"Żałoba jest okropnym przypomnieniem o głębi naszej miłości". Tak o stracie i cierpieniu Nick Cave pisze na blogu The Red Hand Files. Mało kto wie o żałobie tyle co on. Stracił dwóch synów. Siedem lat temu zginął Arthur, kilka dni temu - Jethro. W ostatnim czasie Cave pożegnał też ukochaną matkę, przyjaciela i pierwszą miłość.
O żałobie mówił na długo przed tym, jak w 2015 roku odszedł jego syn Arthur. 15-latek spadł z klifu, prawdopodobnie po zażyciu LSD. Pierwszej straty ostatecznej artysta doświadczył znacznie wcześniej.
Urodzony w 1957 roku Nick Cave wspomina bardzo dobrze dzieciństwo spędzone w rodzinnej Australii. "Wolne, nieskomplikowane i szczęśliwe" - przyznaje. Czuł się kochany, a jednym z jego ważnych wczesnych wspomnień jest to o ojcu. Colin Cave grał w lokalnym teatrze i często wracał do domu późno. Mały Nick czekał na niego, nie mogąc zasnąć i wyobrażając sobie, że ojciec występuje na scenie w przebraniu kota. Takie skojarzenie miał z Edypem, którego imię w wersji angielskiej - Oedipus - przywodziło mu na myśl kota, po angielsku "puss".
To właśnie śmierć ojca była tą pierwszą stratą ostateczną, której doświadczył.
Jako nastolatek sprawiał problemy - wyrzucono go ze szkoły, wdawał się w konflikty z prawem, eksperymentował z narkotykami, w tym z heroiną. O śmierci Colina w wypadku samochodowym dowiedział się na komisariacie, gdzie trafił, kiedy w wieku 19 lat został zatrzymany za włamanie. Informację przekazała mu matka, Dawn, która tego dnia kolejny raz próbowała wyciągnąć go z kłopotów. Pomimo destrukcyjnych zachowań syna wspierała go aż do swojej śmierci w 2020 roku.
Trzy lata przed pochowaniem ojca Cave założył swój pierwszy zespół, a w roku śmierci Colina rzucił szkołę, aby muzyką zająć się na pełen etat. Zespół nazywał się The Boys Next Door i odniósł niemały sukces w Melbourne, gdzie stacjonowali jego członkowie. Postpunkowe, świeże we wczesnych latach 70. brzmienie stało się na tyle popularne, że zespół pod nową nazwą The Birthday Party przeniósł się do Londynu, a potem do Berlina. W składzie była wtedy między innymi Anita Lane, ówczesna dziewczyna Nicka.
Do niej jeszcze wrócimy.
Morderstwo Kylie Minogue
We wczesnych latach 80. zespół The Birthday Party przestał istnieć, ale tylko po to, by na jego gruzach narodził się flagowy projekt artysty, czyli istniejący do dziś Nick Cave and The Bad Seeds. Mroczny styl, niespotykana ekspresja sceniczna i teksty stanowiące minihistorie szybko przyciągnęły rzeszę wiernych fanów.
Powodziło mu się też w życiu prywatnym - w 1990 roku wziął ślub z brazylijską dziennikarką Viviane Carneiro, która rok później urodziła ich syna Luke'a. W tamtym czasie Cave, jak sam podkreśla, "miał problemy z monogamią". W tym samym roku w Australii przyszedł na świat jego drugi syn Jethro, którego matką była Beau Lazenby. Cave rozwiódł się z Carneiro po sześciu latach małżeństwa. Z Jethro spotkał się dopiero potem - gdy chłopiec miał siedem lub osiem lat.
Największy sukces The Bad Seeds osiągnęli w połowie lat 90., kiedy to z pozostającego w świecie muzyki alternatywnej projektu stali się zespołem, którego muzykę grano w stacjach radiowych na całym świecie, a także w rozwijającej się wtedy telewizji MTV. Wszystko dlatego, że Nick postanowił zamordować nieporównywalnie bardziej znaną australijską wokalistkę Kylie Minogue.
Oczywiście mówimy tu o morderstwie jedynie w sensie metaforycznym. Nick zaprosił Minogue do współpracy przy albumie "Murder Ballads", gdzie pojawiła się w ich najbardziej znanym hicie "Where The Wild Roses Grow". Romantyczna z pozoru piosenka opowiada o mężczyźnie, który kierowany hasłem "wszystko, co piękne, musi umrzeć" zabija swoją niewinną ukochaną kamieniem nad brzegiem rzeki - tam, gdzie rosną dzikie róże. Utwór jest podzielony na role, w które wcielają się Nick i Kylie - on w psychopatycznego mordercę, ona w bezbronną Elisę Day. Premierze zaskakującej dla fanów obojga artystów piosenki w 1995 roku towarzyszył teledysk, w którym martwa Minogue, ubrana w białą sukienkę, unosi się na rzece. On zaś zmywa krew z dłoni, a potem dotyka ciała wokalistki, wokół którego pływa gigantyczny wąż.
Krótka miłość PJ Harvey
Cały album "Murder Ballads" to zbiór historii o zbrodni. Z pewnością przypieczętował on status Nicka jako "księcia ciemności", ale jemu samemu oprócz ogromnej sławy dał coś jeszcze - spotkanie PJ Harvey - jednej z największych miłości swojego życia, która w piosence "Henry Lee" wcieliła się w rolę zdradzonej dziewczyny mordującej swojego ukochanego. Nick i Polly Jean zakochali się w sobie na planie teledysku, w którym siedzą ubrani w takie same stroje i w takich samych fryzurach śpiewają do siebie wersy, delikatnie się dotykając. Na ekranie możemy obserwować coś bardzo ulotnego - rodzące się uczucie.
PJ Harvey miała już wtedy ugruntowaną pozycję w świecie muzyki alternatywnej i razem z Nickiem stworzyli prawdziwą power couple. Jednak związek nie trwał długo - w 1997 Cave odebrał telefon, w którym Polly poinformowała go, że z nim zrywa. "Byłem w takim szoku, że o mało nie upuściłem strzykawki" - wspominał to zdarzenie na The Red Hand Files, blogu, na którym komunikuje się z fanami. Podobno to właśnie narkotyki, jak również wspomniane problemy z monogamią i zapracowanie obojga partnerów, były powodem decyzji PJ Harvey o odejściu.
"Z wielkim sentymentem wspominam nasz wspólny czas, to były szczęśliwe dni; ten telefon bolał, ale ponieważ nigdy nie marnuję poważnego kryzysu, postanowiłem ukończyć album 'The Boatman's Call'" - pisał po latach. Rozstanie z PJ Harvey to kolejny po śmierci ojca punkt zwrotny w jego życiu. Nowy album nie tylko "uleczył go z Polly", ale przede wszystkim zupełnie zmienił brzmienie The Bad Seeds. "Była to hojna rekompensata za złamane serce (...). Rozstanie napełniło mnie szaloną energią, która dała mi odwagę do pisania piosenek o zwykłych ludzkich przeżyciach (takich jak złamane serce) otwarcie, odważnie i znacząco - był to rodzaj pisania, od którego do wtedy trzymałem się z daleka, odczuwałem potrzebę ukrycia moich osobistych doświadczeń w opowieściach snutych przez bohaterów" - pisał w The Red Hand Files. I tak też było. Nick z narratora zmienił się w ujmująco szczerego bohatera. Album trafił do kanonu tak zwanych płyt rozstaniowych, a był to dopiero pierwszy krok Nicka w kierunku pokazywania swojej wrażliwości.
