Alaksandr Łukaszenka już w zeszłym tygodniu zapowiedział, że władza musi ostro reagować na podobne akcje i nastąpiły zatrzymania - powiedział w TVN24 dziennikarz Andrzej Poczobut, działacz mniejszości polskiej na Białorusi. Odniósł się do zatrzymania w czwartek w Mińsku między innymi dziennikarzy relacjonujących wydarzenia na Białorusi. Jego zdaniem "chodzi o to, żeby dziennikarze się bali".
Białoruska milicja zatrzymała w czwartek około 20 dziennikarzy przygotowujących się do relacjonowania protestu w centrum Mińska, w tym dziennikarza "Faktów" TVN Andrzeja Zauchę. Po godzinie 20 korespondent "Faktów" TVN został wypuszczony z komisariatu.
Dziennikarz Andrzej Poczobut, działacz mniejszości polskiej na Białorusi mówił na antenie TVN24, że Alaksandr Łukaszenka "już w zeszłym tygodniu zapowiedział, że władza musi ostro reagować na podobne akcje i nastąpiły zatrzymania".
Dodał, że zatrzymana została duża liczba osób, w tym dziennikarze, m.in. BBC, Agencji Reutera, ale także niezależnych białoruskich mediów. Jak mówił, nie zatrzymano jedynie dziennikarzy z Russia Today.
Ocenił, że "na pewno większość z dziennikarzy zostanie zwolniona, ale na przykład dziennikarze telewizji Biełsat, która jest szczególnie zwalczana przez Alaksandra Łukaszenkę, przez białoruskie służby specjalne" prawdopodobnie mogą zostać ukarani, potraktowani jako uczestnicy protestu.
"Łukaszence chodzi cały czas o to, żeby wpływać na ten przekaz, który leci w świat"
Pytany, czy to rodzaj zastraszania dziennikarzy, Poczobut odpowiedział, że "chodzi o to, żeby dziennikarze się bali". - Przecież w gorącej fazie protestów dziennikarzy też bito i znęcano się nad nimi, podobnie jak nad innymi i także Łukaszence chodzi cały czas o to, żeby wpływać na ten przekaz, który leci w świat - dodał.
Na sugestię, że być może Łukaszenka szykuje coś na tyle spektakularnego w następnych dniach, że bardzo nie chciałby, żeby świat widział to na własne oczy, oczami dziennikarzy, Poczobut odpowiedział, że "jak na razie działania Łukaszenki pokazują, że łagodne, tradycyjne, białoruskie represje razem z twardymi deklaracjami, które składa i taką manifestacją siły, na razie działają".
- Moim zdaniem on będzie się obawiał zbyt ostro zareagować, dlatego że taka ostra reakcja, która była przez pierwsze trzy dni, spowodowała niemal zatrzymanie się wszystkich najważniejszych fabryk i protesty robotników. Także on tego się boi – mówił Poczobut.
"Ja bym nie obstawiał teraz siłowego rozwiązania, ale stopniowych represji i przykręcania śruby"
- On (Łukaszenka) powoli zaczyna przykręcać śrubę, ale oni bardzo uważają teraz, żeby nie przegiąć, żeby nie wywołać jakiejś gwałtownej reakcji ludzi, którzy, jak wiedzą, nie popierają Łukaszenki – ocenił.
- Ja bym nie obstawiał siłowego rozwiązania teraz, ale stopniowych represji i stopniowego przykręcania śruby. To przykręcanie śruby będzie najprawdopodobniej bardzo mocne, ale będzie rozciągnięte w czasie – powiedział Poczobut.
Dodał, że podejmowane teraz działania są też między innymi po to, żeby liczba protestujących w dni wolne była jak najmniejsza.
Migalski: zatrzymania mogą oznaczać, że Łukaszenka przygotowuje się do rozprawienia przemocowego
Wcześniej w TVN24 politolog Marek Migalski z Uniwersytetu Śląskiego ocenił, że zatrzymanie dziennikarzy może oznaczać to, że Łukaszenka przygotowuje się do "rozprawienia przemocowego" i "nie chce mieć świadków".
- To nie jest tak, że cała Białoruś jest przeciwko Łukaszence. My nie wiemy, ile dostał (głosów – red.) w wyborach. Na pewno nie dostał 80 procent, ale nie wiemy, czy nie dostał 60 czy 40 procent. I takie stwierdzenie, że Białorusini się policzyli i dzisiaj nie ma nikogo, kto stałby przy Łukaszence, jest mniej więcej tak prawdziwe, jak powiedzenie, że w sierpniu 80. roku, będąc w Stoczni Gdańskiej, nie było nikogo, kto popierałby władze komunistyczną. Obraz jest bardziej skomplikowany – podkreślił.
Migalski dodał, że przestrzegałby przed podziałem Białorusi na naród i wyizolowaną władzę.
Politolog wyjaśnił również, że "rozprawienie siłowe" z demonstrantami jest tylko jednym ze sposobów, które może brać pod uwagę Łukaszenka. - On może również próbować przeczekać te protesty. Co się może stać, gdy w niedzielę na ulice wyjdzie 200 tysięcy ludzi? Można powiedzieć, że z punktu widzenia Łukaszenki nic się nie stanie: podemonstrują i pójdą do domu. Dyktatorzy czasem starają grać na czas, na zmęczenie ludzi, bo ile tygodni można demonstrować - ocenił Migalski.
Od 9 sierpnia Białorusini protestują przeciwko sfałszowaniu wyborów prezydenckich, które według oficjalnych wyników wygrał urzędujący szef państwa Alaksandr Łukaszenka.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TUT.by