Na dachu siedziby premiera Japonii Shinzo Abego wylądował dron, na którym służby bezpieczeństwa znalazły śladowe ilości substancji radioaktywnej - podały lokalne media. Policja podkreśliła, że poziom promieniowania był niski i nieszkodliwy dla ludzi.
Publiczna telewizja NHK poinformowała, że na miejsce został wezwany specjalny oddział saperów policyjnych. Funkcjonariusze znaleźli na dachu małego drona z zamontowaną na nim kamerą i przyczepioną butelką wody. W celu wyjaśnienia tej sprawy wszczęto postępowanie - poinformował rzecznik rządu Yoshihide Suga zwracając uwagę na konieczność prawnego uregulowania zasad korzystania z dronów.
Protest przeciwko planom wobec Fukushimy?
Kiedy doszło do incydentu premier Abe przebywał na szczycie Azja-Afryka w Indonezji. Na razie nie wiadomo, kto wysłał drona i dlaczego to zrobił. Media sugerują, że może mieć to związek z decyzją japońskiego sądu o ponownym uruchomieniu elektrowni nuklearnej na południowym wschodzie kraju.
Jedna z japońskich firm planuje rozpocząć masową produkcję dronów, których zadaniem byłoby monitorowanie poziomu promieniowania radioaktywnego. Władze w Tokio rozważają możliwość testowania takich urządzeń na obszarze elektrowni atomowej w Fukushimie, w której w roku 2011 doszło do awarii wywołanej trzęsieniem ziemi i tsunami.
Na początku kwietnia japońscy naukowcy badający poziom napromieniowania wokół elektrowni w Fukushimie stwierdzili, że należy pomyśleć nad opróżnieniem wnętrza reaktora ze skażonej wody. Twierdzą oni, że poziom napromieniowania nie jest już niebezpieczny dla środowiska i woda mogłaby zostać wpuszczona do wód Oceanu Spokojnego.
Przeciwko takiemu rozwiązaniu ostro zaprotestowały organizacja pozarządowe, które nie ufają zapewnieniom ekspertów. Napromieniowany dron może więc być formą protestu wobec takiego, postulowanego rozwiązania problemu zamkniętego reaktora.
Autor: adso\mtom / Źródło: PAP, Japan Times
Źródło zdjęcia głównego: Reuters