Amerykańskie wojsko straciło w Syrii dużego drona MQ-9 Reaper. Maszyna miała ulec awarii i rozbić się, po czym została zbombardowana i zniszczona. W ten sposób zadbano, aby dron, lub jego części, nie trafiły w niepowołane ręce.
Według oficjalnego oświadczenia, MQ-9 rozbił się gdzieś w północnej Syrii. Nie poinformowano gdzie dokładnie. Amerykanie zapewniają, że był to efekt awarii a nie ostrzelania. - Maszyna wykonywała misję bojową, kiedy utracono nad nią kontrolę. Katastrofa drona nie była skutkiem ostrzału wroga. Nie ma doniesień o obrażeniach czy zniszczeniach własności cywilnej na ziemi - napisano w oświadczeniu. Dodano, że dron został "zniszczony przez lotnictwo koalicyjne i nie znajduje się w rękach wroga".
Gwałtowny koniec drona na terenach dżihadystów
Szczegóły incydentu nie są znane. Ponad to, co ujawniło lotnictwo USA, wiadomo, że maszyna była prawdopodobnie pilotowana z bazy Shaw w Południowej Karolinie, której oficer prasowy wydał komunikat o katastrofie. W internecie pojawiły się zdjęcia mające przedstawiać wrak drona. Sądząc po rozmiarach szczątków i widocznych poważnych zniszczeniach, wykonano je najpewniej już po zbombardowaniu maszyny. Niektóre zdjęcia noszą oznaczenia mediów tzw. Państwa Islamskiego, więc jest możliwe, że RQ-9 rozbił się gdzieś na terenach kontrolowanych przez dżihadystów w północnej Syrii. Wypadek Reapera był pierwszym tego rodzaju w Syrii. Dotychczas często były zestrzeliwane lub rozbijały się mniejsze drony produkcji rosyjskiej czy irańskiej, oraz cywilne wykorzystywane przez bojówki, ale nie duże maszyny pokroju RQ-9. Katastrofa takiej maszyny była jednak kwestią czasu. Nie ma na ten temat konkretnych informacji, ale Amerykanie najpewniej wykorzystują je w dużej skali do obserwowania sytuacji w Syrii.
Autor: mk/kk / Źródło: USAF, tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Beyond The Levant/Twitter.com