Oprócz tekstów zmieniła się też muzyka. - Już "Murder Ballads" były zapowiedzią takiej zmiany w brzmieniu - mówi tvn24.pl Jarosław Szubrycht, dziennikarz muzyczny piszący między innymi dla "Gazety Wyborczej". - Wtedy jednak myślało się, że to jest pewnego rodzaju projekt uboczny, bo sam charakter tego albumu jest trochę inny. Jeżeli nawet wcześniej, jak na "Let Love In", pojawiały się ballady, ładne melodie i śpiewanie, to to skręcało, czy osuwało się w hałas i jazgoty, w których Cave lubował się od zawsze. Na "The Boatman's Call" oczywiście tego wszystkiego już nie ma. To jest chyba płyta, która stanowi przejście z wieku młodzieńczego w wiek męski. To jest ten moment, w którym Cave to już mężczyzna, który zna życie: nie tylko jego dobre strony, ale też te gorsze - dodaje.
Wybawicielka Susie
Narkotyki, obecne w życiu Nicka, od kiedy był nastolatkiem, przeszkadzały nie tylko Polly Jean. W pewnym momencie on sam zaczął zauważać ich destrukcyjny wpływ. "Nie jestem pewien, czy kiedykolwiek osiągnąłem taki sam haj jak na narkotykach, kiedy byłem trzeźwy, ale nie doświadczałem już zjazdów, które wiązały się z braniem tych 'cudownych substancji' - kończenia na posterunkach policji po pobiciach, czucia się odczłowieczonym na odwykach, przeżywania doświadczeń z pogranicza życia i śmierci, myśli samobójczych, rutynowych przedawkowań, obniżonej motywacji, połamanych kości, bycia oszukiwanym, lubienia Charlesa Bukowskiego, anhedonii społecznej i fizycznej, mentalności stadnej, martwych przyjaciół, popieprzonych związków, ropni, wypadków samochodowych, psychozy, czytania 'Hobbita', niedożywienia, twórczej impotencji, epickiego marnowania czasu, fałszowania (wciąż nad tym pracuję), gadania głupot (nad tym też pracuję), chorób zagrażających życiu i niedzwonienia do mamy w jej urodziny" - pisał o swoim uzależnieniu, odpowiadając na pytanie jednego z fanów.
Chociaż w zerwaniu z narkotykami pomogły mu między innymi spotkania Anonimowych Narkomanów, którym "zawdzięcza życie", to z uzależnienia wyciągnęła go przede wszystkim brytyjska modelka Susie Bick, którą poznał w 1997 roku. Kiedy po raz pierwszy zobaczył ją w muzeum w Londynie, jak opisywał, wszystko to, na punkcie czego miał obsesję przez lata swojego życia, "spotkało się w jednym wielkim, katastrofalnym wybuchu". Nick i Susie pobrali się dwa lata później i są małżeństwem do dziś. Chociaż ona nie uważa się za jego muzę, a określenie to jest według niej nieco "poniżające", to można powiedzieć, że od tamtego momentu w muzeum życie Nicka kręci się wokół Susie. To żona jest jego motorem napędowym, inspiracją, wsparciem i całym życiem, tak samo jak on dla niej. Jak sama mówi: "jeśli ja jestem jego muzą, to on moją też".
W 2000 roku na świat przyszli synowie pary, bliźniacy Arthur i Earl. Poza muzyką Nick pisał książki, robił ścieżki dźwiękowe do filmów, a także pisał scenariusze i próbował aktorstwa. Założył też kolejny zespół - Grinderman, w którym prezentował swoje najbardziej rockowe oblicze. Rozwijał się jako artysta, ojciec i mąż. Życie było dobre. Właściwie mógłby już tylko odcinać kupony od sławy, ale dla niego to było za mało. Szukał nowego sposobu na kontakt z fanami (wtedy jeszcze nie wiedział, jak bardzo taki kontakt będzie mu potrzebny). I tak narodził się pomysł na pierwszy film dokumentalny o Nicku Cavie. Obraz "20 000 dni na Ziemi" ujrzał światło dzienne w 2014 roku, rok przed śmiercią Arthura Cave'a.
