Na ukraińskie miasta spadają pociski rakietowe, w sklepach brakuje jedzenia, ludzie uciekają w głąb kraju. Łukasz Wieczorek skontaktował się z obywatelami Ukrainy z różnych części kraju. Opowiedzieli reporterowi, jak wygląda dziś życie w miastach i wsiach, gdzie w każdej chwili może spaść rakieta. Materiał magazynu "Polska i Świat".
W Charkowie do ataku doszło w dzielnicy, w której mieszka pan Andrzej. - Dzieci i kobiety wciąż płaczą. Nikt nie był przygotowany na taki atak - mówi mężczyzna. Pan Andrzej szykuje się do ucieczki z miasta.
Pani Katarzyna już uciekła z rodziną z ostrzeliwanego Kijowa. Jej córka 1 marca skończyła 6 miesięcy. - Uciekłam z Kijowa przez zagrożenie dla mojego dziecka. Obudziłam się w nocy od strasznego wybuchu. Niebo było całe czerwone. Zrozumiałam, że muszę zostawić miasto dla swojego bezpieczeństwa - wyjaśnia kobieta.
Nikt nie jest pewny jutra
Artem ciągle jest w stolicy. Pokazał reporterom, gdzie spędza noc. - Śpię w korytarzu, ponieważ polecono nam, żeby pomiędzy ulicą były przynajmniej dwie, trzy ściany. Nie mogę spać w swoim mieszkaniu, w swoim łóżku - podkreśla mieszkaniec Kijowa.
Trudno jednak mówić o spaniu, gdy słychać syreny czy wybuchy. - W nocy jest strasznie, idziesz spać i nie wiadomo, czy nie rzucą na ciebie bomby i możesz się nie obudzić - stwierdza Artem.
- Nikt nie jest pewny, że będzie żył jutro. Strasznie jest cały czas, tu jest prawdziwa wojna. W centrum Kijowa strzelają - mówi mieszkająca w obwodzie winnickim pani Anna. - Wiedzieliśmy, co się dzieje w Charkowie, że tam rozstrzelali centrum miasta. To wygląda, jak II wojna światowa. Na razie rozmawiam z panem, to nie mam żadnej gwarancji, że nie będą strzelać - dodaje.
W Charkowie zaczyna brakować jedzenia. Ale nie tylko jedzenia. - Nie ma możliwości kupić pieluszek, tego wszystkiego już nie ma. Jakieś mleko, jedzenie dla dzieci. Apteki są pozamykane wszędzie - zwraca uwagę Wika Dawidowa z Charkowa.
Matki rezygnują z przebywania w schronach, bo jest tam zimno. Dzieci chorują. - Władze Kijowa poprosiły apteki, żeby się otworzyły, bo większość jest zamknięta - mówi Roman Kabaczij. - Widziałem przed chwilą zdjęcia, moja koleżanka mieszka w rejonie wieży telewizyjnej, gdzie był ostrzał wczoraj, że w sklepach praktycznie nic nie ma - dodaje. Pan Roman sam nauczył się piec chleb.
Zbyt późno na ucieczkę z miasta
Wika Dawidowa chciała uciec z Charkowa. Dziś jest to jednak zbyt niebezpieczne. - W całym mieście są ostrzały. Nie wiesz, gdzie ta bomba wleci. Nie ma gdzie zatankować samochód, nie ma benzyny - wylicza.
Nie brakuje za to woli walki. Ukraińcy wierzą, że obronią swój kraj. - Mam własny sklep, magazyn, na przykład z powerbankami. Daliśmy to wszystko dla wojska, ponieważ to będzie im potrzebne, żeby utrzymać komunikację - mówi Artem.
Pani Katarzyna z Rosją nie chce mieć już nic wspólnego. Zna rosyjski, ale obiecała sobie, że już w tym języku nie powie ani słowa. - Rosyjscy żołnierze zabijają rodziców, dzieci, i nie chcę mieć nic wspólnego z tym językiem – podkreśla.
OGLĄDAJ NA ŻYWO W TVN24 GO
Łukasz Wieczorek
Źródło: TVN24