23-letni Rosjanin Władimir Maraktajew, który uciekł z Syberii przed ogłoszoną przez Władimira Putina tak zwaną częściową mobilizacją, utknął na lotnisku Inczon w Seulu. Władze Korei Południowej odrzuciły jego wniosek o otrzymanie statusu uchodźcy. Rosjanin przebywa w hali odlotów od dwóch miesięcy.
Pod koniec września zeszłego roku, po otrzymaniu wezwania do służby wojskowej na Ukrainie w ramach tak zwanej częściowej mobilizacji, jaką ogłosił prezydent Rosji Władimir Putin, 23-letni student lingwistyki opuścił dom w mieście Ułan Ude na Syberii i uciekł przez granicę do sąsiedniej Mongolii.
Stamtąd poleciał na Filipiny, a następnie, jak pisze Reuters, 12 listopada udał się do Korei Południowej z nadzieją na otrzymanie statusu uchodźcy w tym kraju, który uważał za jedną z najbardziej stabilnych demokracji w Azji.
Po przylocie władze Korei Południowej odrzuciły jednak złożony przez niego wniosek, argumentując, że ucieczka przed poborem nie jest ważnym powodem do udzielenia azylu.
Według Reutersa 23-latek na sześć dni trafił do ośrodka detencyjnego, po czym wrócił na lotnisko. Do tej pory nie wyleciał. Rosjanin odwołał się od decyzji o odrzuceniu swojego wniosku, w związku z czym nie może zostać jeszcze deportowany. Musi oczekiwać na rozstrzygnięcie sprawy w terminalu.
Mówi, że to "mniejsze zło"
Jak mówił, dni spędza podobnie. Spaceruje po hali lotniska, próbuje czytać książki i uczyć się języka koreańskiego. Żywność otrzymuje od południowokoreańskiego ministerstwa sprawiedliwości. - Wszystko, co miałem przez długi czas, to gotówka, którą zabrałem, wychodząc z domu – powiedział.
Mimo sytuacji, w jakiej się znalazł, Maraktajew powiedział, że życie na lotnisku jest "mniejszym złem" w porównaniu z powrotem do Rosji, gdzie, jak sądzi, zostanie zatrzymany po przylocie.
Reuters napisał, że 23-letni student jest jednym z pięciu Rosjan, którzy utknęli na lotnisku Inczon, czekając na rozpatrzenie ich wniosków o azyl.
Źródło: Reuters