Wizja przyszłości i bolesna teraźniejszość. Taki był pierwszy dzień OFF Festivalu

OFF Festival
"Kneecap. Hip-hopowa rewolucja" reż. Rich Peppiatt
Źródło: Gutek Film
Pierwszy dzień tegorocznego OFF Festivalu upłynął pod znakiem gigantycznych kolejek i niesamowitych koncertów. Program był naprawdę mocny, chociaż szczególnie wyróżniły się dwie grupy. Kultowy zespół Kraftwerk zaprezentował świetlaną wizję przyszłości, którą nam obiecano, zaś pochodzące z Irlandii Północnej trio Kneecap pokazało, jak bardzo bolesna jest nasza teraźniejszość. 

Piątek na katowickim OFF Festivalu zaczął się od największej kolejki po odbiór opasek, jaką kiedykolwiek widziałam w historii tego festiwalu (a nie opuściłam żadnej edycji od ponad 10 lat) i wiem, że nie tylko ja miałam takie wrażenie - w mediach społecznościowych większość offowiczów wyrażała spore zaskoczenie czasem, jaki musieli poświęcić na czekanie przed wejściem do Doliny Trzech Stawów. 

Jakie mógł być tego powód? Z jednej strony może być to wina późnego otwarcia bram - raptem 20 minut przed rozpoczęciem pierwszego koncertu. Z drugiej jest to zapewne kwestia świetnego line-upu, a w nim przede wszystkim zespołów Kneecap oraz Kraftwerk - to te nazwy słyszałam w kolejce najczęściej.

Buntownicza energia Kneecap

I rzeczywiście - dzień wygrały właśnie te dwie formacje. Dla mnie numerem jeden dnia pierwszego jest jednak grupa z Północnej Irlandii. Zespół, który ma na swoim koncie na razie dwa albumy studyjne, jest na zdecydowanej fali wznoszącej. Jest to związane nie tylko z otaczającymi ich kontrowersjami, ale również z ich umiejętnościami, sceniczną energią i doskonałą formą. 

Na koncercie Kneecap oczywiście nie zabrakło licznych odniesień do polityki i sytuacji na świecie - a przede wszystkim w Strefie Gazy. O ile jednak zwracający uwagę na podobne problemy zespół Massive Attack zaprezentował w lipcu na Open’erze wysublimowaną sztukę z przekazem, o tyle Kneecap to czysta buntownicza energia - obu tych sił obecnie nam potrzeba. Jeszcze zanim zespół wyszedł na scenę na telebimie wyświetlono napisy nawołujące do nagłaśniania tego, co dzieje się na Bliskim Wschodzie. Wśród publiczności pojawiły się palestyńskie flagi, a ludzie angażowali się w skandowanie haseł takich jak "wolna Palestyna".

Muzycy poświęcili sporo czasu na wygłaszanie swoich poglądów głośno i dosadnie - piosenki przerwało kilka dłuższych przemówień, głównie o wspomnianej Strefie Gazy, ale również o losie Irlandii Północnej. Ich słowa oraz muzykę uzupełniały też dopracowane wizualizacje. 

Raper Mo Chara wspomniał o postawionych mu w Wielkiej Brytanii zarzutach o terroryzm. - Nie wiem, czy śledzicie newsy, ale miałem ostatnio kłopoty - mówił. - Już raz pokonaliśmy brytyjski rząd w sądzie (grupa sądziła się o przywrócenie odebranego im grantu na promocję artystów za granicą - red.) i zrobimy to znowu - dodał. Raperzy zaznaczyli jednak, że istotną historią nie jest tu Kneecap, czy jakikolwiek inny zespół, a Palestyna. 

Wspominając o "kłopotach" Mo Chary Kneecap przypomnieli również, że nie zostali wpuszczeni na koncerty w Niemczech oraz na Węgrzech. - Ale możemy liczyć na Polskę - podkreślili. Mówiąc na temat Węgier, raperzy nie powstrzymali się od komentowania działań tamtejszego premiera Viktora Orbana. Zarzucili mu hipokryzję, podając jako przykład zakazywanie parady osób LGBT+, a jednocześnie zarzucanie "mowy nienawiści" ich zespołowi.

Plansza wyświetlona w czasie koncertu Kneecap na OFF Festival
Plansza wyświetlona w czasie koncertu Kneecap na OFF Festival
Źródło: Martyna Nowosielska-Krassowska/tvn24.pl

Zebrani pod sceną fani głośno skandowali wspólnie z grupą "Pie***yć Orbana". Dawno nie było tak dużego nagromadzenia politycznych przekazów na jednym koncercie na OFF Festivalu - i między innymi z tego względu przejdzie on do historii imprezy.

Był to też po prostu świetny występ w swoim gatunku - nie zabrakło w nim wszystkich potrzebnych elementów porządnego koncertu grupy hip-hopowej. Na koniec tego niezapomnianego występu, jeden z członków zespołu, DJ Próvai, wszedł między ludzi zebranych pod sceną i dał się dosłownie pochłonąć przez szalejący tłum. Tak bliski kontakt z fanami to z kolei pewnego rodzaju reguła na OFFie - również wczoraj, kiedy podobnie zrobili członkowie zespołów Fat Dog czy Los Campesinos!. 

Perełki z przeszłości i świeże nazwy

Los Campesinos! również poruszyli kwestię Strefy Gazy ze sceny głównej festiwalu. Artyści wywiesili na instrumentach transparenty - na jednym znalazły się hasła o wolnej Palestynie i zakończeniu ludobójstwa, zaś na drugim - apel o prawa osób transpłciowych. Koncert brytyjskiej grupy był bardzo dobry jakościowo, a także intymny. Widać było głębokie połączenie i zrozumienie pomiędzy muzykami oraz ich wiernymi fanami, którzy dużo wcześniej zebrali się pod sceną. Lider Gareth David poświęcił chwilę wspomnieniom sprzed 11 lat, kiedy to zespół ostatni raz grał w Polsce, również na OFF Festivalu. 

Pomiędzy koncertami Los Campensinos! a Kneecap offowicze mieli do wyboru występy brazylijskiej grupy Os Mutantes i brytyjskiej wokalistki Nilüfer Yanyi, która ma turecko-barbadosko-irlandzkie korzenie. Oba oferowały chwilę przyjemnego odpoczynku w maratonie koncertów, który trwał właściwie od początku tego dnia. Os Mutantes przenieśli nas do lat 60., czyli swoich początków. Przez godzinę można było zapomnieć, że jesteśmy w Dolinie Trzech Stawów i poczuć się jak na pierwszym Przystanku Woodstock. Mimo swojej długiej historii, która zainspirowała licznych artystów, Os Mutantes wystąpili w Polsce po raz pierwszy. To symptomatyczne dla OFF Festivalu, który lubi sięgać po mało znane do tej pory w kraju perełki i odkrywać je dla nas na nowo.

Nilüfer Yanya to przeciwna kategoria - gorące nazwisko w biznesie muzycznym i dziewczyna, która szybko pnie się do góry po szczeblach muzycznej kariery. Na Scenie mBank i Visa (dawna Scena Leśna) oczarowała wszystkich swoim hipnotyzującym głosem i grą na gitarze. Miłym zaskoczeniem w jej secie był cover piosenki innej dziewczyny z gitarą - PJ Harvey. Yanya wykonała jej utwór "Rid of Me". 

Później na tej samej scenie wystąpiła angielska grupa Fat Dog. To również bardzo świeża nazwa w branży - powstali zaledwie kilka lat temu, formując swój skład w czasie covidowych lockdownów. Na swoim koncie mają jeden album - nomen omen - "Woof", a przed nimi na pewno owocna kariera, której na OFFie, jak to często bywa na tym festiwalu, mogliśmy obserwować w piątek początki.

Ich muzyka to nietypowy miks takich inspiracji jak dance, punk, czy muzyka klezmerska. Połączenie ich energii, precyzji w graniu, potężnego brzmienia oraz nieco przerysowanego wizerunku i ruchów daje bardzo magnetyczną mieszankę, od której nie sposób oderwać uszy i wzrok. Po Kneecap i Kraftwerk to właśnie ten koncert zamyka moje podium pierwszego dnia OFF-a.

Jak wspomniałam, również lider Fat Dog postanowił wejść pomiędzy swoich fanów (a właściwie pozostawał między nimi przez bardzo długi czas) - widać jednak, że zna się na robieniu takich numerów, bo w przeciwieństwie do wielu innych wokalistów lubiących taki rodzaj ekspresji miał bezprzewodowy mikrofon. Uratowało to go przed zaplątaniem, a ekipę techniczną przed uwijaniem się jak w ukropie z podawaniem kabla - widok skądinąd dobrze znany wielu koncertowym bywalcom. Nie ma to jak proste, ale niesamowicie efektywne rozwiązania. 

Przyjemny lot przez retrofuturyzm

Główną gwiazdą piątkowego wieczoru był niemiecki zespół Kraftwerk - absolutna legenda i prekursorzy w muzyce elektronicznej. Ich show, zapewne między innymi ze względu na lata doświadczeń na karku, było dopracowane, dopięte na ostatni guzik od początku do końca. Już samo ustawienie muzyków przy pulpitach, gdzie wyglądają jak futurystyczne roboty, jest czymś kultowym - chociaż dla wielu taka forma prezentacji może być zbyt statyczna.

Dostaliśmy przegląd przez całą muzyczną karierę zespołu. Chociaż usłyszeliśmy wiele ich flagowych kawałków, takich jak "The Model", "Radioactivity", czy "The Robots", to nadal wśród fanów dało się słyszeć głosy, że czegoś zabrakło. Trudno jednak zmieścić wszystkie hitowe numery istniejącej od 1970 roku grupy, która ma naprawdę przepastną dyskografię, a w niej liczne utwory ze statusem - tak, znowu użyję tego słowa, ale w przypadku Kraftwerk jest ono naprawdę uzasadnione - kultowych. 

Napisałam na początku, że Kraftwerk pokazał nam świetlaną przyszłość, którą nam obiecano - to w większości optymistyczne założenie, że ludzie skupią się na współpracy i rozwoju, a pomogą w tym wynalazki najnowszej, na tamte czasy, technologii. Mamy tu więc zachwyt nad komputerami, podróżami w kosmos, ale też tak, z dzisiejszej perspektywy, codziennymi i drobnymi rzeczami jak kieszonkowy kalkulator czy autostrada. Bardzo przyjemnie było zanurzyć się w tym retrofuturyzmie i lecieć razem z Kraftwerkiem przez ich kosmiczne wizualizacje (w tym jedną prezentującą lądowanie spodka UFO przed sceną główną w Dolinie Trzech Stawów).

Szczególnie przykuły moją uwagę dwa fragmenty tego koncertu. Pierwszy to wspomniany utwór o kalkulatorze, wykonany w wersji polskiej - "Mini Kalkulator" - co miało szczególnie nostalgiczny, nieco naiwno-dziecięcy wymiar. Drugi to piosenka "Tour de France" - to nie tylko fantastyczny, świetnie skomponowany kawałek, który przenosi nas na kolarski wyścig, ale również poruszające przypomnienie w tym zalewie technologii, którym charakteryzują się koncerty Kraftwerk, że najdoskonalszą i najbardziej zachwycającą maszyną jest ludzkie ciało.

Na zamknięcie dnia na Scenie mBank i Visa z przyjemnością posłuchałam setu koreańsko-amerykańskiej DJ-ki yaeji. Chociaż ja obserwowałam ją z pozycji siedzącej na kocu, nie mając już siły absolutnie na nic po dniu tak wypełnionym wrażeniami, to wiele osób wytańczyło na tym koncercie ostatki swojej energii. 

Można narzekać na kolejki, których w takich ilościach dawno nie widzieliśmy na OFF Festivalu, ale przede wszystkim cieszy mnie, że katowicką imprezę odwiedza w tym roku aż tyle osób - to na pewno pozytywnie wpłynie na jej dalszy rozwój. Kolejne dwa dni mogą przynieść jeszcze większe zatłoczenie - bilety weekendowe na tegoroczną edycję zostały bowiem wyprzedane. Do tego pogorszeniu może ulec pogoda, która w piątek była dla festiwalowiczów naprawdę łaskawa - deszcz zmoczył nas jedynie na początku i można było go przyjemnie przeczekać na klimatycznym koncercie Ralphiego Choo w namiocie Sceny Eksperymentalnej. Na sobotę i niedzielę czekam jednak z niecierpliwością - kolejnych wrażeń na pewno nie zabraknie.

Czytaj także: