Co najmniej trzy czołgi stanęły przed pałacem prezydenckim w Kairze. W nocy w tej okolicy doszło do starć zwolenników i przeciwników Mohammeda Mursiego. W pobliżu pałacu widziano też dwa opancerzone transportery wiozące żołnierzy.
Według Reutera wojsko zaapelowało do rywalizujących stron, które obrzucały się nawzajem kamieniami, o spokój.
Przezydent przemówi. Czołgi tylko dla "ochrony demonstrantów"
Cytowany przez AFP szef gwardii republikańskiej odpowiedzialny za ochronę prezydenta generał Mohammed Zaki zapewnił, że "siły zbrojne i gwardia nie będą narzędziem represji przeciwko manifestantom". Jak dodał, rozmieszczenie sił przed pałacem prezydenckim ma na celu rozdzielenie przeciwników i protagonistów Mursiego - podał Reuters.
Zdaniem opozycji za wybuch przemocy odpowiedzialność ponosi prezydent Mursi. W czwartek ma on wystąpić w telewizji z przemówieniem do narodu.
Tymczasem szef Bractwa Muzułmańskiego Mohammed Badie stara się pełnić rolę mediatora i przedstawia swoje "łagodne" oblicze. W porannym wystąpieniu zaapelował o jedność, zwracając uwagę, że podziały "służą jedynie wrogom kraju".
Czterech zabitych, 350 rannych
Rano w Kairze panował spokój, ale w nocy doszło do wielu starć. Cztery osoby zginęły, a około 350 odniosło obrażenia podczas walk między zwolennikami a przeciwnikami egipskiego prezydenta Mohammeda Mursiego. Spalono też dwie siedziby ruchu, z którego się wywodzi, Bractwa Muzułmańskiego.
Przemoc wybuchła, gdy sympatycy przywódcy Egiptu ruszyli w kierunku jego pałacu w kairskiej dzielnicy Heliopolis i spotkali się z protestującymi tam przedstawicielami opozycji. Obie grupy obrzucały się kamieniami, koktajlami Mołotowa, słyszano odgłosy wystrzałów.
W mieście Suez i Ismiaila doszło nawet do podpalenia miejscowych siedzib Bractwa Muzułmańskiego, wielkiej organizacji islamskiej, która po obaleniu dyktatora Hosniego Mubaraka stała się największą siłą polityczną w Egipcie.
Kraj podzielony
To najpoważniejszy wybuch przemocy w kraju nad Nilem od czerwca, czasu wyborów, które wywodzący się z Bractwa Mursi wygrał. Walki, do których doszło zarówno w Kairze, jak i innych miastach, ukazują, jak głęboko podzielone jest egipskie społeczeństwo w kwestii zaproponowanej przez Bractwo Muzułmańskie nasyconej islamem konstytucji oraz prezydenckiego dekretu poszerzającego kompetencje głowy państwa.
Opozycja, w tym laureat Pokojowej Nagrody Nobla Mohammed el-Baradei, uznała, że pełną odpowiedzialność za przemoc ponosi prezydent. - Reżim z każdym dniem traci mandat - powiedzieli na konferencji prasowej reprezentujący opozycyjną koalicję były szef Ligi Arabskiej Amr Musa i były kandydat na prezydenta Hamdin Sabbahi.
Niezachwiane władze
Egipski rząd podał, że referendum ws. konstytucji odbędzie się jeszcze przed końcem roku. Wiceprezydent Mahmud Mekki poinformował, iż głosowanie wyznaczono na 15 grudnia, ale wciąż pozostaje miejsce na dialog. Krytycy podkreślają, że nowa ustawa zasadnicza nie chroni fundamentalnych praw, w tym swobody wypowiedzi, i toruje drogę do bardziej surowego stosowania prawa islamskiego. Mursi tymczasem twierdzi, że dekret, którym drastycznie zwiększył swoje uprawnienia jest niezbędny, by chronić demokratyczną transformację kraju. Zdaniem prezydenta dokument ten uniemożliwi sądom, które wciąż są zdominowane przez sędziów z epoki odsuniętego w 2011 roku od władzy Hosniego Mubaraka, zablokowanie konstytucji.
Autor: mk,jk, adso//gak/k / Źródło: PAP, tvn24.pl, Reuters