|

Mają swój własny front. Tkają siatki i modlą się. Wiadomo o co

Kijów, siatka maskująca
Kijów, siatka maskująca
Źródło: Wałentyna Mełenewska

Ukraina to kraj wolontariuszy. Pomagając innym, ludzie szukają ucieczki przed rosyjską agresją. Chcą się jednoczyć, być bliżej innych. Nasze rozmówczynie wierzą, że ich pomoc jest "maleńkim wkładem" w upragnione zwycięstwo. Chcą pomagać, ponieważ - jak twierdzą - mają "zbyt wiele do stracenia".

Artykuł dostępny w subskrypcji

Zakażenie koronawirusem i zapalenie płuc. Wałentyna Mełenewska bierze leki, ale nie odpoczywa. Zdalnie, by nikogo nie zakazić, uczestniczy w posiedzeniu rady centrum wolontariatu Słoneczna Brama. Rozmowa dotyczy wielu kwestii. Jedną z nich jest ogromna liczba zamówień na siatkę maskującą dla ukraińskich sił zbrojnych. Wolontariusze Słonecznej Bramy mają problem: nie są w stanie zrealizować wszystkich próśb, a przecież wojsku się nie odmawia.

Produkowanie siatki maskującej jest jedną z najważniejszych aktywności Słonecznej Bramy, działającej w jednej z dzielnic Kijowa. Przez półtora roku powstało w tym miejscu ponad 500 siatek o łącznej powierzchni ponad 30 tysięcy metrów kwadratowych. Mogłyby przykryć cztery boiska piłkarskie.

Siatka maskująca na pojeździe wojskowym
Siatka maskująca na pojeździe wojskowym
Źródło: Wałentyna Mełenewska

- Na początku nie potrafiliśmy praktycznie nic - przyznaje w rozmowie z nami Wałentyna Mełenewska. - Uczyliśmy się produkować tkaniny kamuflażowe, wycinać i składać kikimori [strój maskujący dla żołnierza - red.], pleść siatki maskujące, robić świece okopowe - wspomina. I dodaje: - Wszystkich łączyła wspólna motywacja: chęć pomocy naszym żołnierzom, którzy walczą na froncie.

"Eksplozje słyszane tuż obok"

Wałentyna jest emerytowaną nauczycielką, mieszka z córką i wnukiem w Kijowie. Wspomina, że chęć "czynienia dobra" towarzyszyła jej od dzieciństwa. Kiedy była dorosła, zaangażowała się w rozwój młodzieżowego ruchu wolontariackiego w rodzinnym Czernihowie. W lutym zeszłego roku, kiedy Rosja zaatakowała Ukrainę, Wałentyna mieszkała w tym mieście: jednym z najstarszych w Ukrainie, położonym nad malowniczą rzeką Desna, z licznymi zabytkami: cerkwiami i monasterami.

Obwód czernihowski graniczy z Białorusią. Na początku agresji wojska rosyjskie podeszły do Czernihowa, ale nie mogły zdobyć tego miasta, bronionego przez żołnierzy ukraińskiej brygady pancernej. W odwecie Czernihów był systematycznie ostrzeliwany. Z białoruskich lotnisk startowały rosyjskie samoloty i zrzucały bomby, Rosjanie używali też artylerii.

- To było straszne i nie do zniesienia: ukrywanie się w brudnej piwnicy starego domu i poczucie, że nie można nic zrobić, że w żaden sposób nie można zmienić tej okropnej sytuacji - wspomina.

Pierwszego dnia agresji, 24 lutego 2022 roku, Wałentyna napisała na Facebooku, że "eksplozje były słyszane tuż obok i że jej sąsiadka bardzo się bała, więc musiała ją uspokajać". Ostrzał trwał przez kilka godzin. Mieszkańcy tkwili w piwnicy budynku. Do mieszkań wracali na chwilę, by coś zjeść, naładować telefon lub po prostu poleżeć na łóżku. W ubraniu. Kiedy alarmy przeciwlotnicze ponownie się uruchamiały, pędzili na dół.

Piwnica w budynku, gdzie mieszkała Wałentyna Mełenewska
Piwnica w budynku, gdzie mieszkała Wałentyna Mełenewska
Źródło: Wałentyna Mełenewska/Facebook
Zniszczenia w Czernihowie. Zdjęcie z marca 2022 roku
Zniszczenia w Czernihowie. Zdjęcie z marca 2022 roku
Źródło: Policja obwodu czernihowskiego
Zniszczenia w Czernihowie. Zdjęcie z marca 2022 roku
Zniszczenia w Czernihowie. Zdjęcie z marca 2022 roku
Źródło: Obrona terytorialna w Czernihowie

700 kilometrów do Kijowa

Było trudno, ale Wałentyna nie myślała o wyjeździe. Razem z sąsiadami zbierała żywność, lekarstwa i ciepłe ubrania dla mężczyzn, którzy zapisali się do obrony terytorialnej w obwodzie czernihowskim.

- To było coś, co choć trochę nadawało sens egzystencji w tym czasie i pomagało przetrwać - przekonuje.

Czernihów był wciąż bombardowany. Pociski spadały także w centrum. Zginął sąsiad Wałentyny, który stał w kolejce po chleb. Życie stawało się coraz trudniejsze, pojawiły się problemy z prądem, gazem i wodą. Córka Wałentyny coraz częściej nalegała, by przyjechała do niej do Kijowa, gdzie było bezpieczniej.

Wyjazd z Czernihowa nie był łatwy. Poza jego granicami można było natknąć się na rosyjskich żołnierzy. Przejazd główną drogą prowadzącą do Kijowa nie wchodził w grę. Wałentynie udało się opuścić miasto pod koniec marca zeszłego roku. Wsiadła do busa wraz z kilkoma innymi osobami. Kierowca przejechał 700 kilometrów zamiast 150. Jechali przez pola i małe wsie. Dzięki temu przeżyli.

PIERWSZA BOMBA
Miejsce, na które spadła pierwsza bomba w Czernihowie (materiał z czerwca 2022 roku)
Źródło: TVN24

"Pociski wybuchały coraz bliżej"

Każda z wolontariuszek w Słonecznej Bramie ma do opowiedzenia swoją własną historię, związaną z wybuchem rosyjskiej agresji.

Natalia Hutyria ma 63 lata, pochodzi z miasta Kramatorsk w obwodzie donieckim. Rosyjska inwazja zastała ją w niewielkiej wiosce pod Iziumem w obwodzie charkowskim.

Hutyria miała nadzieję, że wojna nie potrwa długo. Ale po zajęciu Iziumu przez wojsko rosyjskie do jej wsi wkroczyły siły agresora. Przez ponad trzy miesiące jej rodzina żyła pod okupacją, wielokrotnie próbując wyjechać. Bez skutku. Dopiero w czerwcu 2022 roku, kiedy został utworzony "zielony korytarz" dla cywilów chcących opuścić tamte tereny, wreszcie mogli uciec. Natalia wraz z matką i mężem wyjechała przez Kupiańsk do Charkowa, a potem do Kijowa, gdzie mieszka obecnie.

Natalia Hutyria w czasie tkania siatki maskującej
Natalia Hutyria w czasie tkania siatki maskującej
Źródło: Wałentyna Mełenewska/Facebook

60-letnia Switłana (prosi, by nie podawać nazwiska) 24 lutego zeszłego roku przebywała w rodzinnej wsi Mykolskie w rejonie wołnowaskim w obwodzie donieckim. Pracowała w szkole jako nauczycielka fizyki i matematyki. - My, mieszkańcy wsi, nie mogliśmy uwierzyć, że zaczęła się wojna, że wojska rosyjskie przekroczyły ukraińską granicę i ostrzeliwują nasze miasta i wsie - mówi Switłana.

Rzeczywistość była jednak inna, a w pobliskim mieście Wołnowacha, gdzie później wybuchły ciężkie walki, zaczęła się ewakuacja mieszkańców. - We wsi Pawliwka zorganizowano punkt udzielania pierwszej pomocy tym, którzy opuścili swoje domy. Przybyszy rozlokowano w budynku szkoły i w przedszkolu. Zbieraliśmy dla nich ciepłą odzież, lekarstwa, żywność - opowiada Switłana.

- Z każdym dniem działania wojenne coraz bardziej zbliżały się do naszej wioski, pociski wybuchały coraz bliżej, rosyjskie myśliwce zaczęły latać nad naszymi głowami. Wiele osób zaczęło opuszczać rodzinne strony, ja także wyjechałam. Cztery dni później moja wioska została zajęta, dziś jest na linii ognia, ponieważ za wioską znajdują się wysunięte ukraińskie pozycje - wspomina Switłana.

Ewakuacje Mariupola i Wołnowachy wstrzymane
Ewakuacje Mariupola i Wołnowachy wstrzymane. Rosjanie nie przestrzegają zawieszenia broni (materiał z marca 2022 roku)
Źródło: Angelika Maj | Fakty po południu TVN24

"Spałam spokojnie"

68-letnia Liubow Kisenko pochodzi z Zaporoża. Kiedy wybuchła wojna, przebywała w Kijowie. - Spałam sobie spokojnie. Nagle około godziny 5 rano zadzwonił telefon. Odebrałam. To była moja młodsza córka, która mieszka w Stanach Zjednoczonych. "Mamo, w Ukrainie jest wojna! Rosja zaatakowała!" - usłyszałam. Wyjrzałam przez okno i nagle zdałam sobie sprawę, że to, co grzmi, nie jest grzmotem burzy, że nie bez powodu światła w oknach wszystkich okolicznych budynków są o tak wczesnej porze zapalone, że sznur samochodów czeka na wyjazd z Kijowa - wspomina w rozmowie z nami Kisenko.

Liubow najpierw wyjechała na wieś pod Kijowem. Później zdecydowała się na wyjazd do siostry, która mieszkała w Tarnopolu w zachodniej Ukrainie. - Zebrała się tam cała nasza rodzina. Dwa tygodnie później przyjechała także moja młodsza siostra z obwodu dniepropietrowskiego, który graniczy z częściowo okupowanym obwodem donieckim. Słuchaliśmy i czytaliśmy wiadomości przez całą dobę, a gdy włączał się alarm przeciwlotniczy, pędziliśmy do piwnicy.

Liubow Kisenko w czasie pracy w Słonecznej Bramie
Liubow Kisenko w czasie pracy w Słonecznej Bramie
Źródło: Wałentyna Mełenewska/Facebook

54-letnia Julia Jełagina w czasie wybuchu inwazji była w swoim rodzinnym Kijowie. Nie opuściła miasta.

- Nawiązywałam kontakty z przyjaciółmi, którzy również zostali w stolicy. Razem nie było tak strasznie. Tak mi się przynajmniej wówczas wydawało. Oglądanie wiadomości (w telewizji) było przerażające. Więcej informacji szukaliśmy na Facebooku i na kanałach na Telegramie. Wspieraliśmy się nawzajem - mówi.

kijow
Syreny alarmowe w Kijowie. Poranek 24 lutego 2022 roku
Źródło: Reuters Archive

"Nieustannie się modliłam"

43-letnia Tatiana Huła, do niedawna kierowniczka Słonecznej Bramy, również była w tym czasie w Kijowie. - Wojna zastała nas w domu, w łóżku. O godzinie 6 rano zadzwonił przestraszony brat mojego męża i powiedział, że nas bombardują. Nie mogliśmy w to uwierzyć. Syn włożył mundur wojskowy i poszedł na uniwersytet, na wydział wojskowy, gdzie studiował od jesieni 2021 roku. (Studenci) umówili się z dowódcami, że w razie czego tam się spotkają - wspomina.

Następnego dnia Tatiana wraz z córką i dziewczyną swojego syna wyjechały do miasteczka Bohusław w obwodzie kijowskim. Zabrały ze sobą psa i dwa koty.

- Nieustannie się modliłam, prosiłam wszystkie siły wszechświata, aby chroniły mojego syna, mojego męża, mój Kijów, moją Ukrainę. Na początku marca zeszłego roku syn został zmobilizowany, wybłagał dowódców. Nie chcieli go przyjąć, był studentem, bez doświadczenia, cztery miesiące na wydziale wojskowym, miał 21 lat. Ale Kijowa ktoś musiał bronić. Mój syn został operatorem wywiadowczego drona - mówi Huła.

Tatiana Huła
Tatiana Huła
Źródło: Wałentyna Mełenewska/Facebook

Geografia wspólnoty

Po opuszczeniu Czernihowa Wałentyna Mełenewska wraz z córką przygotowywały obiady dla żołnierzy, którzy bronili stolicy. Szukały też możliwości, by pomóc mieszkańcom Czernihowa i okolicznych miejscowości, gdzie nie działały sklepy, apteki i banki, gdzie ludzie nie mogli kupić leków, środków higienicznych czy żywności dla dzieci.

Wałentyna nawiązała kontakt z wolontariuszami w Polsce, którzy przewozili pomoc humanitarną do Ukrainy. Po jakimś czasie doszła do wniosku, że musi połączyć siły z tymi, którzy chcą pomagać. Tak powstało centrum wolontariatu Słoneczna Brama (od nazwy osiedla w Kijowie). To był czerwiec 2022 roku. Pierwszymi wolontariuszkami były koleżanki i znajome Wałentyny i jej córki Jarosławy, a także kobiety mieszkające w pobliżu.

Pytana o liczbę osób, które na stale współpracują ze Słoneczną Bramą, Wałentyna wymienia "30-40". Niektóre kobiety pracują wyłącznie w domu, robią na drutach skarpetki dla żołnierzy lub szyją pokrowce na hełmy.

- Naszymi wolontariuszkami są głównie emerytki, które mają wolny czas. Ale jest także wiele pracujących kobiet, które przychodzą do naszego centrum przed pracą lub po pracy i tkają sieci do godziny 22 lub 23. Kijowianki, uchodźczynie z Doniecka, Kramatorska, Chersonia, Kachowki, Enerhodaru, Melitopola, Krymu, Zaporoża, Czernihowa. Taka jest geografia naszej wspólnoty - podkreśla Wałentyna.

Wolontariuszki Słonecznej Bramy w czasie pracy
Wolontariuszki Słonecznej Bramy w czasie pracy
Źródło: Wałentyna Mełenewska

Kraj wolontariuszy

W lokalnych mediach można przeczytać, że "Ukraina stała się krajem wolontariuszy". Socjolodzy wyjaśniają, że pomagając, ludzie szukają ucieczki przed rosyjską agresją. Chcą się jednoczyć, być bliżej innych.

"W wyniku rosyjskiej inwazji duża liczba osób poszkodowanych i tych, którzy zostali zmuszeni do opuszczenia swoich domów, potrzebowała pilnej pomocy. Pomagając innym, Ukraińcy okazywali swoje wsparcie, demonstrowali, że są w jakiś sposób oddani swojemu krajowi i swoim rodakom" - pisał Ołeksandr Reznik z Instytutu Socjologii w Kijowie w analizie dla fundacji Inicjatywy Demokratyczne.

Głównymi motywacjami wolontariatu podczas wojny, przekonuje socjolog, są patriotyzm, współczucie i poczucie własnej wartości. "Obserwacja cierpień i wysiłków żołnierzy na froncie, rannych i uchodźców, często budzi współczucie i chęć pomocy. Ludzie mają silną chęć niesienia pomocy potrzebującym ze względu na empatię i wrodzony altruizm" - oceniał Reznik.

Z badań "Dobroczynność w czasach wojny" przeprowadzonych przez prywatną ukraińską pracownię Zagoriy Foundation kilka miesięcy po wybuchu rosyjskiej agresji wynikało, że w działalność charytatywną i wolontariat zaangażowało się aż 86 procent Ukraińców.

- Gdy człowiek znajduje się w niebezpieczeństwie, wzrasta potrzeba kontaktów społecznych. Oznacza to, że ludzie chcą się jednoczyć, być razem, że łatwiej otwierają się na siebie. A wolontariat to taki sposób na bycie z ludźmi, na bycie otwartym na ludzi - wyjaśniała psycholog społeczna Switłana Czunichina w rozmowie z portalem Detektor Media.

Z badań Zagoriy Foundation wynika, że średnia wysokość darowizn po wybuchu agresji wynosiła prawie 10 tysięcy hrywien (ponad 1100 zł) na jednego darczyńcę. W 2021 roku kwoty ofiarowane przez darczyńców były niemal dziewięciokrotnie niższe.

Wolontariusze z Polski wspierają ukraińskich żołnierzy (materiał z marca 2023 roku)
Źródło: TVN24

Pieczenie chleba w Mariupolu

- Po jakimś czasie zaczęłam rozumieć, że wojna szybko się nie skończy, że muszę coś robić. Na początku czerwca wróciłam do Kijowa. I zgłosiłam się do centrum wolontariatu Słoneczna Brama. Najpierw robiliśmy kikimory, a potem tkaliśmy siatki. Bardzo chciałam pomóc tym, którzy są na froncie. Cały czas wpłacam darowizny ze swojej małej emerytury i tkam sieci niemal bez dni wolnych - mówi nam Liubow Kisenko.

