Od początku rosyjskiej napaści na Ukrainę ponad 100 tysięcy ochotników stawia w różny sposób opór okupantowi. Wielu z nich dołączyło do wojsk obrony terytorialnej, które stały się niezwykle ważną częścią Sił Zbrojnych Ukrainy. Michał Przedlacki, współpracownik "Superwizjera" TVN, spędził kilka dni z jednym z takich oddziałów. Reportaż "Kompania Wowy broni Kijowa".
Dywersanci to jedno z największych zagrożeń dla Wołodymyra Biguna i jego ludzi. Rosjanie wciąż wysyłają nowych agentów, by szpiegować obrońców miasta. Liczne kontrole i aresztowania są codziennością na przedmieściach Kijowa.
Oddział Wowy - bo tak zwracają się do dowódcy 7. roty obrony terytorialnej Kijowa - jest pierwszą linią obrony miasta. To od nich zależy życie mieszkańców i bezpieczeństwo dzielnicy rządowej. Od wybuchu wojny nieustannie działają pod ogromną presją.
- Bracia, z którymi tu jestem nazywają mnie mechanikiem - podkreślił Kolia, który jest strzelcem. Powiedział, że walczy za swój kraj, za swoją ziemię, przyjaciół i znajomych. Podkreślił, że chce pokoju i chce znowu chodzić do pracy.
ZOBACZ CAŁY REPORTAŻ MICHAŁA PRZEDLACKIEGO W TVN24 GO: Kompania Wowy broni Kijowa >>>
W Kijowie trwa godzina policyjna. Oddział Wowy patroluje ulice
Wowa i jego ludzie to jeden z wielu oddziałów obrony terytorialnej. Zwykli mieszkańcy Kijowa, którzy rzucili wszystko, żeby bronić swojego miasta. Przez kilka dni dziennikarze "Superwizjera" towarzyszyli im z kamerą. Kolia swój patrol rozpoczyna nocą - reporterzy ruszyli razem z nim.
Czytaj też: Kim są ludzie kompanii Wowy. Autor reportażu o obronie terytorialnej Kijowa, Michał Przedlacki, o rocie Wowy
Oddział dowiedział się, że w punktach kontrolnych znaleziono talerzyki papierowe oznaczane niewidocznymi znakamI: w kształcie strzałek, krzyżyków i liter. - Jeśli zobaczycie jakieś papierowe talerzyki, musicie je oświetlić i sprawdzić - mówił jeden z członków oddziału. - Wiadomo, że nie musicie chodzić i specjalnie ich szukać, ale bądźcie czujni, jeśli na drodze leży jakiś talerzyk - dodał.
Później tłumaczył członkom obrony terytorialnej, żeby nie strzelać, dopóki nie wycofa się pierwszy oddział. - Musimy uniknąć bratobójczego ognia. Dopóki oddział nie znajdzie się za naszymi plecami, zabezpieczamy, a gdy tylko orkowie się tu pojawią, zaczynamy strzelać - wyjaśniał.
W Kijowie trwa godzina policyjna. Po zmroku może przemieszczać się tylko wojsko. Podczas patrolu na ulicach jest zupełnie pusto.
- Kolia zawsze jest ze mną. To jest człowiek, który w przypadku nietypowej sytuacji będzie stał przy moim boku, ubezpieczy mnie, osłoni i zorganizuje transport do medyka, a dalej już medyk zrobi swoje - powiedział Wowa.
Kolia podkreślał, że oddział, w którym służy to najbliższe mu osoby. - Osoby, którym ufam. To z nimi będę musiał ramię w ramię stanąć do walki, ubezpieczać, osłaniać jeden drugiego. Zrobić tak, żeby wróg nie przeszedł dalej na naszą ziemię - dodał.
ZOBACZ TAKŻE: "Ucieczka z Irpienia". Cały reportaż Michała Przedlackiego (Uwaga! Materiał zawiera drastyczne sceny)
Oddział pokazał przygotowane koktajle Mołotowa owinięte prezerwatywami. - Żeby nie wysychały - wyjaśnił jeden z obrońców Kijowa. Koktajle przygotowano w butelkach po regionalnym koniaku. - To jest dla okupanta - dodał.
