70 lat temu u wybrzeży Filipin doszło do największej bitwy morskiej II wojny światowej. Ryzykowny atak całości japońskich sił morskich na amerykańską Flotę Pacyfiku zakończył się pogromem cesarskich okrętów i końcem marzeń o uniknięciu klęski w wojnie z USA.
Jesienią 1944 roku marynarka wojenna Cesarstwa Japonii znajdowała się w krytycznej sytuacji. Seria porażek w wielkich starciach powietrzno-morskich z aliantami, która zaczęła się dwa lata wcześniej pod Midway, w dużym stopniu złamała jej wcześniejszą potęgę.
Z sześciu japońskich lotniskowców, których atak na amerykańską bazę w Pearl Harbor doprowadził do wybuchu wojny na Pacyfiku, tylko jeden nie został jeszcze zatopiony. Japońskie okręty i samoloty pokładowe, uważane jeszcze trzy lata wcześniej za najnowocześniejsze na świecie, zaczęły technicznie ustępować sprzętowi amerykańskiemu.
Co więcej, przeważające liczebnie siły USA zbliżały się do okupowanych przez Japończyków Filipin i zagrażały odcięciem źródeł zaopatrzenia japońskiej floty.
Wszystko na jedną kartę
W tej sytuacji ostatniej szansy na uniknięcie całkowitej klęski Japonia upatrywała w doprowadzeniu do wielkiej, rozstrzygającej bitwy, w której zada dostatecznie duże straty flocie USA, by skłonić Waszyngton do rokowań pokojowych.
Gdy 20 października 1944 roku wojska USA rozpoczęły desant na filipińską wyspę Leyte, Japonia miała już gotowy plan kontruderzenia. Plan był zaskakujący i bardzo ryzykowny, co dowodziło nie tyle odwagi, ile desperacji japońskich admirałów, dla których była to bitwa ostatniej szansy.
Zakładali oni wystawienie przeciwko amerykańskiej flocie inwazyjnej zespołu czterech lotniskowców z eskortą - jako "przynęta" skupić miał na sobie uwagę Amerykanów. W tym czasie do walki miały niespodziewanie włączyć się dwa inne zespoły japońskich ciężkich okrętów, które ogniem dział pokładowych zniszczyłyby amerykańską flotę inwazyjną, a przede wszystkim jej lotniskowce.
Kluczem do zwycięstwa musiał być przy tym element zaskoczenia, ponieważ siły USA były znacznie większe – samych lotniskowców Amerykanie mieli 16, a stacjonujących na nich samolotów 5-krotnie więcej niż Japończycy. Przewaga liczebna w innych typach okrętów, w wyszkoleniu żołnierzy i rozpoznaniu pola walki również była po stronie aliantów.
Superpancernik idzie na dno
Japońska operacja straciła swój główny atut, czyli element zaskoczenia, na dwa dni przed planowanym uderzeniem i połączeniem się flot uderzeniowych.
Podczas przechodzenia przez cieśninę Palawan amerykańskie okręty podwodne wykryły główny zespół okrętów wiceadmirała Takeo Kurity i odpaliły torpedy. W wyniku tego ataku oraz uderzenia lotniczego, które wykonali zaalarmowani piloci z amerykańskich lotniskowców, Japończycy ponieśli pierwsze poważne straty. Na dno poszły m.in. flagowy okręt adm. Kurity oraz superpancernik Musashi. Szczególnie dotkliwa była strata tego ostatniego – dumy japońskiej floty, który wraz z bliźniaczą jednostką Yamato były najcięższymi i najpotężniejszymi pancernikami, jakie kiedykolwiek zbudowano, a ich działa kalibru 460 mm mogły strzelać niemal 1,5-tonowymi pociskami na odległość do 42 kilometrów.
Fiasko japońskiego ataku z zaskoczenia i przewaga w rozpoznaniu pola walki sprawiły, że zamiast decydującej bitwy, do której dążyła Japonia, w okolicach Zatoki Leyte doszło w sumie do czterech nieskoordynowanych starć powietrzno-morskich.
Dopiero po zwycięskiej potyczce z zespołem adm. Kurity Amerykanie wykryli pozostałe siły japońskie. Za główne zgrupowanie przeciwnika uznano zespół japońskich lotniskowców, który pierwotnie miał przeprowadzić zaskakujący atak, i skierowano przeciwko niemu własne lotniskowce. Jednocześnie pozostałe okręty US Navy zablokowały cieśninę Surigao, w kierunku której - według posiadanych informacji - zmierzać miały pozostałe siły morskie Cesarstwa Japonii.
Poczwórna bitwa
Po zapadnięciu zmroku 24 października dwie grupy japońskich okrętów, które razem z zespołem adm. Kurity miały zaskoczyć amerykańską flotę desantową, nieświadome alianckiej blokady wpłynęły do cieśniny Surigao.
