Znikali bez śladu. W drodze ze szkoły jak 13-letnia Megumi. Kilka kroków od domu jak 29-letnia Kyoko. W gospodzie jak 52-letni Yutaka. Przez lata ich losy były nieznane. Wiadomo było, że Japończyków uprowadzali agenci Korei Północnej, choć ta długo się do winy nie przyznawała. Teraz Pjongjang wyciąga pomocną dłoń w stronę Tokio. Zapowiada śledztwo ws. porwań sprzed kilku dekad.
Agenci z Korei Północnej młodszych Japończyków porywali, zazwyczaj po to, by uczyli szpiegów reżimu języka i kultury swojego kraju. Starszych - w celu kradzieży ich tożsamości.
Megumi, symbol porwań
Megumi Yokota to symbol porwań Japończyków na przełomie lat 70. i 80. ubiegłego wieku. Jest najmłodszą spośród wszystkich uprowadzonych przez reżim Kimów. Została porwana w 1977 roku w prefekturze Niigata, na zachodnim wybrzeżu Japonii. Wracała ze szkoły z zajęć badmintona. Do domu nie dotarła. Miała zaledwie 13 lat.
Przez kolejne 20 lat jej losy nie były znane. Dopiero w 1996 roku wyszło na jaw i przekazał to japoński rząd, że nastolatkę zabrali agenci Korei Północnej. Została ukryta w ciemnej komorze na łodzi. W takich warunkach przebywała przez prawie dwa dni, aż dotarła do Korei Północnej.
Korea kłamie, Megumi żyje?
Do porwania Megumi dopiero sześć lat później przyznała się władza KRLD. Nadzieje bliskich zgasiła od razu informacją, że dziewczyna, a potem kobieta, w związku z rozdzieleniem z rodziną cierpiała na depresję, a w 1993 roku popełniła samobójstwo.
Wiele jednak wskazuje, że to kłamstwo. Jest prawdopodobne, że Megumi żyje.
Do Japonii sprowadzono urnę, w której miały znajdować się jej prochy. Badania DNA wykazały jednak, że na pewno nie należą one do porwanej Japonki, ale do dwóch innych, niespokrewnionych z nią osób. Według niektórych ekspertów Megumi znalazła się w bliskim otoczeniu Kimów, a Korea Północna może chcieć wykorzystać ją w przyszłości jako kartę przetargową w negocjacjach z Japonią.
Na powrót Megumi nieustannie czeka rodzina. - Cały czas wierzę, że Megumi żyje. To się nigdy nie zmieniło. Chcę, żeby wróciła żywa do Japonii, bez względu na to, w jakiej jest kondycji. Nie zostało nam wiele czasu. Mam nadzieję, że stanie się to najszybciej, jak to możliwe - mówiła niedawno 78-letnia matka porwanej, Sakie Yokota.
Ocieplenie na linii wrogów
Pojawiła się nadzieja, że marzenie matki Megumi spełni się. Kilka dni temu władze Korei Północnej zapowiedziały ponowne wszczęcie śledztwa ws. porwań japońskich obywateli sprzed lat. Co więcej, zgodziły się, by w skład specjalnej komisji wszedł So Tae Ha - przedstawiciel Narodowej Komisji Obrony, najwyższej władzy wojskowej w KRLD, na której czele stoi sam Kim Dzong Un.
Ten gest dobrej woli ze strony reżimu jest efektem zniesienia części sankcji przez japoński rząd wobec Korei Północnej, nałożonych po północnokoreańskiej próbie jądrowej w 2006 roku. Odblokowano między innymi przekazy pieniężne, złagodzono zasady wjazdu do Japonii oraz zniesiono zakaz zawijania północnokoreańskich statków do japońskich portów.
Gdy znajomy okazuje się szpiegiem
Pierwszy potwierdzony przypadek uprowadzenia japońskiego obywatela to Yutaka Kume, 52-letni ochroniarz z tokijskiego ratusza. Porwano go we wrześniu 1977 roku w rejonie Ushitsu, podobnie jak Megumi na zachodnim wybrzeżu.
Mężczyzna umówił się na spotkanie ze znajomym, który okazał się północnokoreańskim szpiegiem. Koreańczyk o nazwisku Lee zaprowadził Yutakę do gospody, gdzie czekali już agenci KRLD. Schwytali go i wywieźli do Korei Północnej.
Niedługo później Lee został zatrzymany za posiadanie nielegalnych dokumentów pobytowych. Przyznał, że kazano mu uprowadzić nieżonatego Japończyka w wieku 52-53 lat. Sprawa została jednak zbagatelizowana, a Lee - uniewinniony. Sąd tłumaczył, że "nikt nie potrafi obalić hipotezy, że Kume opuścił kraj dobrowolnie".
Do dziś nie wiadomo, jak potoczyły się jego dalsze losy.
Zaatakowana 200 metrów od domu
Miesiąc później porwano kolejną osobę, 29-letnią Kyoko Matsumoto z Yonago na zachodzie Japonii.
Wracała z kursu dziewiarstwa. W lesie, około 200 metrów od domu, zaatakowało ją dwóch mężczyzn. Kobiecie próbował pomóc jej sąsiad, bezskutecznie. Napastnicy pobili go. Gdy odzyskał przytomność, Kyoko już nie było.
Przez następne 29 lat nikt nie potrafił odpowiedzieć na pytanie, co stało się z Japonką. Dopiero w 2006 roku japoński rząd ujawnił, że została porwana przez Koreańczyków z Północy. Ci jednak się nie przyznają. Przekonują, że nie mogą potwierdzić, by Kyoko kiedykolwiek przekroczyła granicę ich państwa.
Na stronie internetowej policji z miejscowości, w której mieszkała kobieta, do dziś wisi apel z prośbą o kontakt każdego, kto może mieć jakiekolwiek informacje nt. jej losów. "Jeśli wiesz cokolwiek, prosimy przekaż nam każdą najmniejszą informację w tej sprawie" - czytamy.
Szkoliła szpiega-zamachowca
Gdy bliscy Kyoko prowadzili jej poszukiwania, zniknęła kolejna Japonka - 22-letnia Yaeko Taguchi. Pracowała jako hostessa w barze w Tokio, po rozwodzie samotnie wychowywała dwójkę dzieci. Tak jak każdego dnia, tak i w dniu zaginięcia w czerwcu 1978 roku, idąc do pracy, zostawiła dzieci w żłobku. Do baru jednak nie dotarła.
Przez dekadę nikt nie wpadł na żaden jej trop. Ślad pojawił się dopiero 10 lat później, gdy doszło do zamachu na południowokoreański samolot. Północnokoreańska szpieg Hyon Hui Kim, która stała za atakiem, ujawniła wtedy, że w KRLD szkoliła ją właśnie Yaeko. Kobieta uczyła japońskiej kultury i języka.
W 2002 roku Korea Północna potwierdziła, że Yaeko została porwana, ale zarazem przekazała, że zginęła w wypadku samochodowym w 1986 roku. Wiele wskazuje jednak, że to kolejne kłamstwo reżimu. W 2011 roku rządowe źródła Japonii i Korei Południowej nieoficjalnie informowały, że kobieta w ostatnich miesiącach była widziana w Pjongjangu, gdzie ma na co dzień mieszkać.
- Nie widziałem jej od momentu, gdy się urodziłem. Nie pamiętam jak wygląda, w głowie mam tylko jej wyobrażenie - mówi dziś syn kobiety, Kouichi. - Po prostu chcę, żeby wróciła do domu, do Japonii - dodaje.
Jej udało się wrócić
Miyoshi Soga i jej córka Hitomi, 46-letnia gospodyni domowa i 19-letnia pielęgniarka, zostały porwane w 1978 roku w drodze do sklepu na wyspie Sado.
