Chociaż premier Izraela Benjamin Netanjahu głośno martwi się o zagrożenie ze strony irańskiego programu atomowego, to prawdziwe niebezpieczeństwo może być gdzie indziej i bliżej. Jak ostrzega dyrektor generalny Ministerstwa Wywiadu Ram Ben-Barak, to proirański Hezbollah, który czai się zaraz za północną granicą Izraela.
Ben-Barak oskarżył we wtorek Iran o chęć posiadania przyczółków od Syrii poprzez Jemen i egipski Synaj, aż po terytoria palestyńskie, ale to bazujący w Libanie Hezbollah nazwał najgroźniejszym wrogiem. Tak groźnym jak arabskie armie walczące z Izraelem w roku 1967 i sześć lat później.
- Jedynym bytem, który może zagrozić nam niespodziewanym atakiem na każdą skalę jest teraz libański Hezbollah - powiedział Ben-Barak.
Według izraelskich szacunków Hezbollah - szyicka milicja libańska sterowana z Teheranu - ma ponad 100 tys. pocisków rakietowych zdolnych do sparaliżowania cywilnej infrastruktury Izraela. Tel Awiw obawia się szczególnie, że Hezbollah, z którym stoczył w 2006 r. nierozstrzygniętą wojnę, będzie wykorzystywał przeciwko niemu pozycje na syryjskich Wzgórzach Golan.
Hezbollahowcy bowiem, jako sprzymierzeńcy Iranu, walczą także w obronie reżimu Baszara el-Asada w Damaszku, zajmując tereny w pobliżu izraelskiej granicy. Izraelczycy regularnie patrolują ten rejon, od czasu do czasu atakując kolumny zaopatrzeniowe bojówkarzy. W najpoważniejszym incydencie tego typu 18 stycznia Izraelczycy zabili kilku członków Hezbollahu, a dodatkowo irańskiego generała, co podniosło na kilka dni temperaturę w regionie.
Jak zauważyli w rozmowie z agencją Reutera dwaj zachodni dyplomaci, chociaż żadnej ze stron nie zależy na eskalacji konfliktu, to sytuacja może w każdej chwili wymknąć się spod kontroli.
Autor: mtom\kwoj / Źródło: Reuters