Rezygnacja rządu i prezydenta Abd ar-Rab Mansura al-Hadiego w Jemenie pod naporem rebelii zainicjowanej przez szyicki ruch Huti wytworzyła niebezpieczną próżnię polityczną, która grozi pogrążeniem się tego kraju w chaosie wojny domowej.
Eksperci zwracają uwagę, że w ten sposób kolejny kraj szeroko rozumianego Bliskiego Wschodu – po Libii i Syrii – może się rozpaść wzdłuż linii podziałów na tle wyznaniowym. Stwarza to poważny problem dla Zachodu, gdyż Jemen jest od dłuższego czasu głównym ośrodkiem islamskiego terroryzmu, generowanego przez mającą tam centralę Al-Kaidę Półwyspu Arabskiego (AQAP).
Kolejny przyczółek Iranu
Kryzys jemeński oznacza też, że antyamerykański, szyicki Iran, który wspomaga ruch Huti dostawami broni, zdobywa kolejny przyczółek wpływów w świecie arabskim.
- Jemen możemy teraz dołączyć do listy krajów regionu, które de facto nie są już państwami, jak Somalia, Irak, Libia i Syria. Lista ta prawdopodobnie się wydłuży, ponieważ wojna z Państwem Islamskim nie obiecuje pocieszającego zakończenia. Poza tym wkroczenie Huti do Sany (stolica Jemenu) zostało powitane przez irańskich twardogłowych jako zdobycie czwartej już arabskiej stolicy, po Bagdadzie, Bejrucie i Damaszku - powiedział w rozmowie z PAP specjalista do spraw Bliskiego Wschodu, szef think tanku Middle East Alternatives, Hassan Mneimneh.
Rząd prezydenta Hadiego powstał w wyniku rewolucji w Jemenie w 2011 r., która wybuchła na fali arabskiej wiosny. Hadi był wiceprezydentem w gabinecie obalonego wtedy dyktatora Alego Abd Allaha Salaha, który rządził krajem żelazną ręką przez 33 lata.
Ruch Huti. Atak na pałac prezydencki
Bojownicy ruchu Huti, założonego w latach 90. przez Husejna Badra Edina al-Hutiego i wywodzącego się z szyickiej sekty zajdytów, zamieszkujących północno-zachodnią część kraju, domagają się równych praw z sunnicką większością populacji. Kilkakrotnie wszczynali rebelie i zradykalizowali się po objęciu władzy przez Hadiego w 2012 r., żądając zmiany konstytucji, którą uznali za dyskryminującą szyitów.
We wrześniu ub.roku rebelianci weszli do Sany, a w ostatnich dniach opanowali pałac prezydencki, biorąc jako zakładnika szefa kancelarii prezydenta. Początkowo wydawało się, że dojdzie do kompromisu dopuszczającego Huti do udziału w rządach, ale ci ostatni nie spełnili warunków zawartego wstępnie porozumienia, co skłoniło prezydenta Hadiego i premiera Chalida Bahaha do podania się do dymisji.
Al-Kaida nie pozwoli rządzić szyitom
Nadal jednak – zdaniem obserwatorów – Huti nie dążą raczej do przejęcia pełni władzy, obawiając się być może, że nie zdołają rozwiązać dramatycznych problemów Jemenu, najbiedniejszego kraju w świecie arabskim. Nie jest na razie jasne, kto podejmie się tej roli. Uważa się, że bojowników Huti popiera skrycie były dyktator Salah, który sam wywodzi się z sekty zajdytów. Po rewolucji 2011 r. opuścił on kraj, ale potem powrócił.
Według ekspertów większość sunnicka z pewnością nie dopuści do zdominowania Jemenu przez szyitów. Sunnitami są ekstremiści z AQAP i rywalizującego z nią Państwa Islamskiego (IS), które ogłosiło niedawno, że także w Jemenie ma swoich przedstawicieli. Al-Kaida działa głównie na południu kraju, gdzie znajdują się złoża ropy naftowej.
- Kryzys jest poważny, bo Jemen jako państwo może się zawalić. Huti nie mogą liczyć, że będą rządzić w całym Jemenie, a jeśli będą próbowali, to dojdzie do secesji południa kraju i może też innych regionów. Ale jeśli Huti nie obejmą władzy, zapanuje chaos - powiedział PAP Daniel Serwer ze Szkoły Zaawansowanych Studiów Międzynarodowych (SAIS) Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa.
USA bacznie obserwują Jemen
Ze względu na swoje strategiczne położenie – na południowym krańcu Półwyspu Arabskiego, przy szlaku transportu ropy naftowej z Zatoki Perskiej – oraz rolę głównego sztabu Al-Kaidy Jemen ma ogromne znaczenie dla USA. AQAP przyznał się do zorganizowania krwawego zamachu na redakcję francuskiego tygodnika satyrycznego "Charlie Hebdo" w Paryżu 7 stycznia. Z ok. 120 więźniów podejrzanych o terroryzm przetrzymywanych w bazie amerykańskiej Guantanamo na Kubie, większość to Jemeńczycy. Kongres USA zabronił rządowi transferu więźniów do tego kraju.
Prezydent Hadi i jego armia lojalnie współpracowali z Waszyngtonem, kiedy amerykańskie służby specjalne przeprowadzały naloty w Jemenie za pomocą dronów przeznaczonych do likwidowania terrorystów. Operacje te są skuteczne - zabito wielu islamistów, m.in. w 2011 r. jednego z liderów AQAP Anwara al-Awlakiego - ale do ich przeprowadzania potrzebni są lokalni partnerzy na lądzie. Upadek rządu w Sanie to uniemożliwia. Arabscy eksperci zwracają poza tym uwagę, że cywilne ofiary nalotów przyczyniły się do wzrostu antyamerykańskich nastrojów w kraju.
Mimo swego konfliktu z Al-Kaidą Huti też głoszą hasła "Śmierć Ameryce", jak wszystkie radykalne ruchy na Bliskim Wschodzie. Z drugiej strony – jak zauważają eksperci – ich bojownicy starają się nie przeszkadzać w Jemenie Amerykanom, gdyż ich priorytetem jest teraz walka z sunnicką AQAP.
Huti jak Hezbollah?
Rządy Huti w Sanie niepokoją Arabię Saudyjską, potężnego sunnickiego sąsiada Jemenu. Szyicki ruch porównuje się do działającego w Libanie Hezbollahu, również zaopatrywanego w broń przez Iran.
Zdaniem niektórych ekspertów, jak Robin Wright z Woodrow Wilson International Center for Scholars, Jemen ogarnięty chaosem i anarchią może stać się "drugim Afganistanem", czyli bezpiecznym schronieniem dla najgroźniejszych islamistów, jak przygarnięty przez talibów Osama bin Laden.
"Wojna na tle wyznaniowym w Jemenie jeszcze bardziej wzmocni Al-Kaidę, dostarczając jej więcej rekrutów spośród sunnitów uważających powstanie Huti za śmiertelne zagrożenie. Kiedy Huti będą próbowali skonsolidować swoją władzę, przyspieszy to rozpad kraju" - napisał w "Foreign Policy" specjalista do spraw Bliskiego Wschodu z Wilson Center, Amal Mudallali.
Autor: adso\mtom / Źródło: (Tomasz Zalewski) PAP