Korea Północna w ewentualnym starciu z Koreą Południową ma jedną istotną kartę przetargową, Seul. Ta wielomilionowa, gęsto zamieszkana metropolia jest zakładnikiem Kim Dzong Una, którego artyleria może od pierwszych sekund wojny ją ostrzeliwać. Czy Korea Północna jest jednak w stanie rzeczywiście "zrównać z ziemią" Seul, tak jak to ujmuje wiele zachodnich mediów?
Na papierze to wojska Phenianu mają przewagę. Są liczniejsze, mają więcej czołgów i dział. Jednak po dokładniejszym przyjrzeniu się sprawie i uwzględnieniu takich czynników jak wiek sprzętu, jego zaawansowanie techniczne czy wyszkolenie żołnierzy, staje się jasne, że to połączone wojska Korei Południowej i USA są silniejsze. W otwartej walce siły zbrojne Kim Dzong Una szybko zostałyby pokonane, zwłaszcza uwzględniając znaczącą przewagę lotnictwa sprzymierzonych. Pytaniem nie jest więc to, czy Korea Północna ewentualną wojnę wygra, ale to, jakie straty zdoła wyrządzić, zanim niechybnie przegra.
Miasto w cieniu zagrożenia
Dowódcy wojskowi w Phenianie muszą być świadomi swojej słabości, dlatego od lat inwestują w różne wąsko wyspecjalizowane dziedziny, które dadzą im chwilową przewagę i umożliwią wyrządzenie maksymalnych zniszczeń w Korei Południowej. W ten sposób odstraszają Seul od ataku prewencyjnego, czyniąc go po prostu zbyt kosztownym. Jedną z owych kart atutowych są tysiące dział rozstawionych za linią demarkacyjną w pobliżu Seulu. Stolica Korei Południowej jest położona miejscami zaledwie 40 kilometrów od terytorium Korei Północnej. To dystans, którego pokonanie leży w możliwościach większych dział i wyrzutni rakiet. Szacuje się, że na newralgicznym obszarze, z którego można "dosięgnąć" Seulu, Korea Północna umieściła kilka tysięcy dział i wyrzutni rakiet, spośród około dziesięciu tysięcy wszystkich posiadanych. Nie oznacza to jednak, że w momencie wybuchu wojny wszystkie naraz zaczną prowadzić ogień ciągły celując w gęsto zabudowane dzielnice Seulu i obrócą miasto w ruiny.
Iluzoryczny potencjał
Podstawowym ograniczeniem dla artylerzystów Korei Północnej jest dystans. 40 kilometrów to dużo dla tradycyjnej artylerii, przy czym do centrum Seulu od linii demarkacyjnej jest już nieco ponad 50 kilometrów. Korea Północna ma tylko jeden typ dział zdolnych strzelać na taką odległość. Są to samobieżne armatohaubice Koksan kalibru 170 mm. Pozostałe mają zasięg mniejszy i mogłyby sięgnąć tylko północnych dzielnic Seulu oraz mniejszych miast pomiędzy granicą a stolicą. Jak stwierdzili analitycy-amatorzy dokładnie badający zdjęcia satelitarne obszaru Korei Północnej położonego najbliżej stolicy Korei Południowej, w promieniu 55 kilometrów (maksymalny szacowany zasięg Koksan) od stolicy Seulu znajduje się tylko 17 umocnionych stanowisk artylerii. Standardowo każde z nich oferuje schronienie czterem działom. Oznacza to, że według ostrożnych szacunków centrum stolicy Korei Południowej mogłoby ostrzelać z relatywnie bezpiecznych stanowisk kilkadziesiąt dział. Zakładając duży margines błędu, będzie to maksymalnie około stu.
Należy założyć, że więcej dział może zostać umieszczonych na nieufortyfikowanych pozycjach, co uczyniłoby je trudniejszymi do wykrycia. Raporty wojska Korei Południowej szacują łączną ilość dział dalekiego zasięgu mogących ostrzelać centrum Seulu na 500 luf. Należy jednak wziąć poprawkę na tendencję sił zbrojnych od wyolbrzymiania zagrożeń, dzięki czemu mogą one liczyć na większe finansowanie.
Wojsko Korei Południowej na pewno jest świadome zagrożenia i od lat intensywnie przygotowuje się do neutralizacji artylerii Korei Północnej. Można więc założyć, że od pierwszych chwil wojny stanowiska dział Kima znajdą się pod intensywnym ostrzałem, co z czasem drastycznie ograniczy ich liczbę. Nawet bunkry i schrony w górskich zboczach nie mogą zagwarantować pełnego bezpieczeństwa. Na dodatek w ciągu kilkunastu minut ludność Seulu w znacznej części znajdzie się w podziemnych schronach, którymi usiane jest miasto.
Miliony jako zakładnicy
Wszystko to oznacza, że atut w postaci tysięcy dział umieszczonych niedaleko Seulu jest w znacznej mierze iluzoryczny, bowiem większość z nich nie będzie mogła ostrzelać stolicy. Te które zdołają, w połączeniu z rakietami balistycznymi krótkiego zasięgu (ich liczbę szacuje się na około 300), na pewno wyrządzą spore zniszczenia w centrum tak gęsto zabudowanego miasta. Straty wśród ludności cywilnej trudno oszacować, bo w najnowszej historii wojen nie ma porównania dla takiego wydarzenia (ostrzał artyleryjski gęsto zabudowanego i nieprzygotowanego miasta). Jednak powtarzane często szacunki mówiące o 100 tysiącach zabitych w pierwszej godzinie ostrzału, wydają się być grubo przesadzone. Dla porównania, tyle ludzi zginęło w wielkim nalocie na Tokio w marcu 1945 roku. Jednak wówczas płomienie strawiły niemal 1/4 zabudowy wielomilionowego miasta, a bomby zrzucane na dzielnice mieszkalne przez ponad 300 bombowców B-29 sypały się z nieba przez kilka godzin. Pomimo tego, perspektywa ostrzelania wielomilionowej metropolii pozostaje poważnym środkiem odstraszającym. Zwłaszcza, że nikt nie może zagwarantować, iż spadające na Seul rakiety balistyczne Korei Północnej nie zostaną uzbrojone w głowice z bronią chemiczną i biologiczną (ocenia się, iż Korea Północna nie ma jeszcze możliwości umieszczać głowicy atomowej na rakietach). Jest jednak mało prawdopodobne, że groźby o zamienieniu miasta w "morze ognia" zostaną spełnione.
Autor: Maciej Kucharczyk\mtom\k / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: US DoD