Przepełnione szpitale, ofiar więcej niż u sąsiadów. Szwedzki liberalny model zawodzi

W Szwecji odnotowano więcej zachorowań na COVID-19 oraz ofiar śmiertelnych niż w sąsiednich krajach prezentujących podobny model kulturowy oraz zamożność, czyli Danii i Norwegii. Mimo to władze w Sztokholmie nieprzerwanie stawiają na liberalną koncepcję walki z koronawirusem. Kolejne negatywne dane o sytuacji w kraju budzą jednak coraz większą debatę nad słusznością tej metody. 

OGLĄDAJ TVN24 W INTERNECIE NA TVN24 GO >>>

Dane z poniedziałkowego popołudnia mówią o 7206 potwierdzonych przypadkach COVID-19 oraz 477 ofiarach śmiertelnych koronawirusa w Szwecji, czyli o większej liczbie niż w sąsiedniej Norwegii (5760 zakażeń, 74 zgony) i Danii (4681 zakażeń, 187 zgonów).

Mimo to władze kraju nie odeszły od swojej liberalnej metody walki z wirusem.

SZWEDZKI SPOSÓB NA PANDEMIĘ. CZYTAJ WIĘCEJ NA TVN24.PL >>>

Przepełnione szpitale, zakażenia w domach opieki

Ciesząca się za granicą dobrą marką szwedzka opieka medyczna jest w krytycznej sytuacji. Najbardziej dotknięty falą zachorowań Region Sztokholmski jeszcze przed wybuchem epidemii borykał się z problemami finansowymi oraz brakiem personelu. Jesienią ubiegłego roku w największych szpitalach doszło do fali zwolnień.

Z powodu brakujących miejsc w szpitalach, w halach targowych Aelvsjoe w Sztokholmie otwarto szpital polowy.

KORONAWIRUS – NAJWIAŻNIEJSZE INFORMACJE. CZYTAJ RAPORT TVN24.PL >>>

Słabym ogniwem okazały się domy opieki nad osobami starszymi. Początkowo władze jedynie rekomendowały, aby zrezygnować z odwiedzin bliskich w takich placówkach. Odgórny zakaz został wprowadzony dopiero 1 kwietnia. Jak informowały media, w Sztokholmie już doszło do zakażeń koronawirusem pensjonariuszy w jednej trzeciej takich placówek. Ich źródłem jest prawdopodobnie brak środków ochronnych dla personelu. Osoby w podeszłym wieku są największą grupą wśród ofiar epidemii.

Szwedzki sposób na pandemię

Błędem, do którego przyznał się odpowiedzialny za ochronę ludności w czasie kryzysu urząd MSB, była zbyt późna akcja informacyjna o zagrożeniu koronawirusem wśród imigrantów nie znających języka szwedzkiego. Okazało się, że w Sztokholmie wśród ofiar koronawirusa jest wielu przedstawicieli mniejszości somalijskiej, w których kulturze ważne jest odwiedzanie chorych. Według hipotezy koronawirus rozprzestrzenił się w imigranckich dzielnicach za sprawą pochodzących z innych krajów kierowców taksówek. Mieli oni rozwozić pasażerów, którzy wrócili z Chin lub stoków narciarskich we Włoszech i Austrii.

Jedyną restrykcją, jaką wprowadził szwedzki rząd, jest zakaz zgromadzeń powyżej 50 osób. Przepis ten zaczął obowiązywać dopiero 29 marca i dotyczy imprez organizowanych. Wcześniejsza regulacja, która mówiła o legalności zgromadzeń do 500 osób, sprawiła, że organizatorzy spektakli czy koncertów ograniczali widownię do 499 osób. Wciąż jednak nie tylko nie zabrania się wyjścia na zewnątrz, ale nawet zaleca spacery na świeżym powietrzu, pod warunkiem zachowania odległości od innych.

Mimo rozprzestrzeniającej się epidemii, dla obywateli krajów UE otwarte są szwedzkie granice, a do Szwecji z Polski pływają promy.

"Wzajemna odpowiedzialność jednostek"

Szwedzkie szkoły podstawowe oraz przedszkola działają normalnie, zdalne nauczanie zarządzono jedynie w szkołach średnich oraz wyższych. Jak tłumaczono, dzieci nie są "motorem" rozprzestrzeniania się koronawirusa, a 300 tysięcy rodziców zatrudnionych w służbie zdrowia i innych kluczowych sektorach musi mieć zapewnioną opiekę nad dziećmi. W Szwecji dziadkowie zwyczajowo nie zajmują się wnukami, a w przypadku epidemii koronawirusa byłoby to dodatkowo niewskazane.

Okazało się też, że szwedzki rząd nie może z dnia na dzień zamknąć szkół. Nie pozwala na to system administracji, w którym de facto największą władzę mają urzędy - w przypadku edukacji decyzje podejmuje Szwedzka Inspekcja Szkolna (Skolverket). W Szwecji historycznie taki model zarządzania państwem ma związek z troską, aby rządzący krajem nie mieli bezpośredniego wpływu na rzeczywistość. Urzędy, ich eksperci oraz rady doradców są buforem, który ma chronić społeczeństwo przed korupcją, nadużywaniem władzy i niewłaściwymi decyzjami polityków.

Z tego powodu w walce z pandemią koronawirusa najważniejszą postacią jest nie premier Szwecji Stefan Loevfen, ale szef Urzędu Zdrowia Publicznego Johan Carlson oraz pracujący w tej instytucji główny epidemiolog Anders Tegenell. Ich rekomendacje są podstawą decyzji politycznych, które jednak są podejmowane niechętnie. Za to premier mówi o "wzajemnej odpowiedzialności jednostek" oraz "że wszystkiego nie da się zakazać przepisami".

Poparcie dla rządowych decyzji

Początkowo, gdy inne kraje, także bliskie kulturowo Norwegia czy Dania, wprowadzały w walce z koronawirusem bardzo restrykcyjne środki, zamykając granice bądź szkoły, w Szwecji nie mówiło się o istnieniu odrębnego modelu walki z epidemią. W debacie złośliwie przypomina się, że też niespiesznie działał szwedzki rząd, gdy w 2004 roku ponad 543 Szwedów zginęło w wyniku tsunami, jakie nawiedziło południowo-wschodnią Azję.

Główny epidemiolog Anders Tegnell dopytywany na codziennych konferencjach prasowych głównie przez zagranicznych dziennikarzy, jaką wiedzę na temat postępowania z koronawirusem posiada Szwecja, jakiej nie mają władze innych krajów, mówi "o adekwatności szwedzkich środków", "Szwecji będącej w innej fazie niż pozostałe kraje" albo "kompleksowym spojrzeniu na rozwój epidemii z uwzględnieniem możliwości służby zdrowia".

Według badań opinii publicznej, 60 procent Szwedów popiera jednak działania urzędów w związku z koronawirusem, wzrosły także notowania niepopularnego ostatnio premiera Loevfena, którego Partia Robotnicza - Socjaldemokraci znów nieznacznie wyprzedziła prawicowe ugrupowanie Szwedzcy Demokraci.

Premier  Loevfen w wywiadzie dla "Dagens Nyheter" stwierdził, że trzeba się liczyć z "tysiącami ofiar śmiertelnych". Główny epidemiolog Tegnell sprostował później te słowa, mówiąc "że nie zgadza się z taką oceną". Ekspert, zapytany przez dziennikarza w studiu telewizji SVT, co się stanie, jeśli szwedzka liberalna strategia okaże się błędna, odpowiedział: "To nie moja odpowiedzialność. To decyzja urzędu (Urzędu Zdrowia Publicznego - przyp. red.)".

Czytaj także: