Zamieszanie wokół doniesień o północnokoreańskich rakietach wynika z tego, że niewiele o nich wiadomo. Program rakietowy Pjongjangu jest otoczony szczelną tajemnicą. Wiadomo jednak na pewno, że rakiety Kim Dzong Una mają znikomą wartość militarną, przede wszystkim mają odstraszać.
W piątek rano amerykańskie media podały, powołując się na raport amerykańskiego wywiadu wojskowego (DIA), że Korea Północna w stopniu "umiarkowanie pewnym" posiada rakiety balistyczne zdolne przenosić głowice jądrowe. Pentagon i Seul szybko zdementowały te doniesienia, twierdząc, że jest to mało prawdopodobne.
Skromne początki
Rzekomy raport DIA miał zawierać również stwierdzenie, że "sprawność tych rakiet jest raczej niska". Nie wiadomo co to dokładnie ma oznaczać, ale jest pewne, że północnokoreańskie rakiety nie są cudami techniki. Izolowany od dwóch dekad kraj posiada zbyt słabą bazę gospodarczą i badawczą, aby być w stanie zadziwić świat swoimi rakietami. Praktycznie cały północnokoreański program rakietowy opiera się o radzieckie rakiety balistyczne krótkiego zasięgu SCUD, których technologię pozyskano w latach 70-tych z Chin i Egiptu. W latach 80-tych Korea Północna skupiła się prawdopodobnie na jak najlepszym opanowaniu technologii i rozwinięciu ich masowej produkcji. Północnokoreańska kopia radzieckiego pocisku została nazwana Hwasong-5 lub 6 w nowszej wersji o dłuższym zasięgu. Już pierwsze wersje tego relatywnie prostego uzbrojenia całkowicie zadowalały wojsko Korei Północnej, bo spełniały podstawowe zadanie, z swoim zasięgiem 280-320 km były w stanie bez problemu dotrzeć do Seulu z stanowisk startowych odsuniętych od granicy. Masa ich głowicy to prawdopodobnie tona, tak jak w radzieckich rakietach. Nie jest to broń celna. Zakłada się, że posiada tak zwany CEP o promieniu kilometra. Oznacza to, że szacuje się, iż połowa wystrzelonych rakiet spadnie w okręgu o promieniu kilometra, wytyczonym wokół celu. Jest to zupełnie niewystarczające do atakowania baz wojskowych czy wojsk, ale wystarczy do uderzenia na duży cel powierzchniowy jakim jest Seul. Nie wiadomo ile tych rakiet ma do dyspozycji Pjongjang. Wywiady USA i Korei Południowej szacują ich ilość na "około 500". Część ekspertów twierdzi, że w gotowości bojowej pozostaje tylko jeden regiment rakietowy z 30 mobilnymi wyrzutniami i 120 rakietami na podorędziu. Kolejne kilkaset może być w arsenałach.
Prosty rozwój, więcej tego samego
Na bazie technologii SCUD-ów Korea Północna zaczęła pracować nad rakietami o dłuższym zasięgu, tak aby móc uderzyć w drugiego lokalnego wroga, czyli Japonię. Konieczny do tego był zasięg około tysiąca kilometrów. Naukowcy Pjongjangu postawili na sprawdzone rozwiązania i po prostu mocno powiększyli SCUD-a, nadając mu nazwę No Dong. Pierwszy w pełni udany lot testowy tej rakiety miał miejsce w 1993 roku. Jej ujawnienie spowodowało spory szok w Tokio, które nagle znalazło się w zasięgu uderzenia Pjongjangu. Praktycznie nie są znane żadne szczegóły dotyczące dokładnych możliwości No Dongów i ich produkcji. Na podstawie zdjęć satelitarnych przypuszcza się, że ich baza została umieszczona w górach na północnym wschodzie kraju, gdzie mają specjalne tunele i bunkry, z których można odpalać rakiety z zaskoczenia. Stamtąd mogą sięgnąć całej Korei Południowej i części Japonii zakładając zasięg tysiąca kilometrów. Ponieważ No Dong jest po prostu powiększonym o około połowę SCUD-em, przypuszcza się, że jest od niego jeszcze mniej celny, bowiem głowica musi pokonać znacznie większy dystans i dysponuje takimi samymi metodami naprowadzania. CEP dla No Donga jest szacowany na 3-5 kilometrów, co oznacza znikomą celność, wystarczającą jedynie do atakowania dużych miast.
Coraz mniejsza przydatność
Niedługo po ujawnieniu No Donga satelity dopatrzyły się w Korei Północnej nowej rakiety, ochrzczonej Taepodong. Ta również jest efektem prac nad kopią SCUD-ów. Cała rakieta składa się z podstawy w postaci No Donga i postawionego na nim Hwasonga 6. W ten sposób najprawdopodobniej osiągnięto zasięg około dwóch tysięcy kilometrów z głowicą do jednej tony. W 1998 roku przeprowadzono głośny lot testowy zmodyfikowanego Taepodonga, który miał dodany trzeci stopień w postaci kolejnego Hwasonga i ładunek w postaci rzekomego satelity. Rakieta przeleciała nad Japonią i spadła do Pacyfiku nie osiągając orbity. Wywołało to bardzo ostrą reakcję Tokio i USA. Przydatność wojskowa tego rodzaju rakiety jest bardzo mała. Montowanie jednej na drugiej prostych rakiet w dalszym stopniu ogranicza ich celność, a Korea Północna niemal na pewno nie posiada nowoczesnych metod naprowadzania satelitarnego czy na podstawie obrazowej analizy terenu. Na dodatek rakieta składana z kilku stopni wymaga długich przygotowań startowych, które uniemożliwiają zaskakujące odpalenie i wystawia je na atak wroga.