Manewr ten w praktyce okazał się samobójczy – Amerykanie nie tylko zajęli doskonałe pozycje do obrony, pozwalając wpłynąć japońskim okrętom do cieśniny, z której trudno się było wycofać, ale posiadali też znaczną przewagę liczebną i jakościową. Mimo huraganowego ognia otworzonego z sześciu pancerników US Navy i wspierających je kilkudziesięciu mniejszych jednostek, okręty japońskie płynęły naprzód, za wszelką cenę próbując przekroczyć cieśninę. Po utracie swoich jedynych dwóch pancerników i śmierci dowodzącego zespołem admirała Nishimury Japończycy zostali jednak w końcu zmuszeni do przerwania nierównej walki i odwrotu.
Nieliczne ocalałe z pogromu okręty japońskie zostały w większości zniszczone w kolejnych dniach, nie opuszczając wód wokół Filipin. Bitwa w cieśninie Surigao była jednocześnie ostatnim w historii bezpośrednim starciem pancerników, nad którymi swoją wyższość udowodnić zdążyły już lotniskowce.
Gdy bitwa w cieśninie Surigao dobiegała końca, zespół okrętów admirała Kurity nieoczekiwanie napotkał i zaatakował koło zatoki Leyte grupę sześciu amerykańskich lotniskowców. Okazało się, że japońska flota, uznana przez Amerykanów za pozbawioną zdolności bojowych na skutek strat w pierwszym starciu, kontynuowała swoją misję i ostatecznie osiągnęła cel. Z pozornie bezbronnych amerykańskich lotniskowców poderwano wszystkie samoloty, a same okręty zaczęły uciekać, desperacko osłaniane przez eskortujące je mniejsze jednostki. Choć w pościgu Japończykom udało się zatopić m.in. jeden z lotniskowców, rosnące na skutek ataków lotniczych straty skłoniły ich ostatecznie do odwrotu.
Admirał Kurita nie wiedział jednak, że przerwał pościg, będąc już bardzo blisko amerykańskich jednostek desantowych, a uciekające przed nim lotniskowce nie mogły spodziewać się pomocy ze strony innych jednostek. Decydując się na przedwczesny odwrót, odebrał Japończykom szansę na jakikolwiek sukces całej operacji.
Tymczasem główny zespół amerykańskich 10 lotniskowców spotkał się z zespołem czterech japońskich. Choć to Japończycy pierwsi poderwali swoje samoloty i zaatakowali przeciwnika, słabo wyszkoleni piloci nie mieli większych szans przeciwko znacznie liczniejszemu przeciwnikowi.
26 października nastąpiło amerykańskie 8-godzinne kontruderzenie, w wyniku którego na dno poszły wszystkie japońskie lotniskowce. Japońska operacja zakończyła się całkowitą klęską.
Boski wiatr
Świadomi fiaska swojego kontruderzenia Japończycy zdecydowali się na „atak formacji specjalnej” – pierwszą samobójczą misję jednostki kamikadze. 25 października piloci roztrzaskali swoje maszyny o pokłady trzech lotniskowców, uszkadzając dwa z nich i zatapiając trzeci.
Po utracie przez Japonię swojej potężnej marynarki wojennej, która właśnie się uzupełniała straty, ataki pilotów kamikadze stały się największym koszmarem amerykańskich marynarzy. Również Yamato, drugi z japońskich superpancerników, któremu udało się ocaleć z bitwy w zatoce Leyte, kilka miesięcy później ruszył w samotny, samobójczy atak i został zatopiony przez lotnictwo nim dotarł do okrętów przeciwnika.
W trakcie 4-dniowej bitwy w zatoce Leyte wszystkie trzy zgrupowania okrętów Japońskiej Cesarskiej Marynarki Wojennej zostały rozbite, a jej potęga ostatecznie złamana. Zatopienie w sumie trzech amerykańskich lotniskowców i jednego pancernika nie miało większego znaczenia, ponieważ straty własne Japonii były znacznie większe, w sumie 26 z 64 okrętów, i niemożliwe do uzupełnienia.
Droga do zajęcia przez aliantów Filipin stanęła otworem, co w konsekwencji umożliwiło odcięcie Japonii od dostaw paliwa i innych surowców niezbędnych do dalszego prowadzenia wojny. Wojna na Pacyfiku przeniosła się na ląd, a japońska flota została ostatecznie rozwiązana w 1947 roku. Na mocy nowej, obowiązującej do dziś konstytucji, Japonii oficjalnie nie wolno posiadać marynarki wojennej, a za obronę morską odpowiadają Japońskie Morskie Siły Samoobrony.
Autor: Maciej Michałek//gak / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: US Navy, Wikipedia