Reporterki telewizji Biełsat Kaciaryna Andrejewa i Daria Czulcowa stanęły przed mińskim sądem. Zostały oskarżone o "organizowanie działań rażąco naruszających porządek publiczny". Obydwie relacjonowały przebieg protestu z Placu Przemian, gdzie został brutalnie pobity Raman Bandarenka. Proces ruszył we wtorek. Reporterkom grozi do trzech lat więzienia. Kolejna rozprawa odbędzie się 16 lutego – podaje Radio Swoboda.
"Na rozprawę dopuszczono głównie krewnych i przedstawicieli oficjalnych mediów. Pozostali czekają przed drzwiami" – przekazała po rozpoczęciu procesu białoruska sekcja Radia Swoboda.
28-letnia Kaciaryna Andrejewa i 24-letnia Daria Czulcowa 15 listopada zeszłego roku prowadziły relację online z rozpędzania przez oddziały milicji OMON spontanicznej akcji upamiętnienia brutalnie pobitego Ramana Bandarenki.
Wydarzenia te rozgrywały się na słynnym mińskim podwórku, zwanym Placem Przemian. Bandarenka zmarł trzy dni wcześniej w szpitalu na skutek brutalnego pobicia przez "nieznanych sprawców". Zawinił tym, że próbował ich zniechęcić do obcinania wywieszonych na płocie biało-czerwono-białych wstążek, będących symbolem białoruskiego protestu.
Nadawały relacje z mieszkania na 13. piętrze
Śmierć mężczyzny wywołała szok wśród Białorusinów, a w miejsce, gdzie był widziany po raz ostatni, zaczęli przychodzić ludzie, tworząc tam spontaniczne akcje. Zapalali znicze, kładli kwiaty. 15 listopada symboliczne miejsce upamiętnienia zostało zniszczone przez siły milicji. W tym dniu na Placu Przemian doszło do brutalnych zatrzymań i obławy na zebranych tam ludzi.
Andrejewa i Czulcowa nadawały relacje z mieszkania na 13. piętrze, jednak służby wyśledziły je, wtargnęły do środka mieszkania i zatrzymały. Dziennikarki zostały najpierw ukarane 7-dniowym aresztem za udział w nielegalnym proteście. Potem wszczęto wobec nich postępowanie karne z artykułu o "organizacji działań grupowych poważnie naruszających porządek publiczny". Miały między innymi za pośrednictwem relacji online "kierować protestami", spowodować blokady transportowe.
- Te zarzuty są absurdalne, a cała sytuacja nie ma nic wspólnego z postępowaniem sądowym, bo przecież one nie zawiniły w ogóle. Dziennikarki wykonywały swoją pracę. Pytanie brzmi tylko, na co się zdecyduje reżim – skomentowała w rozmowie z Polską Agencją Prasową dyrektorka nadającej z Polski białoruskojęzycznej telewizji Biełsat Agnieszka Romaszewska-Guzy.
- Ciągle mam nadzieję, że jednak nie zapadnie wyrok więzienia – przyznała. Sytuację porównała do czasów PRL, gdy "człowiek modlił się, że może będzie wyrok w zawieszeniu albo grzywna". - Doświadczyliśmy już wielu represji, ale czegoś takiego jeszcze nie było – dodała Romaszewska-Guzy.
162 zatrzymania dziennikarzy Biełsatu
W 2020 roku dziennikarzy Biełsatu zatrzymywano 162 razy. Zasądzono im 34 areszty administracyjne i kary grzywny w wysokości ponad 26,3 tysięcy dolarów.
Jak podkreśliła dyrektorka Biełsatu, represje wobec reporterek mają konkretny cel – zastraszenie mediów. - Kaciaryna to bardzo znana dziennikarka, a Daria to młoda, zupełnie nieznana osoba. Sygnał jest taki: zobaczcie, każdy może pójść siedzieć – powiedziała Romaszewska-Guzy. - My w tej sytuacji możemy zrobić tylko jedno – pracować dalej i pokazywać, że te groźby nie przyniosły skutku – stwierdziła. .
Obie dziennikarki zostały uznane przez organizacje praw człowieka za więźniarki polityczne. Pomimo wezwań do władz Białorusi o ich uwolnienie, od listopada zeszłego roku pozostają w areszcie.
Kolejna rozprawa odbędzie się 16 lutego – podaje Radio Swoboda.
Apele o uwolnienie
Do uwolnienia dziennikarek, a także do zaprzestania prześladowań dziennikarzy na Białorusi wzywały między innymi Unia Europejska i szereg organizacji broniących praw dziennikarzy. Ambasada USA w Mińsku nazwała w oświadczeniu z 8 lutego postępowanie przeciwko reporterkom "jednym z wielu przykładów politycznie motywowanego manipulowania przepisami ze strony władz, by zmusić media do milczenia".
Zarzuty karne na Białorusi za pracę w czasie protestów usłyszeli także inni dziennikarze niezależnych mediów. Między innymi Kaciaryna Barysewicz z niezależnego portalu TUT.by przebywa w areszcie, oczekując na proces za "ujawnienie tajemnicy lekarskiej". Opublikowała udostępnioną przez lekarza informację, że w krwi Ramana Bandarenki nie było alkoholu, gdy trafił do szpitala z pękniętą czaszką i innymi śmiertelnymi obrażeniami. Arciom Sarokin, lekarz, który ujawnił tę informację, również ma zarzuty karne. Ich proces ma się rozpocząć 19 lutego.
W areszcie z zarzutami karnymi przebywają także pracownicy białoruskiego Press-Clubu, który zajmuje się między innymi szkoleniem dziennikarzy, organizacją debat i działalnością społeczną.
Źródło: PAP, Radio Swoboda
Źródło zdjęcia głównego: TVBielsat