W państwie Kima zostały rozdzielone. Ślad po starszej zaginął. Młodszej nadano nowe imię - Min Hye Gyeong. Uczyła północnokoreańskich szpiegów języka japońskiego. Po dwóch latach w niewoli poznała Charlesa Jenkinsa, amerykańskiego żołnierza, który wraz z trzema kolegami uciekł do Korei Północnej, gdzie później grał w propagandowych filmach.
Hitomi miała szczęście. Znalazła się w grupie pięciu porwanych Japończyków, którym po kilkudziesięciu latach pozwolono odwiedzić ojczyznę. Wbrew nakazowi nie wrócili do KRLD. Hitomi zamieszkała ponownie w swojej rodzinnej miejscowości na Sado. Wydała książkę zatytułowaną "Czy ktoś może mi powiedzieć, gdzie jest moja matka?".
Wybrakowana lista
To tylko kilka przypadków porwań Japończyków przez reżim Kimów. Ile ich było, dokładnie nie wiadomo. Według władz Japonii siedemnaście: ośmiu mężczyzn i dziewięć kobiet. Tyle osób znajduje się w każdym razie na oficjalnej rządowej liście uprowadzonych przez Koreę Północną.
Ale w rzeczywistości liczba ta jest z pewnością o wiele większa. Porwanych osób mogą być setki. Wiele przypadków tajemniczych zaginięć z przełomu lat 70. i 80. do dziś pozostaje nierozwikłanych.
Na liście nie ma m.in. zaginionego Susumy Fujity, mimo że dowody wskazujące na porwanie go przez KRLD są niezbite. Mężczyzna, wtedy 19-latek, zaginął na początku 1976 roku w miejscowości Kawaguchi niedaleko Tokio. Nikt wtedy nie domyślał się, że za zniknięciem może stać Korea Północna. Przez lata policja nie potrafiła trafić na żaden trop mężczyzny.
Przełom nastąpił w 2004 roku. Rodzina Fujity rozpoznała go na zdjęciu ze szkoły szpiegowskiej w KRLD, które przemycił północnokoreański uciekinier. Japończyk miał tam uczyć m.in. języka. Przypuszczenia rodziny potwierdził prof. Seji Hashimoto z Uniwersytetu Medycznego w Tokio, który porównał przemycone zdjęcie Fuity z fotografią sprzed niemal 30 lat. Stwierdził, że wszystkie blizny, pieprzyki, części twarzy z obu zdjęć idealnie do siebie pasują, a mężczyzna na nich przedstawiony to ten sam człowiek.
Rząd Japonii obiecał, że "dokładnie zbada przypadek Fujity". Do dziś jednak nie umieścił go na oficjalnej liście uprowadzonych przez reżim.
"Japoński rząd nie powinien dać się zwieść Korei Północnej"
Przez lata Korea Północna odpierała zarzuty i zaprzeczała, by miała jakikolwiek związek z porwaniami. Dopiero w 2002 roku przyznała się do uprowadzenia 13 Japończyków i pozwoliła powrócić pięciorgu z nich. Przekonywała, że pozostałe osiem osób - tak jak Yokota czy Taguchi - zmarło. Tokio tym tłumaczeniom nigdy nie dało wiary.
Teraz obydwa kraje ponownie otwierają drażliwy i delikatny rozdział wspólnej historii. Wydaje się, że to przełom w ich niezwykle chłodnych relacjach, gdzie Pjongjang niezmiennie uważa Tokio za największego - po Stanach Zjednoczonych - wroga.
Wyciągnięcie ręki przez Japonię do Korei w postaci zniesienia sankcji w zamian za obietnicę powołania komisji ds. porwań nie podoba się jednak wszystkim bliskim uprowadzonych. - Konsekwentnie domagamy się, by sankcje zostały złagodzone dopiero po tym, gdy zostaną ujawnione konkretne szczegóły dotyczące porwań i porwanych. Zastanawiam się, czy decyzja rządu jest mądra - mówi matka Yokoty.
- Japoński rząd nie powinien dać się zwieść Korei Północnej - ostrzega Takashi Fujita, starszy brat porwanego Susumy.
Autor: Natalia Szewczak // rzw / Źródło: tvn24.pl