Największe, dosłownie, osiągnięcie
Obecnie najwięcej zaniepokojenie wywołuje powiększona wersja Taepodonga, nazywana Taepodong-2, lub w swojej cywilnej wersji nazywana Unha-3. TD-2 ma już trzy stopnie. Pierwszy to składka czterech silników No Dongów, połączonych w jedność, na których prawdopodobnie ustawiono jednego No Donga i mały trzeci stopień o nieznanym napędzie. Spekuluje się, że zawiera silniki proweniencji chińskiej. Pierwszy w pełni udany test Taepodonga-2, lekko zmodyfikowanego i nazwanego cywilną rakietą kosmiczną Unha-3, miał miejsce w grudniu 2012 roku. Rakieta umieściła na orbicie małego satelitę. Na podstawie analizy szczątków rakiety, Seul ogłosił, że ma ona zasięg do 10 tysięcy kilometrów, czyli może teoretycznie zrzucić ładunek o masie około pół tony na zachodnie wybrzeże USA. Tak jak w przypadku wcześniejszych rakiet, celność TD-2 jest szacowana na bardzo niską, bowiem nie ma żadnych złożonych metod naprowadzania. Oznacza to, że można by próbować nią celować w duże miasta, ale na pewno nie w małe bazy wojskowe.
Obcy element
Na marginesie całej rodziny północnokoreańskich rakiet opartych o SCUD-y, jest jedna wyjątkowa o nazwie Musudan. Pokazano ją po raz pierwszy na paradzie w 2010 roku. Z wyglądu bardzo przypomina starą radziecką rakietę balistyczną R-27 odpalaną z okrętów podwodnych. Przypuszcza się, że po rozpadzie ZSRR Pjongjang zatrudnił bezrobotnych radzieckich konstruktorów. Nigdy nie zaobserwowano lotu testowego Musudana, jego możliwości szacuje się więc na podstawie analogii z R-27. Może mieć więc zasięg około czterech tysięcy kilometrów. Jest jednak zasilana paliwem płynnym, co oznacza, że nie można jej długo składować w gotowości do startu, bowiem paliwo utlenia się i niszczy zbiorniki. Na dodatek jej konstrukcję przystosowano do odpalania z okrętów, a Koreańczycy umieścili ją na mobilnej wyrzutni kołowej. Według ekspertów w stanie zatankowanym nie zniosłaby naprężeń towarzyszących jeździe po drogach. Część ekspertów, oraz władze Rosji, w ogóle wątpią, czy Musudan jest prawdziwą rakietą a nie atrapą. Nigdy nie zanotowano jej lotu. Według przecieków z wywiadów USA i Korei Południowej Korea Północna przygotowała obecnie do startu dwa Musudany. Spekuluje się, że być może zostaną odpalone 15 kwietnia z okazji rocznicy urodzin Kim Ir Sena. To rozwiałoby wątpliwości. Gdyby rakiety zadziałały, to stałyby się najgroźniejszym orężem Pjongjangu, bo mają duży zasięg wystarczający do swobodnego atakowania Japonii i baz amerykańskich na Okinawie oraz Guam. Na dodatek są mobilne i jednostopniowe, więc wymagają relatywnie krótkiego przygotowania w postaci tankowania. Niemal na pewno nie posiadają jednak nowoczesnego naprowadzania.
Ograniczone narzędzie
Wszystkie rakiety Pjongjangu są więc broniami bardzo niecelnymi, które nie nadają się do atakowania celów wojskowych. Ich głównym przeznaczeniem są więc niemal na pewno ataki na duże miasta, przez co stają się bronią o charakterze terrorystycznym. Ich celem jest zastraszenie ludności oraz władz Korei Południowej czy Japonii. Najpoważniej zagrożony jest Seul, pozostający w zasięgu sprawdzonych rakiet Hwasong. Groźbę powiększa to, że Phenian na pewno może na swoich rakietach zamontować głowice z bronią biologiczną lub chemiczną. W takim wypadku celność przestaje mieć większe znaczenie a liczy się trafienie gdzieś w teren zamieszkany. Kwestia zamontowania głowic jądrowych pozostaje dyskusyjna. Nie wiadomo, czy naukowcy Pjongjangu zdołali opanować odpowiednia technologię.
W wypadku wojny setki rakiet Korei Północnej nie byłyby w stanie istotnie zaszkodzić wrogim wojskom. Ich celem jest zastraszenie, przez które można osiągnąć pożądane efekty polityczne, takie jak na przykład skłonność Korei Południowej lub USA to negocjacji na temat pomocy gospodarczej czy zelżenia sankcji. Działało to w przeszłości, ale nie obecnie. Teraz Seul i Waszyngton zdają się celowo ignorować groźby Pjongjangu w celu pozbawienia go argumentu groźby. Chcąc przypomnieć o swoich możliwościach Kim Dzong Un może chcieć rzeczywiście odpalić Musudany.
Autor: Maciej Kucharczyk//gak / Źródło: tvn24.pl