Miroslav Klose, Mesut Oezil czy Jerome Boateng, tych piłkarzy jeszcze kilkanaście lat temu zabrakłoby w niemieckiej drużynie narodowej. Piłkarska reprezentacja podobnie jednak jak i cały kraj mocno otworzyła się na obcokrajowców. I choć kilka lat temu w Berlinie przyznano, że nie są zadowoleni z efektów polityki multikulti, to w piłce zdała ona egzamin w stu procentach.
30 czerwca 1996 roku, Niemcy w składzie z Juergenem Klinsmannem, Andreasem Koepke czy Matthiasem Sammerem sięgają po mistrzostwo Europy. Po fantastycznym finale i złotym golu Olivera Bierhoffa pokonują Czechów 2:1. O tym tytule nie zapomną długo, nie tylko ze względu na niezwykłe emocje, na kolejny tryumf przyjdzie im czekać 18 długich lat.
Holenderska tragedia
Złote pokolenie niemieckiej piłki pojawiło się jeszcze na mistrzostwach świata we Francji. Mundial '98 zakończył się jednak porażką. Die Mannschaft odpadli już w ćwierćfinale, gdzie ulegli Chorwacji aż 0:3. Dwa lata później naszych zachodnich sąsiadów czekało jednak jeszcze większe rozczarowanie. Drużyna już bez Klinsmanna czy Sammera w składzie zakończyła Euro 2000 na fazie grupowej. Tak wielka wpadka odbiła się szerokim echem. Niemiecką piłkę czekała rewolucja.
Powrót Klinsmanna
Wicemistrzostwo świata z 2002 roku nie zmieniło kierunku w jakim zaczęli podążać Niemcy. Nasi zachodni sąsiedzi odważnie postawili na szkolenie młodzieży, a po kolejnej wpadce na mistrzostwach Europy w Portugalii (ponownie nie wyszli z grupy) drużynę narodową objął trener bez żadnego doświadczenia - 40-letni wówczas Klinsmann.
Mistrzostwa świata w 2006 roku były pierwszymi, na których większą rolę w reprezentacji Niemiec odegrał pochodzący z Polski Lukas Podolski. Klinsmann wprowadził do zespołu również takich piłkarzy jak Gerald Asamoah czy David Odonkor. Otwartość drużyny narodowej poskutkowała błyskotliwą grą i brązowym medalem.
Egzamin zdany na szóstkę
Klinsmann opuścił kadrę po mundialu, ale jego "dzieło" kontynuował człowiek, który przez dwa lata zasiadał obok niego na ławce - Joachim Loew. Osiem lat później można śmiało uznać, że projekt został ukończony. Gdy w 2004 roku włodarze DFB (niemiecka federacja piłkarska) zatrudniali Klinsmanna z pewnością właśnie o takiej drużynie marzyli. Mistrzostwo świata zapewnia 22-letni Goetze, obroną dyryguje pochodzący z Ghany Boateng, a na ławce zasiadają piłkarze (Draxler,Durm czy Ginter), którzy już za dwa lata mogą decydować o obliczu zespołu.
Drużyna Loewa to dziś prawdziwa "międzynarodowa" układanka. Poprzedni finał MŚ Niemcy rozgrywali w 1990 roku, również z Argentyną, gdyby miała wystąpić w nim obecna "jedenastka" na boisku zabrakłoby najprawdopodobniej aż czterech piłkarzy. Dzisiejsza polityka DFB sprawia, że na boisku możemy zobaczyć urodzonego w Polsce Klose czy mającego tureckie korzenie Oezila. 24 lata temu w składzie nie byłoby jeszcze Kroosa, który grałby dla wschodnich Niemiec.
Dziś Ci piłkarze nie są tylko dodatkiem do kadry, a wręcz stanowią o jej sile. Boateng zdaniem Kickera był najlepszym graczem finału z Argentyną, Klose został najskuteczniejszym strzelcem w historii mundialu, a Oezil to zawodnik, którego obawiają się najlepsi obrońcy na świecie. Jeśli dołożymy do tego jeszcze Lukasa Podolskiego i Sami Khedirę, to powstaje nam prawdziwa mieszanka wybuchowa. Mimo, to wszyscy piłkarze mówią po niemiecku, a w szatni panuje znakomita atmosfera.
Piłkarska asymilacja, być może w przeciwieństwie do tej ogólnokrajowej, zakończyła się pełnym sukcesem.
Autor: drop / Źródło: sport.tvn24.pl