uwierzyć, żeby Hamas był w stanie porwać osoby starsze. No bo po co?

Dwa tygodnie później dostałem potwierdzenie: ojciec został zlokalizowany w Strefie Gazy. Potwierdziła to jeszcze Johewed Lifszitz, która został uwolniona z Nurit. To było osiemnaście dni po porwaniu. Gdy zadzwonił do mnie mój brat Ben z tą informacją, byłem na lotnisku Ben Guriona pod Tel Awiwem. Zupełnie pustym. Wtedy praktycznie wszystkie loty były odwołane. Jeden, może dwa samoloty startowały z Izraela. Padłem na kolana na środku hali odlotów. Pomyślałem: "Co robić?".

Lecieliśmy do Włoch. Cała delegacja. Rodziny porwanych. Mieliśmy spotkać się z przedstawicielami parlamentu. Ale w trzeci dzień odłączyłem się od grupy i poleciałem prosto do Warszawy. Zadzwonili do mnie z izraelskiej ambasady w Polsce. Powiedzieli, że prezydent Andrzej Duda chce mnie zobaczyć.

Czułem spokój. Wiedziałem, że jest nadzieja, że tato żyje. A skoro żyje, to za tydzień, może dwa wróci do domu i będzie z nami.

Juwal Dancyg (w środku) oraz ambasador Izraela Jakow Liwne (z lewej) i naczelny rabin Polski Michael Schudrich (z prawej) na otwarciu wystawy #BringThemHomeNow
Juwal Dancyg (w środku) oraz ambasador Izraela Jakow Liwne (z lewej) i naczelny rabin Polski Michael Schudrich (z prawej) na otwarciu wystawy #BringThemHomeNow
Źródło: Paweł Supernak / PAP

Minęły dwa tygodnie…

I nic się nie wydarzyło. Wtedy - razem z przyjaciółmi, także z Polski i także z izraelskiego ministerstwa spraw zagranicznych - zdecydowaliśmy, że musimy działać. Zapadła decyzja, że będę jeździć po świecie, spotykać się z przywódcami, prosić ich o pomoc, przypominać o moim ojcu.

8 listopada byłem już z żoną w Niemczech. Później w Polsce. I dalej do Watykanu - spotkanie z papieżem Franciszkiem.

Jaki był?

Eh, to było bardzo frustrujące spotkanie. Papież przyjął u siebie w domu grupę osób - rodzin porwanych przez Hamas. Nie każdy jednak zdążył opowiedzieć swoją historię. Ja dostałem szansę. Gdy mówiłem, Franciszek - poprzez swojego tłumacza - dał mi do zrozumienia, że słyszał już o sprawie Aleksa Dancyga.

Spotkanie z nami zaczął od krótkiej mowy o pokoju, o uniwersalnych prawdach, z którymi nikt nie polemizował.

Był zmęczony. Zakończył spotkanie. Godzinę później przyjął rodziny bojowników z Hamasu, którzy znajdowali się w izraelskich więzieniach.

Przyznaję: zabolało mnie to, bo to było zrównanie terrorystów z nami. Gdy wróciłem do domu, usłyszałem jeszcze, że papież relatywizował też wojnę w Ukrainie, bronił Rosjan i krytykował Sojusz Północnoatlantycki.

Na przełomie lutego i marca Hamas opublikował animację, z której wynikało, że twój ojciec zginął w izraelskim nalocie.

To jeszcze nic nie znaczyło. Nie było dowodu. I mimo że podcinało nam skrzydła, ufaliśmy, że to nieprawda.

22 lipca wojsko potwierdziło najgorsze.

Miałem lecieć do Stanów Zjednoczonych na wystąpienie Benjamina Netanjahu przed amerykańskim Kongresem. Zaprosił mnie jeden z polityków. Ale w końcu zrezygnowałem. Nie było już po co.

To było miesiąc po żałobie po ojcu, gdy dostałem telefon z armii. Znaleźli jego ciało. Zginął kilka miesięcy wcześniej. Zamordowany przez Hamas.

Teraz już wiem, że mógł wrócić do domu, że nie musiał zginąć. Była szansa na podpisanie porozumienia z Hamasem. Ale izraelski rząd je odrzucił.

"Izraelski rząd zachowywał się arogancko, nie rozumiał, z kim ma do czynienia"
Źródło: TVN24

Zawiódł?

Państwo zawiodło.

7 października byłem przekonany, że armia szybko wejdzie do kibucu i zrobi porządek z terrorystami, ale pojawiła się około 15, gdy Hamas już dawno był z powrotem na swoim terytorium.

Żołnierze deptali po piętach bojownikom Hamasu, ale jednak zawsze byli za nimi. Dostaliśmy nagrania z tunelu, w którym przetrzymywali mojego ojca. Jak się dowiedziałem, nie chcieli do niego wejść, bo bali się, że ojciec od razu zginie.

Kiedy pojechałeś do Nir Oz po 7 października?

Po czterdziestu dniach. Na początku to było i niebezpieczne, i w sumie niemożliwe. Terenu kibucu pilnowało wojsko. Zresztą chyba nie dałbym wtedy rady. Psychicznie bym się rozsypał. Wcale nie było łatwiej, gdy już się zdecydowałem. Wszędzie czuć było zapach spalenizny. Powietrze wydawało się gęste, nieprzyjemne. Mijałem spalone domy i szedłem prosto do mieszkania mojego ojca.

Niczego nie dotykałem. Rozejrzałem się tylko dookoła. Po dziesięciu minutach miałem dość. Pobiegłem do auta. I wróciłem do domu.

Zajęło mi kilka dni, zanim znowu pojechałem do Nir Oz. Posprzątałem rzeczy, które walały się po podłodze, ale postanowiłem niczego innego nie ruszać. Zostawiłem rozgardiasz w kuchni, w sypialni. Nie ruszyłem potłuczonych okien. Chciałem, żeby tato - jak wróci - sam nam opowiedział, co dokładnie się wydarzyło.

Uczestnicy demonstracji w Tel Awiwie domagają się uwolnienia Alexa Dancyga
Uczestnicy demonstracji w Tel Awiwie domagają się uwolnienia Alexa Dancyga
Źródło: Matan Golan/SOPA Images/LightRocket via Getty Images

Rozmawiałeś z ojcem o Hamasie?

Tak, wiele razy. I mieliśmy na jego temat podobne opinie. Gdy byłem nastolatkiem, w latach 90. ubiegłego wieku, wydawało się, że uda się zawrzeć pokój z Palestyńczykami, że terror się skończy.

Nie skończył się. Kilka lat temu, gdy pojechał sprawdzić coś na polu, jego auto zostało ostrzelane z Gazy. Miał szczęście. Udało mu się uciec.

W jednym z wywiadów powiedział, że Hamas - jeśli tylko będzie chciał - przyjdzie kiedyś do kibucu i porwie ludzi. Jego przyjaciel Elad Katzir uważał, że to tylko kwestia czasu. Teraz leżą obok siebie na cmentarzu.

Czytaj także: