Jeden z najbogatszych Ukraińców, agresywny biznesmen, ale też skuteczny urzędnik. Ihor Kołomojski to zapewne najbarwniejszy oligarcha i jeden z głównych bohaterów ukraińskiego życia publicznego po upadku Wiktora Janukowycza. Po starciu z prezydentem oficjalnie wycofał się z polityki, ale z pewnością nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.
W zamierzchłych czasach "kuczmizmu" (Leonid Kuczma, prezydent Ukrainy w latach 1994-2005), a dokładnie w 1998 r. ówczesny potentat w imporcie gazu ze Wschodu Ihor Bakaj wygłosił słynne zdanie: wszyscy bogaci ludzie na Ukrainie musieli zarobić pieniądze na handlu gazem.
Mechanizm był prosty: pożycz tanio pieniądze w Gazprombanku, kup gaz od Gazpromu po uprzywilejowanej cenie, uzyskaj monopol na sprzedaż gazu na Ukrainie. Rzecz jasna, wcale takie proste nie było – tylko nieliczni mieli takie układy z Rosjanami. Ale gdy już je mieli, stawali się niewiarygodnie bogatymi ludźmi na Ukrainie. Pośrednictwo w handlu gazem i uprzywilejowany dostęp do taniego surowca leżały u podstaw dzisiejszej potęgi takich oligarchów, jak Dmytro Firtasz czy Rinat Achmetow.
Ale mimo wszystko Bakaj nie mówił prawdy. Na Ukrainie można było się dorobić miliardów nie tylko na gazie. Nawet lepiej było budować biznesowe imperium, nie uzależniając się tak bardzo od dobrych relacji z Rosją. Widać to szczególnie dzisiaj – a najlepszym przykładem jest Ihor Kołomojski. Oligarcha, który na rewolucji sprzed roku i wojnie z Rosją zyskał najwięcej.
Prywat-ny biznes
Kiedy z Kijowa uciekał Wiktor Janukowycz, a rządy obejmowała nowa (umownie nowa – bo niemal wszyscy ci politycy funkcjonują w życiu publicznym od wielu lat) ekipa, drugie miejsce na liście najbogatszych Ukraińców zajmował Hiennadij Bogolubow (3,9 mld dolarów). Trzeci był zaś jego biznesowy partner Ihor Kołomojski (3,46 mld dolarów). Rok później ich majątki drastycznie się skurczyły (odpowiednio 1,3 oraz 1,4 mld dol.). Cóż zrobić, wojna i kryzys. Stracili wszyscy oligarchowie. Inni nawet mocniej, niż panowie B-K. Ci więc relatywnie zyskali, skoro konkurencja osłabła bardziej.
Bogolubow i Kołomojski są głównymi udziałowcami Grupy Prywat, największej po holdingu Achmetowa SCM, grupy finansowo-przemysłowej na Ukrainie. Pod "parasolem" Prywat funkcjonuje ponad tysiąc firm z różnych sektorów gospodarki, od branży finansowej (największy na Ukrainie Prywat Bank), przez paliwa (rafineria w Kremenczuku), chemię (np. DniproAzot) metalurgię, przewozy lotnicze i media po rolnictwo.
Prywat ma udziały i faktyczną kontrolę nad Ukrnaftą, największą firmą wydobywającą ropę i gaz, oraz kontroluje państwowego operatora ropociągów, Ukrtransnaftę. Kołomojski i Bogolubow mają też trzy rafinerie i 25 proc. rynku stacji paliwowych. Jeśli chodzi o metalurgię, Prywat inwestuje głównie za granicą (Australia, Ghana, USA, Rumunia, Polska, Gruzja, Rosja). Kontroluje też trzy linie lotnicze, ma udziały w elektrowniach oraz posiada medialne imperium (trzy telewizje, szereg gazet i portali internetowych).
W ducie właścicieli Grupy Prywat to Bogolubow konsekwentnie unika zaangażowania w politykę, trzyma się w cieniu. To Kołomojski jest "twarzą" imperium i to on dba o polityczne zabezpieczenie interesów. Od lat w zależności od potrzeb i aktualnej sytuacji w państwie, wspiera różne siły polityczne. Słynie przy tym z brutalnych metod prowadzenia biznesu. Jeszcze przed rewolucją dwa razy wszczynano przeciw niemu postępowanie karne w sprawie zlecenia zabójstwa. Nigdy nie ukrywał swojego pochodzenia. Lider wspólnoty żydowskiej na Ukrainie udziela się też w Izraelu. Legitymuje się – zresztą wbrew prawu – aż trzema paszportami. Ukraińskim, izraelskim i cypryjskim.
Kołomojski jest jednym z tych oligarchów, którzy na każdym etapie najnowszej historii Ukrainy inwestowali nie w jedną, nie w dwie, a więcej opcji politycznych. Wykorzystał też rewolucję na Majdanie – bo to przecież nie on zaliczał się do trzech klanów uznawanych za filary reżimu Janukowycza (Familia, klan gazowy, klan doniecki). Kołomojski szybko wyczuł wiatr zmian – i zaczął przedstawiać się jako ofiara Janukowycza. Co było rzecz jasna bzdurą – wszak gdyby Kołomojski był prześladowany tak, jak opowiadał, to nie miałby ciągle kontroli nad Ukrnaftą.
"Kołomojska Republika Ludowa"
Zaraz po zwycięstwie rewolucji Rosja rozpoczęła operację połykania Krymu, zawrzało też w obwodach wschodniej i południowej Ukrainy. Władze w Kijowie, okrzyknięte banderowską juntą, musiały poszukać nowych gubernatorów, którzy nie zadziałają na lokalną ludność jak czerwona płachta na byka. Do Doniecka wysłano więc związanego z Donbasem oligarchę Serhija Tarutę (Achmetow miał podobno propozycję, ale odmówił), zaś uspokoić sytuację w Dniepropietrowsku obiecał nie kto inny, jak Kołomojski. Raczej nie z miłości do ojczyzny. Po pierwsze, w obwodzie dniepropietrowskim znajduje się dużo aktywów biznesowych oligarchy – chciał więc po prostu lepiej o nie zadbać w obliczu rebelii. Po drugie, stanowisko gubernatora w obwodzie sąsiadującym z terenem walk, strategicznym dla całego państwa (położenie, przemysł atomowy, centrum przemysłu zbrojeniowego), to szansa na wzmocnienie pozycji w skali całego kraju. Czytaj: nowe większe możliwości biznesowej ekspansji. Drugiego marca 2014 r. p.o. prezydent Ołeksandr Turczynow mianował Kołomojskiego gubernatorem. A ten szybko przekształcił obwód dniepropietrowski w niemal udzielne księstwo. Choć częściej mówiło się "Kołomojska Republika Ludowa", wyraźnie nawiązując do powstałych w Donbasie samozwańczych "Donieckiej Republiki Ludowej" i "Ługańskiej Republiki Ludowej". Kołomojski ze swoją ekipą szybko zaprowadzili porządek w obwodzie – rebelia nie miała szans na rozprzestrzenienie się na obszary rządzone przez Kołomojskiego. A ten budował wizerunek skutecznego wroga i pogromcy rebeliantów, np. oferując wysokie sumy pieniędzy za przysłowiową