Kolia mówił, że kiedy jedzie przez Kijów "widzi mrok". - Ludzie się boją. Widzę przerażone oczy. Niektóre dziewczyny bardzo boją się wybuchów, ale nie tylko one. Boją się także osoby starsze. Wszyscy się boją, ja też - przyznał. - Też się boję, ale zaciskam pięści. Jestem cierpliwy. Mam cel. Zwyciężymy, my i tak wygramy - podkreślił.
ZOBACZ W TVN24 GO: Obrońcy Charkowa. Pierwsza linia frontu - REPORTAŻ "SUPERWIZJERA"
80-letnia wolontariuszka obrony terytorialnej Kijowa
Po wielogodzinnym patrolu Kolia skończył swoją zmianę. W oddziale Wowy dziennikarze spotkali nietypową wolontariuszkę. To 80-letnia kobieta, która w czasie drugiej wojny światowej mogła zobaczyć w Kijowie stacjonujących Niemców.
- Przeżyliśmy to i teraz znowu takie czasy przyszły, więc to też musimy przetrwać - stwierdziła. I dodała: - Robię wszystko, żeby pomóc. Mając 80 lat nadal coś mogę. Młodzież robi coś lepszego, a ja mogę wsypać sól, mogę obrać ziemniaki.
Kobieta podkreśliła, że stara się "pomóc tym, którzy tego potrzebują". - Stołówka jest duża, dużo jest ludzi do nakarmienia i dużo rzeczy do zrobienia. Jak możemy to wybaczyć? Wojny nie da się wybaczyć - powiedziała.
Iryna była menedżerką. Teraz służy jako medyk
Kolia udał się na spoczynek przed następnym patrolem. Kolejni członkowie oddziału Wowy wyszli na posterunki. - W zwykłym życiu pracowałam jako menadżerka projektów w wielkiej organizacji medialnej - opisała Iryna, która teraz jest pracownikiem medycznym w obronie terytorialnej Kijowa. - W wolnym czasie zajmowałam się wolontariatem. Nazywało się to "MotoHelp". Jeździłam w karetce pierwszej pomocy medycznej - dodała.
Wowa opowiedział, że zwrócił się do Iryny z propozycją wstąpienia do jego oddziału. - A ona zapytała: a można? Oczywiście, że można. Napisz wniosek, raport. Przyjmiemy cię - relacjonował, jak wyglądała rozmowa z ochotniczką. Wowa podkreślił, że Iryna jest bardzo dobrym medykiem. - Zwerbowanie jej do naszej roty było ogromną niespodzianką, a nawet szczęśliwym zrządzeniem losu - zaznaczył mężczyzna.
- Gdy wybuchła wojna wstąpiłam do obrony terytorialnej jako instruktor pierwszej pomocy. Nasi chłopcy dostali apteczki, ale wielu z nich nie miało pojęcia, jak ich używać, jak założyć opaskę uciskową, co apteczka zawiera - wyliczała Iryna, która jest jedną z 30 tysięcy ukraińskich kobiet, które walczą z Rosjanami na froncie.
- Nie będę żałować ludzi, którzy atakują i bombardują szpitale położnicze, strzelają do rodzin i ludzi, którzy nigdy w życiu nie widzieli broni i nie mają z nią nic wspólnego. Nie drgnie mi ręka, gdy będę do nich strzelać - zapewniła Iryna. - Najgorsze dla mnie byłoby widzieć śmierć bliskich osób. Ci, z którymi teraz mieszkam, oni też są mi bliscy, więc widzieć, że coś się im stało podczas wojny, byłoby dla mnie najgorsze - dodała.
Zapytana, czy byłaby gotowa ratować życie Rosjan, po chwili namysłu stwierdziła: "nie". - Nie jestem dla nich gotowa pracować tak samo, jak dla swoich - podkreśliła.
Weteranka z Donbasu. W Polsce zostawiła córkę
Wielu Ukraińców pracujących w Polsce po wybuchu wojny wróciło do domu, żeby walczyć z rosyjskim najeźdźcą. Jedną z nich jest Wiktoria. Kobieta powiedziała, że w Polsce mieszkała, pracowała i studiowała na kierunku terapeutyki zajęciowej.
Wiktoria jest weteranką wojny w Donbasie. - Nie udało mi się dotrzeć do rodzinnego miasta, bo trwały tam zaciekłe walki, więc zostałam w Kijowie i wstąpiłam do obrony terytorialnej. Jestem strzelcem karabinu maszynowego i teraz moje umiejętności są potrzebne - stwierdziła.
