|

Tigraj. Pierwsza wojna covidowa

350 tysięcy ludzi głoduje, dwa miliony straciły dach nad głową, a kilka tysięcy - życie. Gdy świat walczył z koronawirusem, w odległym zakątku Afryki rozegrał się kolejny dramat. Teraz, po dziewięciu miesiącach walk, w etiopskiej prowincji Tigraj zapanował względny spokój. Niebawem okaże się, czy to koniec wojny, czy tylko taktyczna pauza.

Artykuł dostępny w subskrypcji

Szli cztery dni. Pokonali 75 kilometrów, by dotrzeć do Mekelle, stolicy zbuntowanego stanu Tigraj na północy Etiopii. Było ich siedem tysięcy. Jeszcze niedawno, jako żołnierze armii federalnej, walczyli z tigrajskimi rebeliantami. Teraz rozbrojeni i upokorzeni musieli maszerować ulicami świętującego miasta.

Radość wybuchła w Mekelle kilka dni wcześniej. 28 czerwca ludzie wylegli na ulice. Krzyczeli: "Chwała rewolucjonistom!", klepiąc po plecach bojowników Sił Obronnych Tigraju (TDF), którzy rozbili etiopską armię. Nad tłumem powiewały czerwone flagi z żółtym trójkątem i żółtą gwiazdą. Rebelianci ogłosili zwycięstwo i zapowiedzieli, że będą tropić i nękać wycofujących się etiopskich żołnierzy aż do stolicy kraju Addis Abeby. Władze Etiopii twierdzą, że żadnej porażki nie było, a odwrót rządowych oddziałów to efekt jednostronnego zawieszenia broni. Toczące się od listopada walki zostały wstrzymane na czas zbiorów, żeby odsunąć od Tigraju widmo głodu.

Feta w Mekelle trwała nawet w nocy, w całkowitej ciemności, która przypomniała wiwatującym, że to nie koniec kryzysu. Władze w Addis Abebie odcięły bowiem zbuntowany region od elektryczności, paliwa i internetu. Nie działają telefony. Do Tigraju nie mogą wjechać pracownicy organizacji humanitarnych, a na miejscu są obecni tylko nieliczni dziennikarze.

Noblista idzie na wojnę

Kryzys w Tigraju przejdzie do historii jako pierwsza wojna covidowa. Latem 2020 roku premier Etiopii Abiy Ahmed odwołał ogólnokrajowe wybory parlamentarne, tłumacząc to pandemią. Politycy Tigrajskiego Ludowego Frontu Wyzwolenia (TPLF), którzy rządzą zamieszkałym przez siedem milionów ludzi stanem, oskarżyli premiera o zamach na demokrację i wbrew jego decyzji przeprowadzili lokalne głosowanie. Wygrali z druzgocącą przewagą. Władze Etiopii wyniku tych wyborów nie uznały, a w październiku odcięły region od funduszy z centralnego budżetu. Napięcie między Addis Abebą i Mekelle zaczęło rosnąć. Pod koniec października siły podległe TPLF zaatakowały dwie bazy etiopskiej armii. Rebelianci twierdzą, że wyprzedzili tylko ruch sił federalnych, które koncentrowały się na granicach regionu. 4 listopada ruszyła rządowa ofensywa na Tigraj.

Świat poznał bliżej Abiya Ahmeda niecały rok wcześniej, tysiące kilometrów od Etiopii, w zgoła odmiennych okolicznościach. 10 grudnia 2019 roku młody premier odebrał w Oslo Pokojową Nagrodę Nobla za "wysiłki w osiągnięciu międzynarodowej współpracy, a przede wszystkim za zaangażowanie w rozwiązanie konfliktu granicznego z sąsiednią Erytreą".

Abiy Ahmed to nowa jakość w afrykańskiej polityce. Wywodzi się z ludu Oromo, najliczniejszego w Etiopii, ale dotąd marginalizowanego. Został premierem w 2018 roku w wieku zaledwie 42 lat. Do władzy wyniosły go protesty społeczne. Etiopska ulica miała dość trwających od bez mała 30 lat rządów Etiopskiego Ludowego Frontu Rewolucyjno-Demokratycznego, którego wiodącą frakcją byli Tigrajczycy z TPLF. Front, co prawda, postawił na nogi etiopską gospodarkę, ale za cenę wolności. Nowy premier wypuścił z więzień opozycjonistów, zakończył wewnętrzne spory i kryzysy w prowincjach Oromo i Amhara, a także ciągnącą się od dwóch dekad wojnę z Erytreą. Kontynuował reformy gospodarcze. 100-milionowa Etiopia, która w latach osiemdziesiątych była symbolem ubóstwa i głodu, zaczęła wyrastać na lokalną afrykańską potęgę. Ale polityczny spór z odsuniętymi od władzy politykami z północy narastał, aż jesienią ubiegłego roku zamienił się w zbrojne starcia.

Etiopska armia w ciągu kilku tygodni zdobyła stolicę Tigraju. Ofensywa jednak ugrzęzła, bo rebelianci uciekli w góry, przechodząc do wojny partyzanckiej. Do ich oddziałów dołączyli między innymi funkcjonariusze lokalnej policji, powstały Siły Obronne Tigraju. Bojownicy zdobyli składy broni należące do armii rządowej, a w ich ręce wpadły między innymi rakiety przeciwlotnicze, za pomocą których udało się strącić rządowy śmigłowiec Mi-35, myśliwiec MiG23, a ostatnio samolot transportowy Hercules. To była jedyna taka maszyna w składzie etiopskich sił powietrznych, przekazana przez USA do transportu pomocy humanitarnej.

Jak niemal każda wojna i ta zamieniła się w jatkę, w której najbardziej cierpią cywile. Do regionu, za zgodą władz w Addis Abebie, wkroczyła od północy armia Erytrei, a od wschodu bojówki z prowincji Amhara.

Plastikowe buty i blizny na skroniach

Leżące na północy Tigraju Aksum to historyczna perełka, centrum starożytnej cywilizacji, która władała Rogiem Afryki dwa tysiące lat temu. To z Królestwa Aksumitów miała pochodzić królowa Saba, o której wspomina Stary Testament. Aksum jest też kolebką afrykańskiego chrześcijaństwa, które dotarło w ten rejon w IV wieku. Według jednej z teorii to właśnie tam miała trafić Arka Przymierza wywieziona ze Świątyni Salomona w Jerozolimie. Przedstawiciele lokalnego Kościoła twierdzą, że skrzynia zawierająca kamienne tablice z dziesięciorgiem przykazań wciąż jest ukrywana w jednej z miejscowych świątyń. Do tej pory nie udało się tego udowodnić.

Nawet jeśli święta arka jest w Aksum, to jej obecność nie uchroniła mieszkańców przed wojną i cierpieniem. W listopadzie 2020 roku rozpoczęło się oblężenie miasta. Erytrejska artyleria ostrzeliwała je przez kilka dni, zabijając wielu cywilów. Później armia wkroczyła do miasta. Jeden z erytrejskich posterunków obserwacyjnych został zaatakowany przez niewielką grupę rebeliantów wspieranych przez miejscową ludność uzbrojoną w noże i maczety. Atakujący zostali rozgromieni, a mieszkańcy Aksum padli ofiarą brutalnego odwetu. Erytrejscy żołnierze strzelali do każdego mężczyzny, którego zauważyli na ulicy. Później przeszukiwali domy, nie przerywając masakry.

Amnesty International przeprowadziła w tej sprawie śledztwo, na podstawie którego zidentyfikowała nazwiska ponad 200 ofiar. Prawdopodobnie jest ich więcej. Pracownicy organizacji zrekonstruowali wydarzenia na podstawie zeznań uchodźców z Aksum, którzy uciekli do sąsiedniego Sudanu. Na najnowszych zdjęciach satelitarnych miasta widać zniszczenia i świeżo rozkopaną ziemię w miejscach wskazanych przez świadków jako masowe groby. Zdaniem AI masakra nosi znamiona zbrodni przeciwko ludzkości.

Erytrejska armia wyparła się odpowiedzialności, oskarżając o atak przeciwników z TDF. Świadkowie przesłuchiwani w obozach dla uchodźców w Sudanie zgodnie twierdzą, że większość oprawców miała beżowe mundury erytrejskiej armii. Nosili też plastikowe buty zwane shida popularne w Erytrei. Nad skroniami mieli trzy charakterystyczne blizny - efekt tradycyjnej skaryfikacji, której poddają się członkowie ludu Ben-Amir żyjący na terenie Erytrei i Sudanu, ale nie w Etiopii.

Lista zbrodni popełnionych w Tigraju jest długa, a ataków na ludność cywilną dokonuje każda ze stron konfliktu. W listopadzie ubiegłego roku tigrajscy rebelianci ustawili punkty kontrolne na drogach wyjazdowych z miasta Mai Kadra, które leży na granicy z Sudanem. Później przeczesali domy, szukając robotników sezonowych z ludu Amhara. Zabili prawdopodobnie kilkaset osób.

W styczniu tego roku żołnierze zastrzelili prawie 50 nieuzbrojonych mężczyzn w okolicach miejscowości Mahibere Diego. Dziennikarze CNN dotarli do amatorskiego wideo nakręconego w czasie tej egzekucji. Analiza materiału nie pozostawia wątpliwości, że zbrodni dokonała etiopska armia. "Edagaselus" w języku tigraj oznacza "wtorkowy targ". To lokalna nazwa miejscowości Togoga, która leży 25 kilometrów na południe od stolicy Mekelle. Wtorek przypadł też na 22 czerwca i w miasteczku odbywał się tradycyjny targ. Przed południem mieszkańcy usłyszeli najpierw dźwięk odrzutowego silnika wojskowego samolotu, a później huk bomb, które spadły na targowisko. Zginęły 63 osoby, a karetki jadące z Mekelle, żeby zabrać rannych, zostały zatrzymane na rządowych posterunkach.

Wobec blokady informacyjnej trudno oszacować dokładną liczbę ofiar wojny w Tigraju, ale jest ich prawdopodobnie kilka tysięcy. Działania militarne wypędziły z domów prawie dwa miliony ludzi. 65 tysięcy uchodźców trafiło do sąsiedniego Sudanu. Tysiące kobiet padło ofiarami przemocy seksualnej. 350 tysięcy ludzi już głoduje, a nad milionem kolejnych wisi widmo głodu.

Konflikt w prowincji Tigraj
Konflikt w prowincji Tigraj
Źródło: Google Maps/tvn24.pl

Wszystkie wojny generała Gebretensae

Zbrodnie etiopskiej armii i jej sojuszników zjednoczyły mieszkańców Tigraju wokół TPLF. Po dziewięciu miesiącach walk rebelianci przejęli inicjatywę w starciach z wielokrotnie silniejszym przeciwnikiem. Entuzjazm i gniew nie są ich jedyną bronią. W sztabie Sił Obronnych Tigraju zasiada generał Tsadkan Gebretensae, 68-letni dziś wybitny strateg. Ten niedoszły biolog chwycił za broń w latach siedemdziesiątych. Rzucił studia na Uniwersytecie w Addis Abebie, by dołączyć do rebeliantów z Tigraju walczących wtedy z marksistowską juntą, która dzierżyła władzę w Etiopii od obalenia cesarza Hajle Sellasjego. Wspierany przez wojska z Erytrei generał zdobył Addis Abebę. Junta została obalona, a Gebretensae na 10 lat stanął na czele etiopskiej armii. Skończył studia MBA w Londynie, toczył wojny z dawnymi sojusznikami z Erytrei, a także z Al-Kaidą, która z terenu sąsiedniej Somalii i Sudanu zagrażała porządkowi w Etiopii. Jako doradca pomagał tworzyć struktury najmłodszego państwa świata - Sudanu Południowego. Prowadził nawet kampanię przeciwko pandemii AIDS. Sentyment do rodzinnych stron i polityczne napięcia w stolicy sprawiły, że wrócił do Tigraju, aby prowadzić browar. Legendarny generał wygrał wszystkie swoje wojny. Teraz znowu walczy i chwali się, że jego żołnierze rozbili siedem etiopskich dywizji, czyli połowę całej kontrolowanej przez Addis Abebę armii. W starciach miało zginąć 18 tysięcy etiopskich żołnierzy.

Tigrajczycy są gotowi na rozejm, ale domagają się od etiopskiego rządu żelaznych gwarancji, że w przyszłości nie dojdzie do interwencji. Stawiają twarde warunki. Liderzy TPLF mają zostać uznani za legalnych przywódców stanu Tigraj. Jego terytorium mają opuścić oddziały z Erytrei i Amhary. Rozejmu nie będzie, jeśli do prowincji nie wrócą dostawy prądu, paliwa i żywności, a telefony komórkowe nie zaczną znowu działać. Rebelianci domagają się też niezależnego międzynarodowego śledztwa w sprawie dokonanych w czasie wojny zbrodni.

Międzynarodowa wojna o wodę

W etiopski kryzys już zaangażowała się sąsiednia Erytrea. Do zbrojnych incydentów sporadycznie dochodzi też na granicy z Sudanem. Rebelianci twierdzą, że na początku ofensywy etiopskiej armii pomagały Zjednoczone Emiraty Arabskie, które wsparły ją dronami. Konfliktowi uważnie przyglądają się władze w Kairze. Egipt i Sudan zacieśniają współpracę wojskową, a na forum ONZ, Ligii Arabskiej i Unii Afrykańskiej prowadzą dyplomatyczną ofensywę wymierzoną w Etiopię. Kraje toczą spór o wodę. Tama Wielkiego Odrodzenia (GERD) to symbol etiopskich aspiracji. Jej budowa rozpoczęła się w 2010 roku, trwała dziewięć lat i pochłonęła 12 miliardów dolarów.

 Tama Wielkiego Odrodzenia (GERD) to symbol etiopskich aspiracji
 Tama Wielkiego Odrodzenia (GERD) to symbol etiopskich aspiracji
Źródło: Bloomberg / Contributor / Getty Images

Wysoka na 145 metrów i długa na prawie dwa kilometry zapora ma spiętrzyć wody Nilu Błękitnego, tworząc największe w Afryce sztuczne jezioro. GERD znajduje się 45 kilometrów od granicy z Sudanem. Napełnianie wielkiego zbiornika rozpoczęło się latem ubiegłego roku, ale zostało przerwane po protestach Egiptu. Władze tego kraju twierdzą, że spiętrzenie Nilu w Etiopii sprawi, że wody zacznie brakować w dolnym biegu rzeki. Chcą, żeby zbiornik napełniano powoli - nie przez cztery, jak planowano, ale przez dziewięć lat. Etiopia te żądania odrzuca.

Egipscy wojskowi nie wykluczyli nawet militarnego uderzenia w wielką zaporę. Wojna w Tigraju, angażująca etiopskie siły zbrojne i destabilizująca sytuację w kraju, to dla Egiptu dar od losu. Lokalny konflikt może się rozlać na kilka afrykańskich państw, w których mieszka kilkaset milionów ludzi. Tigrajscy rebelianci już zagrozili, że wkroczą do Erytrei i obalą tamtejsze władze w odwecie za interwencję na ich ziemi. Niepewny swej pozycji może być także premier Abiy Ahmed. Jeśli przystanie na warunki buntowników, de facto pogodzi się z secesją regionu i wzmocni siły odśrodkowe także w innych prowincjach. Etiopia to kraj federalny, podzielony według klucza etnicznego na dziewięć regionów administracyjnych. Kontynuacja wojny będzie oznaczała katastrofę humanitarną w Tigraju, a być może wojnę domową w całej Etiopii.

Czytaj także: