Wnuczka Tetiany Szebiki jest jednym z dzieci, którym udało się uciec z płonącego budynku przedszkola w Browarach. Kobieta opowiedziała o momencie rozbicia się helikoptera. - Gdy usłyszeliśmy eksplozję, wybiegliśmy na ulicę. Córka pobiegła po wnuczkę, bo ta była w przedszkolu. Tam wszystko płonęło - opowiedziała. Nastoletni Hlib i jego kolega pomagali poszkodowanym w tragedii. Chłopiec wspominał, że ludzie "przenosili dzieci przez płot". - Udało nam się zabrać troje - dodał.
W środę rano na teren przedszkola w Browarach w obwodzie kijowskim spadł helikopter. Zginęli wszyscy pasażerowie, w tym szef MSW Ukrainy Denys Monastyrski, jego pierwszy zastępca, były wiceminister spraw zagranicznych Jewhenij Jenin oraz drugi wiceminister spraw wewnętrznych Jurij Łubkowycz. Wraz z nimi leciała trójka innych pracowników MSW i trzech członków załogi. Życie straciło także co najmniej osiem innych osób spoza maszyny, w tym czworo dzieci.
Rannych zostało co najmniej 29 osób, w tym 15 dzieci. Dwupiętrowy budynek przedszkola został uszkodzony, pożar po uderzeniu helikoptera objął 500 metrów kwadratowych. Uszkodzony został także znajdujący się obok 14-pietrowy blok i zaparkowane w okolicy samochody.
Służba Bezpieczeństwa Ukrainy podała, że sprawdzane są trzy potencjalne przyczyny katastrofy. Policja zaapelowała do świadków zdarzenia o zgłaszanie się do funkcjonariuszy.
"Tam wszystko płonęło"
Jednym z naocznych świadków wstrząsającego zdarzenia była Tetiana Szebika, babcia czteroletniej dziewczynki, która była przy budynku przedszkola, na terenie którego spadł helikopter. Przekazała, że nie tylko słyszała, ale i widziała helikopter. - Byliśmy w mieszkaniu na pierwszym piętrze, najpierw usłyszeliśmy buczenie, a potem nagłą eksplozję. To wszystko. Potem płomienie i ogień zajęły przedszkole - opisała.
- Gdy usłyszeliśmy eksplozję, wybiegliśmy na ulicę. Córka pobiegła po wnuczkę, bo ta była w przedszkolu. Zabraliśmy ją. Tam wszystko płonęło. W pobliżu budynku numer dziewiętnaście płonęły samochody - wspomniała.
"Nikt nie widział dalej niż na wyciągnięcie ręki"
17-letni Hlib przyszedł na miejsce tragedii tuż po tym, jak do niej doszło. W rozmowie z agencją Reuters opowiadał o udzielanej na miejscu wspólnie z kolegą pomocy.
Przyznał, że "na samym początku była niepewność", czy to atak wroga, ponieważ nie było słychać syreny alarmowej. Później jednak zorientował się, że nie był to ostrzał.
- Kiedy tu przybiegłem, wszystko było zasnute mgłą, nikt nie widział dalej niż na wyciągnięcie ręki, a przez dym unosił się nieprzyjemny, gryzący zapach. Wzięliśmy kilka masek i zmoczyliśmy je wodą, aby nie wdychać tego nieprzyjemnego zapachu. Potem usłyszeliśmy krzyki, dzieci biegały wokół, i zaczęliśmy pomagać - powiedział.
Wspominał, że ludzie "przenosili dzieci przez płot". - Udało nam się zabrać troje: jednego chłopca i dwie dziewczynki. Jedna z dziewcząt miała gorsze obrażenia niż inni - siniaki na twarzy i skaleczenia - przekazał.
- Udzielaliśmy pierwszej pomocy uratowanym dzieciom, dezynfekowaliśmy ich rany, zakładaliśmy bandaże, sprawdzaliśmy stan kości i stawów. Poruszaliśmy ich stawami i pytaliśmy, czy bolą, czy nie. Sprawdziliśmy ich wzrok i słuch, zapytaliśmy o ich imiona, spisaliśmy je i szukaliśmy ich rodziców - opisywał.
Doradca zmarłego ministra spraw wewnętrznych Anton Heraszczenko opublikował nagranie, na którym inna kobieta opowiedziała, że widziała krążący, płonący śmigłowiec. - Zrozumiałam, że pilot wybrał najmniejszy budynek, bo tutaj jest dwupiętrowy, a tam dziesięciopiętrowy. To było przedszkole. Myślę, że są tam ofiary - przyznała.
Źródło: Reuters, tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: twitter.com/NPU_GOV_UA