Wowa podkreślił, że każdy członek jego oddziału ma swój charakter i jakąś przeszłość. - Tutaj wszyscy są równi pod moim kierownictwem. W tym momencie wszyscy stali się dla mnie najbliższymi - dodał.
Wiktoria opowiedziała, że jej synowie również bronią Ukrainy. Córka, która jest mała, została w Polsce. - Każdy, kto znajduje się przed moim celownikiem, ma rodziców. Jest synem albo córką, ale jeśli człowiek przyszedł do mojego domu i zagraża mojemu życiu i życiu mojej rodziny, jest wrogiem - stwierdziła.
- Jeśli przyjdą do mnie napić się herbaty, będą gośćmi w moim domu. Natomiast jeśli przyszli z bronią, są wrogami. Ja strzelam nie do człowieka, tylko do wroga - podkreśliła. - Jest mi przykro, że te dzieci nie wrócą do domów, do swoich matek. Jest mi bardzo przykro, ale to nie ja ich tu wysłałam. Ja ich tu nie zapraszałam - dodała.
Kompania Wowy wyruszyła na kolejny patrol. Reporterzy nie mogli filmować trasy patrolu, żeby nie wskazać Rosjanom ich pozycji. Na ulicach niemal nie było samochodów. Co chwila zespół natrafiał na kolejne barykady i punkty kontrolne.
Oddział Wowy w tajnej lokalizacji ukrywa ciężki sprzęt do obrony miasta. - Stoi nasze cacko w bezpiecznym miejscu. Nasze maleństwo wystrzeliwuje 80 pocisków dziennie w rosyjskich okupantów - mówił jeden z członków oddziału.
- Jestem pewien, że jesteśmy gotowi wspierać się w walce i pomagać sobie nawzajem. Nie mam wątpliwości, że każdy z nich wykona zadania, które będą im powierzone - stwierdził Wowa.
Rodzina Wowy ukrywa się przed rosyjskimi atakami
Wowie udało się tak zaplanować trasę patrolu, żeby chociaż na chwilę odwiedzić najbliższych. Wojenna rzeczywistość ma największy wpływ na dzieci. Całe pokolenie doświadcza trudnych do wyobrażenia problemów, również dzieci Wowy.
11-letnia Diana i siedmioletni Jehor pokazali dziennikarzom, gdzie się ukrywają, kiedy spadają rakiety. Przyznają, że często schodzą do piwnicy i zdarza się im spędzić tam całą noc. - Wcześniej o godzinie drugiej w nocy zbiegaliśmy do schronu, ale teraz urządzili nam miejsce do spania, żeby nie biegać w nocy i jakoś się wysypiać - opisała Diana.
Jehor przyznał, że nie mogą teraz zbyt często wychodzić na dwór. - Maksymalnie dwa razy w tygodniu wychodzimy na spacer - opowiedział. Diana dodała, że mogą pobiegać na dworze, gdy dziadek robi koktajle Mołotowa. - Wychodzimy też z mamą na spacer i z naszym psem. Wtedy możemy z nim pobiegać i pobawić się - wyjaśniła dziewczynka.
Żenia Bigun - żona Wowy - widzi się z mężem raz na kilka dni. - Ale nie zawsze się tak udaje. Jest tutaj dosłownie pięć minut. Tylko "cześć, cześć" i to wszystko - żaliła się kobieta. - Jest bardzo dobrym mężem. Jest odważny, mężny, jest naszym obrońcą. Za jego plecami czuję się bezpieczna. Wiem, że nigdy mnie nie zawiedzie. Wiem, że rozwiąże wszystkie moje problemy. Gdy on jest obok, to czuję, że wszystko będzie dobrze - podkreśliła.
- Chciałbym przekazać matkom i ojcom rosyjskich żołnierzy: zabierzcie ich do domu, żywych i bez krwi na rękach, dlatego że oni nieświadomie lub świadomie zabijają cywilów, dzieci, kobiety w ciąży, gwałcą, szabrują, to są potwory już na cale życie - zaapelował Wowa. Jego kompania jest cały czas na posterunku. Broni Kijowa, swojego miasta, swoich rodzin i wolności.
Michał Przedlacki
Źródło: "Superwizjer" TVN
Źródło zdjęcia głównego: TVN24