20 lat od porozumienia z Dayton. Bośnia jest karykaturą państwa


Zaczęło się 4 kwietnia 1992 roku od strzałów w Sarajewie. Przez kolejne 3,5 roku wojna w Bośni pochłonęła ponad 100 tys. ofiar, a setki tysięcy zostały ranne, wypędzone z domów i na zawsze ich pozbawione. 21 listopada 1995 roku koszmar nie dobiegł końca, ale podpisane tamtego dnia w Dayton porozumienie pokojowe zamknęło najstraszniejszą kartę historii współczesnej Europy. 20 lat później podzielona wtedy między trzy zamieszkujące ją narody Bośnia wciąż jednak cierpi.

Slobodan Miloszević, Radovan Karadżić, Ratko Mladić, Vojislav Szeszelj. Z wojny, która spustoszyła Bośnię i Hercegowinę, w świadomości Europejczyków dzisiaj pozostały głównie nazwiska zbrodniarzy wojennych. Pierwszy z nich nie został nigdy skazany, zmarł w więziennej celi w Hadze w trakcie trwania procesu. Trzej pozostali wciąż są sądzeni, bo przez lata udawało im się żyć w ukryciu. To za ich sprawą wojna w Bośni przerodziła się w piekło – to, o którym poza mieszkańcami Bałkanów pamiętają dziś w Europie już chyba tylko nieliczni.

Wiele obrazów z lat 1992-95 może służyć za punkt wyjścia do opisywania tamtej wojny. Za jej symbol trzeba uznać Sarajewo oblegane dłużej niż Leningrad w czasie II wojny światowej; aleję snajperów, czyli ulicę bośniackiego smoka (boś. Zmaja od Bosne), na której serbscy snajperzy polowali na mieszkańców miasta; sarajewskie róże, czyli wypełnione po wojnie czerwoną farbą miejsca po uderzeniu granatów i pocisków moździerzowych wystrzeliwanych z okolicznych wzgórz, zabijających i okaleczających mieszkańców stolicy, a na koniec Srebrenicę – miejsce masowego mordu ośmiu tysięcy muzułmańskich mężczyzn i chłopców przez wojska gen. Mladicia.

Wiedza o tym, co działo się w tamtych latach w Bośni i Hercegowinie - dobrze udokumentowana m.in. dzięki działalności w tamtym czasie Tadeusza Mazowieckiego powołanego na stanowiska Specjalnego Sprawozdawcy ONZ opisującego zbrodnie wojenne wszystkich stron konfliktu: Serbów, Chorwatów i Boszniaków (muzułmanów) – była przez lata przez społeczność międzynarodową ignorowana. Wyrazy oburzenia z całego świata leciały w kierunku Belgradu w niezliczonych ilościach, ale dopiero w 1995 roku zdecydowano o zakończeniu tego koszmaru.

Zbyt późny pokój

21 listopada w bazie wojskowej w Dayton w stanie Ohio zaproszeni przez prezydenta USA Billa Clintona przedstawiciele wszystkich stron konfliktu, w obecności innych liderów społeczności międzynarodowej, podpisali porozumienie kończące działania wojenne. Nie zakończyło jednak ono podziałów w państwie w sensie nie tylko politycznym, ale przede wszystkim historycznym i społecznym, rozbitym do dziś.

Porozumienie było kompromisem. Z Bośni – dawnej republiki jugosłowiańskiej, w której komuniści Josipa Broza Tity po II wojnie światowej eksperymentowali, próbując stworzyć "naród jugosłowiański" mający wyprzeć ze świadomości podziały na Serbów, Chorwatów czy Albańczyków – stworzono kraj, w którym teraz, jak mówi się niekiedy złośliwie, wszystko dzieli się przez trzy.

Bośnia i Hercegowina – ofiara szaleńczej idei Wielkiej Serbii stworzonej przez Szeszelja i ultranacjonalistów z Belgradu, zaatakowana przez serbskie wojska i oddziały paramilitarne bośniackich Serbów pod politycznym przywództwem Radovana Karadżicia – w znacznej części została oddana w Dayton tym, którzy rozpętali piekło.

Uchodźcy w enklawie Srebrenicy w 1995 r.
Uchodźcy w enklawie Srebrenicy w 1995 r.Archiwum Reuters

Zachodni dyplomaci w podziale kraju na autonomiczne jednostki terytorialne widzieli konieczny kompromis. Uznali wtedy, w 1995 roku, że państwo powstałe na gruzach Jugosławii przetrwa jedynie dzięki wprowadzeniu modelu współrządzenia przez przedstawicieli wszystkich zamieszkujących go narodów. Serbowie dostali więc swoją Republikę Serbską zajmującą 49 proc. powierzchni państwa, a Chorwaci i Boszniacy, którzy w 1994 r. przestali walczyć przeciwko sobie i stanęli w sojuszu uznając za jedynego wroga Belgrad – Federację Bośni i Hercegowiny. Powstał też mały okręg Brczko na północy, przy granicy z dzisiejszą Chorwacją i Serbią.