"Miałem już dość. Życie było za ciężkie"
Arthur Cave spadł z klifu w Brighton, gdzie Nick mieszkał ze swoją żoną i synami. Chłopiec miał zaledwie 15 lat. Według ustaleń policji przed wypadkiem zażył LSD. Dla Nicka i Susie to był moment, który odmienił ich życie na zawsze. Z bólem próbowali poradzić sobie na różne sposoby. Jednym z nich było podróżowanie - na jakiś czas zamieszkali w Los Angeles. Ale ból podążał za nimi. W pewnym momencie uciekli na wakacje do Maroka, gdzie Nick doznał pewnego rodzaju epifanii. Wracając z rynku w Marrakeszu, na którym obserwowali między innymi cierpienie sprzedawanych tam zwierząt, zobaczyli przejechanego kota. "Jego plecy były złamane i okropnie wygięte, tryskające krwią; dosłownie krzyczał z bólu. Był to głęboko niepokojący widok, który natychmiast połączył się z najbardziej traumatycznymi obrazami, jakie żyły w moim umyśle. W tym momencie coś pękło. Miałem już dość. Życie było za ciężkie. To było dosłownie niemożliwe do zniesienia. Mojego syna nie było. Nigdy więcej go nie zobaczę. Na tylnym siedzeniu taksówki w Marrakeszu kompletnie się załamałem" - opisywał Cave. O dziwo, była to jego odpowiedź na pytanie o to, co sprawiło, że przeszedł na wegetarianizm. "Czułem, że jeśli nadal będę żył na tym świecie, będę musiał zrobić wszystko, co w mojej mocy, aby zmniejszyć otaczające mnie cierpienie, a przynajmniej nie przyczyniać się do niego" - opowiada.
Kolejną ucieczką od bólu była praca. Cave zmuszał się do dokańczania kolejnych kompozycji na płytę "Skeleton Tree", próbując zająć myśli. Walczył z twórczą blokadą, aby ponownie odzyskać stan zachwytu nad światem. Zresztą tak właśnie brzmią utwory na tym albumie - są pełne bólu, momentami sprawiają wrażenie wymuszonych. To wszystko jednak składa się w spójną całość i chociaż Nick nie opowiada tu wprost o śmierci swojego syna, to zdecydowanie jest to płyta o człowieku w początkowym stadium żałoby. Człowieku niepogodzonym ze stratą, pełnym świeżych ran, które potrzebują czasu, aby się zabliźnić.
Teksty na płytę powstały w większości przed śmiercią Arthura, jednak sam Nick zauważa, jak ich znaczenie zmieniło się po tej tragedii. Przykładem może być tu piosenka "Girl in Amber". Zapytany przez fana, kim jest słynna "dziewczyna w bursztynie", napisał: "Myślałem o ludziach, których znałem, na zawsze zamkniętych w przeszłości, ale piosenka nie dotyczyła nikogo konkretnie. A przynajmniej tak mi się wydawało". Potem stało się jasne, że piosenka opowiada o kimś bardzo konkretnym. "Girl in Amber" to Susie. "Moja żona (...) przeżywająca każdego dnia tę zapętlającą się nieustępliwie piosenkę, która zaczęła się dźwiękiem telefonu, a zakończyła rozpadem jej świata" - stwierdza.
Trudny proces powstawania "Skeleton Tree" możemy obserwować w kolejnym dokumencie o Nicku: "One More Time with Feeling" z 2016 roku. O ile "20 000 dni na Ziemi" było wciąż kreacją, tym, co Nick chciał, abyśmy o nim myśleli (najbardziej szczery fragment dotyczył śmierci ojca, którą poruszył w rozmowie z terapeutą), to "One More Time with Feeling" jest totalnym obnażeniem się Nicka Cave'a. Zobaczyliśmy przede wszystkim cierpiącego ojca i artystę, który przez sztukę próbuje przywrócić swoje życie na dawne tory. "Po śmierci mojego syna, kiedy w końcu wyszedłem z ciemności z powrotem do świata, przyniosłem ze sobą prezent, który dopiero teraz zaczynam rozumieć" - pisze Cave na blogu. "(...) tym darem, który miałem, była wolność bycia szczerym wobec siebie i innych".
W filmie Susie ma okazję opowiedzieć o własnej drodze powrotnej do świata. Mówi o dręczących ją przesądach, takich jak to, że po śmierci syna znalazła jego obraz oprawiony w czarną ramkę i odczytała to jako ponury znak. Tak o żałobie Susie w filmie opowiada jej mąż: "Widziałem paraliż i straszliwy odwrót od świata. Widziałem życie spędzane w zaciemnionym pokoju, właściwie grobowcu, toczące się wokół wspomnienia, jakby to, że sama była martwa, w jakiś sposób zbliżało ją do ducha zmarłego dziecka. Nauczyłem się przerażającego znaczenia słów 'niepocieszony' i 'bezradny' - i nie wiedziałem, że ktoś może płakać tak długo. Ale widziałem też kobietę, która ostatecznie wyszła z tego pokoju przemieniona - wyzywająca i oczyszczona z żalu; kobietę o buntowniczym i dzikim wdzięku, teraz bardziej otwartą, odważną i kreatywną niż kiedykolwiek; kobietę, która po prostu przeciwstawiła się kosmicznym przeciwnościom i rozkwitła".
"Żałoba to coś więcej niż tylko rozpacz"
Nieocenionym wsparciem dla Nicka i jego rodziny byli też przyjaciele, w tym wieloletni współpracownik Nicka Warren Ellis. W "One More Time with Feeling" widzimy, jak podczas nagrywania kolejnych utworów przejmuje pałeczkę i prowadzi pogrążonego w żałobie przyjaciela. Więcej o ich relacji, ale także o kolejnym etapie żałoby Nicka możemy się dowiedzieć z wydanego w zeszłym roku kolejnego dokumentu "This Much I Know to Be True", pokazanego szerokiej publiczności po raz pierwszy 11 maja tego roku. Zdecydowanie weselszy niż w poprzednim filmie Nick opowiada nie tylko o pracy nad nowymi albumami ("Ghosteen" i "Carnage"), lecz także o zmianie swojego podejścia do życia. Mówi, że nie identyfikuje się już jako twórca i muzyk, a w pierwszej kolejności jako ojciec, mąż, przyjaciel i obywatel, który przy okazji czasem coś pisze.
"Susie i ja przekonaliśmy się, że żałoba nie jest czymś, przez co przechodzisz, ponieważ nie ma drugiej strony. Żałoba stała się dla nas sposobem na życie" - pisze Nick na swojej stronie. "Odkryliśmy, że żałoba to coś więcej niż tylko rozpacz. Odkryliśmy, że to wiele rzeczy - szczęście, empatia, wspólnota, smutek, wściekłość, radość, przebaczenie, wojowniczość, podziw, a nawet pewien spokój" - wyjaśniał muzyk.
To słychać też na kolejnym albumie "Ghosteen", który, chociaż wciąż przepełniony smutkiem, daje nadzieję. "Chcieliśmy, aby każda piosenka wznosiła się w stronę radosnego i euforycznego stanu, aby płyta była statkiem, który przenosi słuchacza daleko od świata i jego problemów, aby żył radosny i pełny nadziei poza nim" - opisywał w The Red Hand Files Cave.
Nie wszyscy fani byli zadowoleni z nowego kierunku, w jakim Cave podążał na "Skeleton Tree" i "Ghosteen". - To nie jest tak, że te płyty w jakimkolwiek stopniu mogły zaszokować ludzi, którzy śledzili całą karierę Nicka Cave'a. Jakieś części składowe tej muzyki są znane, natomiast obie te płyty są w stu procentach podporządkowane treścią, emocjami, środkami temu, co się wydarzyło i temu, co Nick w związku z tym przeżywał - mówi Szubrycht. - Po zapowiedzi Nicka o tym, że to są płyty, w których przepracowuje żałobę o synu, trudno je oceniać. Jak tu przykładać zwykłą krytyczną, czy nawet fanowską miarkę do tego? Jak ja mogę ze swoimi narzędziami poznawczymi próbować zmierzyć tragedię, która jest niemierzalna? - pyta dziennikarz. - Pozostając czysto przy kwestiach formalnych, oczywiście możemy tylko gdybać i nie wiemy, jakie byłyby płyty Cave'a, gdyby ta tragedia nie miała miejsca. Czy byłyby to wesołe płyty? Pewnie nie, bo to nie jest ten artysta. Czy The Bad Seeds graliby w pełnym rockowym anturażu jak 20 lat temu? Pewnie nie, bo nie jest już ten sam zespół, nie jest już ten sam etap - dodaje.
Zdaniem Szubrychta "bardzo ważną cezurą w twórczości Cave'a jest jego współpraca z Warrenem". - Oni razem brzmią inaczej niż Cave bez Warrena. Być może i tak w tę stronę to by dryfowało - mówi o zmianach w muzyce The Bad Seeds.
Ostatni album Cave'a, stworzony pod szyldem Nick Cave and Warren Ellis, brzmi już jak powrót do dawnego Nicka. - "Carnage" mógłby być bardziej albumem The Bad Seeds niż poprzednie dwa. Jednak z jakichś względów nie jest. Być może oni się wsłuchali w te głosy ze strony fanów, że nie na takie Bad Seeds się umawialiśmy. Może po prostu rzeczywiście chcieli zaznaczyć, że to nie jest praca zespołowa. Ale to zawsze i tak były płyty Cave'a, a teraz są Cave'a i Ellisa - stwierdza Szubrycht.
"A potem Anita umiera"
Blog The Red Hand Files to także temat "This Much I Know to Be True". Kolejną rzeczą, która wyciągnęła Nicka z ciemności, była społeczność, z którą od dawna szukał jakiejś formy kontaktu.
"Kiedy umarł Arthur, wszystko się zmieniło. Ludzie zaczęli wysyłać listy na mój adres domowy, oczywiście listy kondolencyjne, ale wiele listów było od ludzi, którzy po prostu mówili: 'Przydarzyło mi się to. Wiem, przez co przechodzisz'. Było dla mnie jasne, że ludzie odnajdywali swojego rodzaju osobiste zbawienie w wypowiadaniu swojej historii, aby ktoś inny ją usłyszał. Czułem, że skończyły im się osoby, które były gotowe słuchać" - wyjaśniał Cave w odpowiedzi na pytanie, jak powstało The Red Hand Files.
To strona, na której każdy może zadać Nickowi dowolne pytanie, a on regularnie zamieszcza odpowiedzi na wybrane z nich. Najczęściej dotyczą one spraw egzystencjalnych, jak właśnie cierpienie, ale nie brakuje też żartów i anegdot. Sam Nick mówi, że bycie człowiekiem znaczy dla niego właśnie posiadanie poczucia humoru. Dla Cave'a to też swojego rodzaju praktyka duchowa. "Dostaję około pięćdziesięciu do stu listów dziennie, a częścią mojego zaangażowania w projekt jest uważne przeczytanie każdego pytania i bycie czujnym na to, co każda osoba próbuje powiedzieć" - wyjaśniał na blogu jego znaczenie. W "This Much I Know to be True" tłumaczy, że uważne przemyślenie tego, co chce odpowiedzieć, to codzienna praktyka docierania do lepszej części siebie.
Rozszerzeniem projektu The Red Hand Files było zaproszenie fanów do bezpośrednich rozmów podczas trasy "In conversation" w 2019 roku. W trakcie spotkań Cave głównie odpowiadał na pytania, rozmawiał, ale też grał pojedyncze utwory na pianinie.
Śmierć Arthura zdaje się z perspektywy czasu początkiem pasma nieszczęść, które potem spotkały Nicka. W 2018 roku pożegnał przyjaciela i muzyka The Bad Seeds Conwaya Savage'a. W 2020 roku zmierzył się ze śmiercią swojej ukochanej matki. "Moja mama przez lata udzielała mi wielu rad, jak żyć godnie. Niestety nie zwracałem na to zbytniej uwagi. Przeważnie jednak pozwalała mi po prostu być sobą, popełniać własne błędy i odnajdywać własną drogę" - opisywał, dodając, że najważniejszą radą, jaką mu dała, było "noś głowę wysoko i pieprz wszystkich" (w oryginale "Head high and fuck 'em all").
Niecały rok później zmarła pierwsza prawdziwa miłość Nicka Anita Lane. To właśnie jej imię nosi od kilku dekad wytatuowane na swoim ramieniu pod obrazem czaszki. Po jej śmierci pisał: "Myślisz, że znasz już żałobę, myślisz, że wypracowałeś jej mechanikę, myślisz, że stałeś się świadomy żałoby - silniejszy, mądrzejszy, bardziej odporny; myślisz, że nic więcej nie może cię skrzywdzić na tym świecie, a potem Anita umiera".
"Żyć to częściowo cierpieć"
Nie wiedział, że ta "wypracowana mechanika żałoby" przyda mu się ponownie już bardzo niedługo. Zaledwie kilka dni temu, 9 maja, potwierdził, że zmarł jego kolejny syn, 31-letni Jethro Lazenby. Jethro od lat zmagał się ze schizofrenią, wcześniej był aresztowany za pobicia, w tym własnej matki. Jego relacja z ojcem nie była łatwa. "Nie miałem najłatwiejszego życia. Nie zaczęło się zbyt wspaniale przez całe to gówno związane z moim ojcem i byciem w jego cieniu" - wyznał kiedyś Jethro w jednej z gazet. Nick przyznawał, że żałuje, iż nie miał kontaktu z synem we wczesnych latach jego życia. W rozmowie z "Guardianem" w 2008 roku mówił: "Teraz mamy świetne relacje. W tamtym czasie było ciężko, ale ostatecznie wyszło super".
Nie znamy przyczyny śmierci Jethro. Nick nie odniósł się też do niej w swoich konwersacjach z fanami.
Na podstawie jego poprzednich odpowiedzi możemy jedynie próbować przewidywać, jak tym razem poradzi sobie z niewyobrażalnym cierpieniem, jakim jest strata dziecka. Wcześniej opisywał, jak rozmawia z Arthurem, czuje jego obecność, spotyka się z nim, chociaż go nie ma. Radził też innym, jak wrócić do szczęścia po śmierci bliskiej osoby.
"Żałoba jest poza naszą kontrolą; jest wszechmocna i niezwyciężona, a my jesteśmy w jej obecności maleńcy, a kiedy przychodzi po nas, możemy tylko uklęknąć przed nią ze spuszczonymi głowami i czekać na jej odejście. Ale, jak wiesz, smutek jest również przypływem. Z czasem może się cofnąć i pozostawić nas w poczuciu pokoju i postępu, tylko po to, by z powrotem zalać nas całą swoją miażdżącą beznadziejnością i smutkiem. To się dzieje w tę i z powrotem, ale z każdą cofającą się falą rozpaczy jesteśmy trochę silniejsi, bardziej odporni i lepsi w naszym nowym życiu" - odpowiedział jednemu z fanów.
Cave wspomina też o reakcjach na swoje cierpienie; o tym, jak język nie jest wystarczający w obliczu ogromnego żalu. "Moi mający dobre intencje i desperacko zmartwieni przyjaciele przemawiali do mojej żałoby, używając słów, które nie miały sensu. Mówili mi na przykład, że mój syn mieszka w moim sercu, ale naprawdę nie rozumiałem tych słów, ponieważ kiedy przeszukiwałem moje serce, nie znalazłem w nim nic poza chaosem i rozpaczą" - pisze.
Czy ten ból ponownie usłyszymy w jego muzyce? Cave w 1997 roku stwierdził, że jego kreatywność rozkwita tylko w poczuciu straty i tęsknoty i że potrzebuje katastrof w swoim życiu. Po latach odniósł się do tego zdania: "te słowa brzmią trochę jak nonszalanckie pozowanie mężczyzny, który jeszcze nie odkrył niszczącego wpływu prawdziwego cierpienia na zdolność do funkcjonowania, nie mówiąc już o tworzeniu".
