O tych miasteczkach nigdy nie mówiło się aż tyle. Ferrera Erbognone leży w Lombardii, pierwszej europejskiej "ofierze" koronawirusa. Jedna poczta, jedna stacja kolejowa, około 2000 mieszkańców. Przypadków zakażenia - zero. Podobnie w piemonckim Montaldo Torinese, gdzie żyje kilkaset osób, do tej pory wszyscy zdrowi, choć wokół szaleje epidemia. O miejscowości napisał nawet brytyjski "The Guardian", przypominając legendę o wodzie, która uzdrowiła armię Napoleona.
W Lombardii dramat trwa już od wielu dni. Brakuje środków ochrony osobistej, lekarzy, miejsc w szpitalach. Do Brescii dotarła nawet grupa polskich medyków, którzy mają choć trochę odciążyć miejscowych. Ponad 50 procent śmierci osób zakażonych koronawirusem odnotowuje się właśnie w tym regionie. W ciągu trzech pierwszych tygodni marca na północy Włoch liczba zgonów była dwa razy wyższa od średniej notowanej w latach 2015-2019.
Ale nie w Ferrera Erbognone. Włoski dziennik "La Stampa" pisze nawet o "tajemniczym miasteczku wolnym od zakażeń".
Chętni mogą oddać krew
Ferrera Erbognone leży 50 kilometrów na południe od Mediolanu, w prowincji Pawia. Oś wsi, ulicę Corso della Repubblica, można przejść pieszo w kwadrans. W miejscowości mieszka około 2000 osób. Jak to możliwe, że nie stwierdzono tam ani jednego zachorowania na COVID-19?
Fakt zainteresował naukowców z Instytutu Mondino w Pawii. Chcą przeprowadzić badania, o których burmistrz Giovanni Fassina (z wykształcenia lekarz) poinformował już wszystkich mieszkańców, informacja trafiła do ich skrzynek na listy i na stronę internetową gminy.
Do 2 kwietnia można zgłaszać się do badań krwi, które zostaną przeprowadzone w laboratorium w pobliskiej gminie Sannazzaro de' Burgundi. Wszystko jest zupełnie darmowe i nieobowiązkowe. - Jak tylko skończymy zapisy, rozpoczniemy etap pobierania próbek - zapowiada Fassina, który zdecydował się sfinansować przedsięwzięcie.
Izolacja czy nadzwyczajne przeciwciała?
Celem zaplanowanych badań epidemiologicznych jest sprawdzenie, czy mieszkańcy mają przeciwciała zdolne do zwalczenia wirusa. - Badania populacji mogą dostarczyć istotnych danych, którymi podzielimy się z wirusologami ze szpitala w Pawii i komitetem badawczym regionu Lombardia - twierdzi Livio Tronconi, dyrektor Instytutu Mondino w rozmowie z lokalnym dziennikiem "Il Giorno".
- Nasze słynne "zero przypadków" nie jest według mnie w żaden sposób zależne od genetyki mieszkańców. Niczym nie różnimy się od innych - ocenia burmistrz w rozmowie z dziennikarzem "La Stampy". - To czysty przypadek, a sytuacja się utrzymuje, ponieważ mieszkańcy byli wyjątkowo posłuszni, jeśli chodzi o nakazy i rozporządzenia dotyczące niewychodzenia z domów - twierdzi. - Nasza populacja liczy sporo starszych mieszkańców i tych w średnim wieku, z pewnością podobnie narażonych na ryzyko zachorowania - dodaje.
- Jestem przekonany, że wiele osób miało kontakt z wirusem i infekcja rozwinęła się u nich bezobjawowo - dodaje burmistrz.
- W jeden poranek otrzymaliśmy ponad 150 zgłoszeń, wiele z nich dotyczy całych rodzin, co oznacza dużą ilość próbek - cieszy się Fessina. Przyznaje jednak, że działania chwilowo wstrzymano, bo w sprawie badań musi wypowiedzieć się jednostka kryzysowa powołana przez władze regionu Lombardii.
Żołnierzom Napoleona "przeszło zapalenie płuc"
Lombardzkie miasteczko zdumiewa, bo leży w regionie najbardziej dotkniętym epidemią. Ale w pobliskim Piemoncie, też na zaatakowanej przez wirus północy kraju, trafiła się podobna "zielona plama". U żadnego z mieszkańców położonego na wzgórzu Montaldo Torinese nie stwierdzono do tej pory zakażenia.
Sława miejscowości przekroczyła granice Włoch. Napisał o nim brytyjski dziennik "The Guardian", publikując krótką rozmowę z burmistrzem. Dumny Sergio Gaiotti tłumaczy, że już kilka tygodni temu ostrzegł mieszkańców o zagrożeniu epidemią, co wszyscy wzięli na poważnie.
- Od samego początku wsadzaliśmy ulotki do skrzynek na listy, instrukcje, co robić, żeby pozostać bezpiecznym, takie jak częste mycie rąk i unikanie bezpośredniego kontaktu z innymi. Byliśmy pierwszym miasteczkiem w okolicy, które dostarczyło maseczki wszystkim rodzinom - tłumaczy.
Choć żaden racjonalny argument nie pozwala łączyć zdrowia mieszkańców z opowieścią o cudownej studni, "The Guardian" przypomina historię, która narodziła się w Montaldo jeszcze w czasach napoleońskich. Według niej, wojska francuskiego dowódcy odpoczywały w okolicy przed jedną z bitew, a po spożyciu wody z lokalnej studni żołnierze wyzdrowieli z zapalenia płuc, którego nabawili się podczas długiej podróży.
Burmistrz potwierdza, że zna historię, ale nie wiąże jej z dzisiejszą sytuacją. - Wyleczyła ich wtedy woda ze studni, świeże powietrze i zieleń, natura. W tamtym czasie czysta woda faktycznie mogła pomóc. Ale dziś studnia jest zamknięta, nie wolno już z niej pić, nawadniamy z jej pomocą pola - tłumaczy Gaiotti.
Źródło: La Stampa, La Repubblica, The Guardian
Źródło zdjęcia głównego: Wikimedia, CC BY-SA 3.0