Podzielona na trzy

Polityką miały rządzić parytety. Utworzono instytucje centralne, a autonomiczne regiony dostały własne, mniejsze parlamenty. We wszystkich ministerstwach zasiedli po trzej ministrowie - Boszniak, Serb i Chorwat. W parlamentach udostępniono w myśl podyktowanej przez Zachód konstytucji tyle tylko miejsc dla każdej ze społeczności, by nie mogła ona nigdy rządzić samodzielnie.
 Już w pierwszych wyborach stanęło więc na tym, że Chorwaci zagłosowali na Chorwatów, Serbowie na Serbów, a Boszniacy na Boszniaków; tak, by przypadkiem żaden z narodów nie miał mniej przedstawicieli w urzędach i resortach, niż drugi i trzeci. Ten stan rzeczy trwa i teraz, 20 lat później.

Bośnia i Hercegowina "napisana" w Dayton bez wiary w to, że jej obywatele będą w stanie żyć kiedyś w zgodzie bez nadzoru Zachodu, dostała też urząd prezydenta. Ten pełnią na zmianę w ramach jednej kadencji przedstawiciele trzech narodów. Nawet jednak oni nie mogą kształtować polityki kraju samodzielnie, bo nad nimi stoi Wysoki Przedstawiciel – powoływany przez Zachód urzędnik, który może cofnąć każdą decyzję podjętą w Bośni na każdym poziomie instytucjonalnym, jeżeli tylko uzna, że szkodzi ona realizacji porozumienia z Dayton.

Współczesna Bośnia i Hercegowina, jej obywatele, widzą więc siebie jako zakładników tamtej umowy sprzed 20 lat i mają rację. Krajem z kulejącą gospodarką, najwyższym w Europie bezrobociem (niektóre szacunki mówią nawet o 50 proc.) i olbrzymim przerostem administracji publicznej (pochłania ona aż 40 proc. PKB), zaczynają targać problemy wewnętrzne. Europa próbuje Bośni pomagać, ale sama już nie wie, jak to robić.

Serbowie z Republiki ciągną w stronę Belgradu i Moskwy, a od zajęcia przez Rosję Krymu i Donbasu coraz bardziej otwarcie mówią o chęci, a nawet potrzebie stworzenia własnego państwa. Chcą kształtować politykę wewnętrzną i zagraniczną na własnych zasadach. Zachód na to nie pozwala, ale nie wie, jak przekonać Banja Lukę do zmiany orientacji. Tymczasem w Republice Serbskiej 30 proc. ludności wciąż stanowią muzułmanie. Przed wojną na tych terenach żyło ich więcej, ale wielu nigdy nie opuściło domów. To tam leży Srebrenica – miejsce kaźni niewinnych mężczyzn i chłopców wymordowanych przez Serbów. Tam żyją dziś, opłakują, a niekiedy wciąż jeszcze poszukują krewnych kobiety, które straciły swoich ojców, mężów, braci i synów. Są ich tysiące. Wiele z nich, zgwałconych przez żołnierzy Mladicia wobec bezsilności holenderskich żołnierzy mających bronić enklawy w 1995 roku, codziennie mija na ulicach Srebrenicy i innych miast swoich katów.

W Federacji Bośni i Hercegowiny sprawy nie mają się lepiej. Kryzys polityczny trwa tam od kilku lat. Przyspieszone wybory w ubiegłym roku – efekt wielotysięcznych demonstracji wściekłych na polityków za brak reform i nieudolne zarządzanie gospodarką obywateli – niczego nie zmieniły. Znów bowiem do parlamentu w Sarajewie i w mniejszych regionach wybrani zostali ci sami przedstawiciele. Chorwaci i Boszniacy nie wiedzą, na kogo głosować, ale muszą to robić, bo nie mogą przezwyciężyć podziałów etnicznych. Te ostatnie politycy niezmiennie wykorzystują jako broń w walce o fotele w urzędach.

Niektóre środowiska chorwackie chciałyby oddzielenia zachodniej części kraju – Hercegowiny – od reszty Bośni i być może, w perspektywie, przyłączenia jej do Chorwacji. Zagrzeb jednak tego nie chce. Nie byłby w stanie udźwignąć takiego ciężaru. Wśród Boszniaków stanowiących większość w Federacji też od lat dojrzewa myśl o własnej państwowości. Rosną tam wpływy krajów arabskich. Nic nie wskazuje na to, by te tendencje miały się odwrócić.

Bez nadziei?

20 lat temu świat chciał naprawić swój błąd. Zakończyć wojnę, którą można było przerwać znacznie wcześniej, ratując setki tysięcy ludzi przed utratą życia, zdrowia i godności. Punktu, w którym trzy narody Bośni udałoby się jeszcze (być może) wtedy pogodzić, nie dostrzeżono. Konflikt przerwał nie tylko bliskie kiedyś kontakty trzech religii i trzech społeczności. W wielu przypadkach rozbił rodziny, bo te przez dekady życia w powojennej Jugosławii w jednym nazwisku łączyły niekiedy muzułmanów, prawosławnych i katolików. Wojna zwróciła przeciwko sobie nie tylko sąsiadów.

Porozumienie z Dayton i uszyte na jego miarę państwo, o wiele częściej dzieli niż łączy jego obywateli. Bośnia i Hercegowina ma poważne kłopoty, a historia uczy, że wtedy, kiedy ma je Bośnia, mają je całe Bałkany. W tym regionie Europy zaczynają się też odbijać wyraźnie problemy całego kontynentu. Rosną podziały. Dominuje pesymizm.

Autor: Adam Sobolewski / Źródło: tvn24.pl

Tagi:
Raporty: