Poniedziałek, 28 czerwca Niektórzy na rencie się nudzą, a Zbigniew Choroszyński – pomaga. Od kilkudziesięciu lat pisze podania, odwołania i pisma urzędowe, za co nie bierze ani grosza. Wdzięczni klienci nazywają go „postrachem urzędników”. I polecają innym.
Na prawnika nie wygląda. Długie siwe włosy, jeszcze dłuższa broda, a jako warsztat pracy maszyna do pisania i telefon jeszcze z tarczą, na której wykręca się numer. Jednak warunki pracy go nie zniechęcają. - Ja mam to nastawienie, że muszę. No, jak ktoś przychodzi do mnie i ma zespół Downa i mu zabrali rentę, to ja mu muszę pomóc – mówi pan Zygmunt.
Inaczej niewykorzystana szansa, by pomóc innym, nie daje mu spokoju. I tak już od kilkudziesięciu lat, gdy nagle został rencistą. Nie ma komputera i komórki, a mimo tego pisze i wydzwania do urzędów, a udane interwencje liczy w tysiącach. Ludzie, którym pomógł, nazywają go sumieniem narodu, albo groźniej - "postrachem urzędników".
"Zbyszek zawsze pomoże"
Sąsiedzi nie mogą się nachwalić. – Dobry człowiek, co mogę powiedzieć. Zbyszek zawsze pomoże, a ludzi nie stać na to, żeby adwokata sobie wynająć, a on za dziękuję wszystko zrobi – mówią. I dodają, że minął się z powołaniem i powinien zostać prawnikiem.
Sam w życiorysie ma noszowego, majstra i kierownika budowy, a o sobie mówi po prostu: nie-magister. Samouk. Pisze własnymi słowami, od serca: odwołania, podania, apelacje, apelacje od odwołań i zażalenia na odmowy. I tak trafia do serc urzędników. Do samorządu jednak trafić nie chce. - Proponowałem mu, żeby pracował w samorządzie. Mówiłem: ludzie by cię poparli. Ale on mówi nie – zdradza burmistrz Kunowa Ireneusz Ożdżyński.
"Jak mi drętwieją ręce od pisania na maszynie, to piszę długopisem"
Matka pana Zbigniewa dumy z syna ukryć nie może. Pani Janina ma 94 lata i dopóki miała siłę, otwierała listy, porządkowała korespondencję. I uczyła się. - Tak się przy nim tego prawa nauczyłam, że choć stara, to i słowem ludziom pomogę - zapewnia.
A pan Zbigniew daje z siebie wszystko. - Jak mi drętwieją ręce od pisania na maszynie, to piszę długopisem. Nie wiem, co za siła mną kieruje – przyznaje. W wolnych chwilach zajmuje się swoim stadem kóz. A potem znów siada do pisania. Bo ktoś gdzieś w Polsce czeka na ten list. I telefon, że sprawę w urzędzie jednak można było załatwić.