Twierdzi, że bardzo kocha swoją Ukrainę. Dlatego pomaga, jak może, choć przecież mogłaby wyjechać do córki, która mieszka w Stanach Zjednoczonych.

- Ja i moi przyjaciele, którzy zostali w Kijowie, ciągle chcieliśmy coś robić. Bezczynność była nie do wytrzymania. Pomagaliśmy samotnym starszym kobietom i niepełnosprawnym, dostarczaliśmy paczki żywnościowe. Dowiadywaliśmy się, kto i jakiej pomocy potrzebuje - wspomina Julia Jełagina. W pierwszych dniach wojny piekła chleb, ponieważ prawie nie można było go kupić.

- Z tym chlebem wiąże się ciekawa i wzruszająca historia. Jedna z moich znajomych na Facebooku, której osobiście nie poznałam, napisała, że przeczytała mój post o chlebie i upiekła chleb według mojego przepisu. Upiekła chleb na podwórku, na ognisku, dla siebie i swoich sąsiadów. To było w Mariupolu na przełomie lutego i marca [zeszłego roku - red.]. Jej dom został zbombardowany. Dzięki Bogu, przeżyła. Udało im się stamtąd wyjechać - mówi nam Jełagina.

Pracuje w Słonecznej Bramie po cztery-osiem godzin dziennie. Przychodzi prawie codziennie.

Julia Jełagina
Julia Jełagina
Źródło: Wałentyna Mełenewska/Facebook

Życie ludzkie największą wartością

- Kiedy jestem w Słonecznej Bramie, myślę o chłopakach i dziewczynach, którzy walczą na froncie i o naszym wspólnym zwycięstwie. Mój mąż poszedł na wojnę w kwietniu 2022 roku, został ranny, ale po leczeniu wrócił na front. Moja koleżanka Anna, która szyje stroje maskujące w naszym centrum, ma na froncie męża i 19-letnią córkę, artylerzystkę - mówi 38-letnia Łuiza Strelcowa, mieszkanka Kijowa i wolontariuszka Słonecznej Bramy.

- Tkając siatkę, myślę przede wszystkim o moim synu i jego kolegach, o kuzynie, który również walczy na froncie. Z opowieści syna wiem, że nasze siatki pomagają im maskować się przed rosyjski dronami i samolotami, pomagają także zakamuflować sprzęt. Często się modlę w czasie swojej pracy. Jeśli nasze sieci i stroje maskujące uratują życie naszym obrońcom, to nasza praca nie pójdzie na marne. Bo życie ludzkie jest największą wartością - podkreśla Switłana.

- Jesteśmy zjednoczeni w naszych myślach, naszej pracy i pragnieniu pomocy naszym obrońcom. Szczególnie lubię chwile, kiedy nasi żołnierze, najlepsi na świecie, przychodzą zabierać sieci maskujące, kiedy możemy im powiedzieć, jak bardzo jesteśmy z nich dumni - dodaje Liubow Kisenko.

- Wiele widziałam i mam wiele do stracenia. Mam wnuka i dwie córki. Chcę mieszkać tylko w Ukrainie. Marzę o powrocie do domu, do Kramatorska, żeby spotkać się z przyjaciółmi. Kiedy tkam sieci, wierzę, że będą chronić naszych wojskowych. To mój mały wkład w nasze zwycięstwo - przekonuje Natalia Hutyria.

lukasz 2
Piekarz z Poznania dalej chce pomagać na Ukrainie (materiał z lutego 2023 roku)
Źródło: TVN24

Tkanie po omacku

5 grudnia zeszłego roku prezydent Wołodymyr Zełenski, przemawiając z okazji Międzynarodowego Dnia Wolontariusza, powiedział, że "jest to dzień milionów ukraińskich obywateli. Nie setek czy tysięcy, ale milionów". Dodał, że wolontariusze są "najpotężniejszą częścią ukraińskiego społeczeństwa obywatelskiego, to ruch jednoczący wszystkie miasta i wspólnoty, a także grupy społeczne".

Słowa Zełenskiego były wzniosłe i ważne, ale rzeczywistość na co dzień może być inna. Słoneczna Brama funkcjonuje przede wszystkim dzięki pomocy innych ludzi. Pomieszczenie, w którym pracują, udostępnił znajomy przedsiębiorca. Wolontariusze zbierają pieniądze, by centrum mogło działać, a także na zakup materiałów do siatek maskujących.

- W większości przypadków pomagają przyjaciele i znajomi, którzy znają nas osobiście i ufają nam, a następnie znajomi znajomych i tak dalej - mówi Wałentyna Mełenewska.

Warunki w Słonecznej Bramie są skromne. Jest dystrybutor z wodą pitną, którą znajomy przedsiębiorca napełnia bezpłatnie.

- Możemy napić się herbaty i kawy, ale wszystko inne kupujemy sami za własne pieniądze. Czasem żołnierze, odbierający "gotowy towar", w dowód wdzięczności częstują nas smakołykami: cukierkami lub wafelkami. Zimą nasze pomieszczenie nie było ogrzewane, nie mieliśmy na to pieniędzy. Podczas zimowych blackoutów nie przestawaliśmy pracować. Tkaliśmy przy latarkach, po omacku - dodaje.

"Kikimora" w Słonecznej Bramie
"Kikimora" w Słonecznej Bramie
Źródło: Wałentyna Mełenewska/Facebook

Mełenewska przyznaje, że centrum nie ma stałych sponsorów, darczyńców, którzy finansowaliby ich działalność. Mówi również, że na materiały do ​​siatek maskujących i strojów kamuflażowych potrzebują średnio od 80 tysięcy (9,2 tys. zł) do 110 tysięcy hrywien miesięcznie (12,6 tys. zł).

W czerwcu tego roku w ukraińskich mediach pojawiły się doniesienia, że zbiorki wolontariuszy, wspierających siły zbrojne, mogą zostać opodatkowane. Podawano przykład znanego aktywisty i dziennikarza Ihora Łucenki, który w ramach programu "Angry Birds" zebrał ponad 20 milionów hrywien na zakup dronów.

Minister finansów Serhij Marczenko, odnosząc się do tej sytuacji, uspokajał we wpisie na Facebooku, że "wolontariusze, którzy oficjalnie prowadzą działalność na rzecz wojska, nie będą płacić żadnych podatków".

Chwila wytchnienia od pracy. Dzień ukraińskiej wyszywanki w Słonecznej Bramie
Chwila wytchnienia od pracy. Dzień ukraińskiej wyszywanki w Słonecznej Bramie
Źródło: Wałentyna Mełenewska/Facebook

"Opowiedzcie o nas"

- Dlaczego pomagam? A czy można pozostać obojętnym, wiedząc, że w twoim domu osiedlili się rosyjscy najeźdźcy? Kiedy twój syn jest na pierwszej linii frontu i niszczy rosyjskiego wroga? Kiedy twoja rodzina straciła cały swój majątek? Każda nieobojętna osoba znajduje różne sposoby, aby pomóc naszym obrońcom po to, aby ta wojna zakończyła się jak najszybciej - mówi nam Switłana.

I dodaje. - Codziennie modlę się za mojego syna i proszę Boga, aby ta wojna wreszcie się skończyła, aby wszyscy nasi obrońcy wrócili żywi do domu, aby nasza ziemia została uwolniona od wojsk rosyjskich i aby w naszym kraju zapanował pokój.

- Tkałam [sieci maskujące - red.], wkładając całą moją miłość, wiarę w naszych obrońców i nadzieję, że zwycięstwo wkrótce nadejdzie. Syn służył przez rok i cztery miesiące. 17 czerwca tego roku w czasie szturmu na kierunku zaporoskim został ciężko ranny. I rozpoczęła się moja kolejna walka. Najpierw o jego życie i zachowanie kończyny. Teraz o to, by doszedł do zdrowia - wyznaje Tatiana.

Wolontariuszki Słonecznej Bramy ze swoją siatkę maskującą
Wolontariuszki Słonecznej Bramy ze swoją siatkę maskującą
Źródło: Wałentyna Mełeniwska

Julia Jełagina: - Opowiedzcie o nas. O zwyczajnych ukraińskich dziewczynach, kobietach i babciach, które od rana do późnego wieczora, bez dni wolnych i świąt, tkają osłony dla naszych żołnierzy. Chłopaków, których w większości w ogóle nie znamy. Ale wszyscy oni są nasi. To jest nasz osobisty front.

Czytaj także: