Po kilku dniach względnego spokoju kenijska opozycja znów wyszła na ulicę i podobnie jak podczas wcześniejszych demonstracji polała się krew. W Kisumu na zachodzie kraju od policyjnych kul zginęła co najmniej jedna osoba, a kilka zostało rannych.
Do trzydniowych protestów wezwał swoich zwolenników przywódca opozycji Raila Odinga, który nie uznaje, według niego sfałszowanch, wyników wyborów prezydenckich z 27 grudnia. Manifestanci mają stanąć przeciwko oficjalnie zaprzysiężonemu prezydentowi Mwai Kibakiemu w 42 miejscach w kraju.
Opozycja z Kisumu na zachodzie Kenii i w Mombasie nad Oceanem indyjskim - bastionach Odingi - już ruszyła, paląc opony i ustawiając blokady na drogach. Po krótkich walkach demonstracje w obu miastach policja rozpędziła, doliczając się do tysiąca ludzi w Mombasie.
Manifestanci wyszli również na ulice Nairobi, ale i tam służby bezpieczeństwa poradziły sobie z nimi - w ruch poszły pałki i gaz łzawiący.
Do podobnych protestów dochodzi w Kenii od początku stycznia. Zginęło w nich, i towarzyszącym im etnicznym mordom, ponad 600 osób, a kilkaset tysięcy zostało zmuszonych do opuszczenia swoich domów.
Źródło: PAP, tvn24.pl