głowę „zielonego ludzika”. To w obwodzie dniepropietrowskim najszybciej zaczęły powstawać ochotnicze bataliony ruszające potem na wojnę w Donbasie. Częściowo finansowała je Grupa Prywat. Co ciekawe, Żyd Kołomojski nie stronił też od wspierania batalionów złożonych z nacjonalistów ukraińskich, admiratorów Stepana Bandery. Pod Dniepropietrowskiem bezpieczną przystań za rządów Kołomojskiego znalazły też oddziały Ochotniczego Ukraińskiego Korpusu kontrolowanego przez Prawy Sektor. Nawiasem mówiąc, Kołomojski i Dmytro Jarosz to bardzo dobrzy znajomi, jeśli wręcz nie przyjaciele. Ten egzotyczny sojusz Żyda z nacjonalistami czczącymi Banderę nie dziwi. Kołomojski wykładał kasę na Prawy Sektor czy wcześniej nacjonalistyczną partię Swoboda Ołeha Tiahnyboka na długo przed Majdanem i wojną z Rosją. Trzeba przyznać, że Kołomojski okazał się bardzo skuteczny w walce z prorosyjskimi wpływami – choć mówiło się też o jego niezależnych od Kijowa kontaktach z rebeliantami i chwiejnym merem Charkowa Hennadijem Kernesem. Kołomojski często działał na granicy prawa, ale skutecznie zwalczał separatyzm. Podległy mu obwód był kluczowym elementem zaplecza oddziałów walczących w Donbasie. Tutaj szkoliły się pododdziały udające się potem na front, tutaj przywożono rannych. Zresztą obwód dniepropietrowski to też siedziba kilku dużych jednostek wojskowych, m.in. 93. Brygady Zmechanizowanej i 1039. Pułku Rakietowego Obrony Powietrznej. Kołomojski nie dość, że spacyfikował obwód, zdobył dużą popularność wśród mieszkańców, zabezpieczył swój biznes, to zapunktował też w skali całego kraju. Dobre notowania w Kijowie to nie wszystko. Udało mu się też na przykład zainstalować swojego człowieka Ihora Pałycię na stanowisku gubernatora nie mniej ważnego od dniepropietrowskiego, obwodu odeskiego (Pałycia utrzymał się na stanowisku ponad dwa miesiące dłużej od swego patrona, stracił stanowisko niedawno na rzecz Micheila Saakaszwilego). Jesienne wybory parlamentarne przyniosły też Kołomojskiemu wzmocnienie lobby w Radzie Najwyższej. Zdołał umieścić swoich ludzi na listach Bloku Petra Poroszenki, największego w parlamencie. Ale największe aktywa ma we Froncie Ludowym premiera Arsenija Jaceniuka. Z tej listy do parlamentu dostało się m.in. kilku biznesmenów i komendantów batalionów ochotniczych powiązanych z Kołomojski (np. Jurij Bereza z batalionu Dnipro-1). Zresztą należąca do oligarchy telewizja 1+1 (drugi pod względem popularności prywatny kanał na Ukrainie) w kampanii wyraźnie popierała Front Ludowy. Kołomojski przejął też część deputowanych z byłej Partii Regionów, wcześniej związanych z Achmetowem, którzy w obecnym parlamencie zasiadają we frakcji Bloku Opozycyjnego. No i nie można zapominać o sporej grupie deputowanych wybranych w okręgach jednomandatowych (m.in. Borys Fiłatow, zastępca Kołomojskiego w Dniepropietrowsku).
Wojna z Poroszenką
Sukcesy Kołomojskiego nie w smak były innym oligarchom, z prezydentem Poroszenką na czele. Zwłaszcza, że współwłaściciel Prywat Banku zaczął grzeszyć pychą w dążeniu do rozbudowy swojego imperium kosztem innych biznesmenów. Na przykład latem 2014 r. wzywał publicznie do odebrania firm zwolennikom rebelii. Atakował też Firtasza i Achmetowa, korzystając z tego, że są kojarzeni z obalonym reżimem. Kijów nie mógł zbyt długo tolerować gubernatora, który zachowywał się jak suwerenny władca, pouczał rząd i groził innym. Pierwsze sygnały, że służby i prokuratura zaczynają coś robić wokół Kołomojskiego pojawiły się na przełomie 2014 i 2015 roku. Początkowo na celownik wzięto nie gubernatora, a jego współpracowników (np. wezwanie do prokuratury zastępcy gubernatora Dniepropietrowska, Hennadija Korbana). Relacje między Poroszenką a Kołomojskim nigdy nie układały się zbyt dobrze. Obaj panowie za bardzo byli w nich oligarchami, aniżeli prezydentem i gubernatorem. Był nawet taki moment, że Prywat Bank zablokował 50 mln dolarów na kontach firm Poroszenki. Decydujące starcie rozegrało się wokół walki o kontrolę nad spółkami Ukrnafta i Ukrtransnafta. Kołomojski odmówił wpłacenia do budżetu państwa ok. 70 mln dolarów dywidend z Ukrnafty, mimo że 50 proc. plus jedną akcję w spółce posiada państwo. Użył też byłych bojowników ochotniczego batalionu do zajazdu na siedzibę Ukrnafty po tym, jak wprowadzono zmiany do prawa umożliwiające pozbawienie go stanowiska prezesa firmy, a 19 marca rada nadzorcza spółki Ukrtransnafta odwołała powiązanego z oligarchą prezesa. Szefowie SBU i MSW oskarżyli ludzi z ekipy Kołomojskiego o powiązania z przestępczością zorganizowaną specjalizującą się w kontrabandzie na obszary rebelii. Po kilku dniach napięcia, gdy Kołomojski groził wręcz marszem batalionów ochotniczych na Kijów, ostatecznie ustąpił, nie poszedł na otwartą wojnę (mimo ogromnego poparcia w Dniepropietrowsku) i został 25 marca w widowiskowy sposób zwolniony z posady przez Poroszenkę.
Niezatapialny
To jednak wcale nie oznacza końca oligarchy. - Kołomojski i jego ludzie zrewanżują się w wyborach lokalnych. Oligarcha nie stracił wpływów - mówią kijowscy politolodzy. Wciąż ma potężną frakcję w parlamencie, o wpływach w terenie, przede wszystkim w Dniepropietrowsku, nie wspominając. Ma swoje niezależne od Kijowa kontakty z rebeliantami i szefami lokalnych władz sympatyzującymi z Rosją. Kołomojski ma też wciąż medialne imperium wpływające w istotny sposób na opinię społeczną. O tym, że mimo dymisji ze stanowiska gubernatora, nie myśli zupełnie wycofać się z ukraińskiej „gry o tron” świadczy choćby jego ostatnie wsparcie dla szefa SBU Wałentyna Naływajczenki. W tej sprawie Kołomojski stał się niespodziewanym sojusznikiem Firtasza. Najważniejsze jest jednak przetrwanie tego politycznego kryzysu przez firmy Kołomojskiego, a nawet ich wzmocnienie. Jeszcze 29 maja sąd uznał, że zwolnienie człowieka oligarchy Ołeksandra Lazorki z fotela szefa Ukrtransnafty, jest nielegalne. Prawdziwa bomba wybuchła zaś 4 czerwca, gdy premier Jaceniuk ogłosił w parlamencie, że nie można zrealizować kwietniowych poprawek przyjętych przez Radę Najwyższą, które odebrałyby Kołomojskiemu kontrolę nad Ukrnaftą. Okazuje się, że jeszcze w 2009 r. rząd Julii Tymoszenko podpisał porozumienie z mniejszościowymi udziałowcami firmy (czyli Kołomojskim), które uniemożliwia rządowi zmianę zarządu Ukrnafty bez zgody Kołomojskiego. Gdyby rząd (większościowy udziałowiec, przypomnijmy) to zrobił, naraża się na proces przed sądem w Londynie (wskazuje go umowa z 2009) i stratę 5 mld dolarów. Ludzie Poroszenki ujawnili też tajną umowę podpisaną 25 stycznia 2010 między spółkami Kołomojskiego mającymi 45 proc. Ukrnafty a państwowym Naftohazem. Moment podpisania nieprzypadkowy, bo między I a II turą walki Tymoszenko o prezydenturę. W zamian za wsparcie Kołomojskiego, ówczesna premier zgodziła tak sformułować porozumienie, że w Ukrnafcie nic nie da się zrobić bez udziału Kołomojskiego.
Autor: Grzegorz Kuczyński / Źródło: tvn24.pl