"To, czy zranienie jest niezbędnym wymogiem kreatywności, jest prawdą w tym sensie, że żyć to częściowo cierpieć. Nie możesz tworzyć bez cierpienia, ponieważ nie możesz żyć bez cierpienia. Moim zdaniem jednym z zadań autora piosenek jest opracowywanie strategii pomagających ludziom przezwyciężyć ich smutki. To jest wyjątkowa dwoistość wspaniałej piosenki - może ona odzwierciedlać w słuchaczu zakres jego własnego bólu, a jednocześnie unosić go poza ten ból" - wyjaśnia. Możemy więc mieć nadzieję, że poprzednie tragedie przygotowały go na to, jak odzyskać swoje dawne życie.
- Część z nas nie chce myśleć o przemijaniu i śmierci, ucieka od tego i to ma również swoje oblicze w popkulturze i muzyce. Myślę, że to oblicze eskapistyczne jest obecnie dominujące w naszej cywilizacji - mówi Szubrycht. - Doświadczenie pandemii i bliskiej wojny to wyraźnie zmieniło, natomiast Nick Cave niezależnie od tego, czy wszyscy tańczyli, czy wszyscy śpiewali i bawili się, jakby nie było jutra, sprawiał, że cała jego twórczość to jedne wielkie memento mori. Albo podszyte posępną, starotestamentową grozą, albo trochę ironiczne, komiksowe wręcz, ale cały czas to było we wszystkich jego wcieleniach. To jest człowiek, którego koncepcja śmierci, koncepcja straty, myśli, że wszyscy umrzemy - dla niego ta myśl nie była pierwszyzną. Jednocześnie będąc przygotowanym intelektualnie na śmierć bliskich, pewnie nie da się być gotowym emocjonalnie. Było widać, że to był dla niego taki cios, że jego żałoba po synu trwała długie lata. Mimo tego, że wiedział, że nie znamy dnia ani godziny, że jesteśmy śmiertelni, że życie jest bardzo kruche, to tego ciosu nie był w stanie przyjąć - dodaje.
Powrót mężczyzny w stroju kota
Co Nick Cave twierdzi na temat swojego własnego przemijania i śmierci? Przyznaje, że życie stało się dla niego dużo ciekawsze po 60., kiedy nie musi się już przejmować tym, "co ludzie powiedzą". Bez pardonu odpowiada też fanom, że nie chciałby żyć wiecznie, gdyby miał taką możliwość. "Nie zrobiłbym tego, bo z tego, co rozumiem, sens życia jest zagnieżdżony w ustalonych warunkach naszej własnej śmiertelności. 'Na zawsze' jest zarówno niezrozumiałe, jak i całkowicie pozbawione sensu" - pisze w The Red Hand Files.
Pomiędzy żartami, że gdyby dowiedział się, że świat kończy się za 72 godziny, "toby ku... zwariował" i zadzwoniłby do Bono, bo jeśli on nie pomoże, to na pewno jesteśmy skazani na zagładę, możemy też wyłuskać szczerą i poruszającą odpowiedź na to, jak wyobraża sobie swoje idealne ostatnie chwile.
"Zebrałbym moją rodzinę, przytulił ich mocno i powiedział kilka pocieszających słów. Wziąłbym ich za ręce i pomodlilibyśmy się przez chwilę cicho, jako że zbiorowa modlitwa może działać uspokajająco, do m o ż l i w o ś c i Boga" - stwierdza. "Pogłaskałbym psy. Potem zwróciłbym się w stronę mojej żony, spojrzał w jej cudowne oczy, odsunąłbym kosmyk włosów z jej twarzy i cicho powiedział jej, że zawsze ją kochałem i będę kochał do końca świata" - dodaje.
Kto powita go w życiu po śmierci? Nick jest pewien, że będzie to mężczyzna w stroju kota, idący do niego przez ogród. Ten, na którego czekał co wieczór jako mały chłopiec, leżąc z otwartymi oczami w ciemnym pokoju.
Autorka/Autor: Martyna Nowosielska-Krassowska
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Chiaki Nozu/WireImage/Getty Images