Rosyjska inwazja na Krym wywołała falę obaw i oburzenia nie tylko w krajach ościennych. Protesty przed placówkami dyplomatycznymi Moskwy odbyły się między innymi w Waszyngtonie, Londynie czy Berlinie. Demonstrowali też np. Łotysze, którzy obawiają się, że będą kolejni na liście "zainteresowań" Władimira Putina.
Demonstracje pod rosyjskimi konsulatami i ambasadami odbyły się w niedzielę niemal na całym świecie. Nie gromadziły wielkich tłumów, zazwyczaj było to po kilkaset osób. Wśród nich byli liczni Ukraińcy żyjący na emigracji, lub osoby o ukraińskich korzeniach.
Obawy sąsiadów
Antyrosyjskie demonstracje odbyły się w praktycznie wszystkich krajach leżących u zachodnich granic Rosji. Największe w krajach bałtyckich, które najbardziej obawiają się nawrotu rosyjskiego imperializmu i tendencji do "wspierania" mniejszości rosyjskojęzycznych. Na Litwie, Łotwie i Estonii średnio co czwarty obywatel mówi po rosyjsku.
- Myślałam ostatnio o tym, co zrobimy, jeśli Putin nagle się znudzi i pewnego dnia obudzimy się w kraju pełnym powiewających rosyjskich flag? - powiedziała Katrina Purina protestująca pod ambasadą Rosji w Rydze. Wśród byłych "sojuszników" Rosji demonstracje odbyły się również w Polsce, Bułgarii, Czechach i na Węgrzech. Rosyjska interwencja zaniepokoiła również Finów, którzy dzielą z Rosją długą granicę i historię konfliktów. Pod ambasadą Moskwy w Helsinkach zgromadziło się kilkaset osób.
Demonstracje zorganizowano także w wielu państwach zachodnich, m.in. w USA, Kanadzie, Wielkiej Brytanii, Francji, Niemczech, Norwegii. Tam również pod ambasadami i konsulatami Rosji gromadziło się od kilkudziesięciu do kilkuset osób. Wszędzie wzywano Rosję do "zatrzymania agresji" i "zostawienia Ukrainy w spokoju".
Autor: mk\mtom / Źródło: tvn24.pl