To były piękne godziny argentyńskiego sportu. Kiedy piłkarze zdobywali swoje pierwsze trzy punkty na brazylijskim turnieju, gdy wciąż przecierali oczy ze zdumienia po fantastycznej bramce Leo Messiego, na parkiet w San Antonio wchodził Manu Ginobili. Miał tylko jeden cel - mistrzowski pierścień dla swojego Spurs.
"Obi-Wan" jak go nazywają w Stanach Zjednoczonych walnie się przyczynił do wygrania czwartego meczu, dzięki czemu "Ostrogi" wzięli rewanż za zeszłoroczny finał, gdzie przegrali z Miami Heat. Urodzony w Bahia Blanca obrońca w 28 minutach na parkiecie zdobył dziewiętnaście punktów, zebrał cztery piłki, tyle samo zanotował też asyst. Sympatycy koszykówki w Argentynie oszaleli.
Błysk geniuszu
Za to wyznawcy Messiego wpadli w trans nieco wcześniej. Pierwszy mecz Albiceleste z Bośnią na mundialu zapamiętany zostanie głównie z akcji gwiazdy Barcelony z 65. minuty. Trzykrotny zdobywca Złotej Piłki popisał się szybkim rajdem, wymienił piłkę z Gonzalo Higuainem, minął dwóch rywali i precyzyjnym strzałem nie dał szans bramkarzowi rywali. Bośniacy wprawdzie strzelili kontaktową bramkę na 2:1, ale nie wyszli z szoku do końcowego gwizdka.
Argentyńskie media po dzisiejszej nocy miały problem, kogo wystawić na "jedynkę" swoich serwisów sportowych. Dylemat: piłkarz-legenda czy koszykarz-legenda? Na kompromis zdecydowała się gazeta "La Nacion" z Buenos Aires. Po prostu skleiła fotografie dwóch sportowców. I wyszedł Messinobili. Najlepszy z najlepszych.
Autor: bucz / Źródło: sport.tvn24.pl