środa, 27 kwietnia Straż miejska odholowała samochód źle zaparkowany przez kobietę, której córka nagle dostała padaczki. Po udzieleniu lekarskiej pomocy, kobieta udała się z chorym dzieckiem odebrać auto do siedziby straży miejskiej. Tam prosiła o przyjęcie poza kolejnością. Reakcja straży wprawiła ją w osłupienie.
We wtorek pani Marzena udała się z chorą córką do jednej z warszawskich przychodni przy ul Bobrowieckiej. Dziecko dostało padaczki. Kobieta spiesząc się, by podać mu szybko leki, zaparkowała samochód w miejscu niedozwolonym.
Auto zauważyli strażnicy miejscy i postępując zgodnie z prawem odholowali samochód do jednostki przy Smolnej 12.
Bez pośpiechu
Aby tam dotrzeć, pani Marzena musiała pokonać pół Warszawy z chorym dzieckiem na rękach. Liczyła, że w komendzie przyjmą ją w pierwszej kolejności.
- Podeszłam do pani z recepcji i zapytałam, czy ze względu na chore dziecko, i że jest po napadzie, można mnie obsłużyć poza kolejnością. Pani poinformowała mnie bardzo grzecznie, że ją to nie interesuje i że mam stanąć w kolejce jak wszyscy - opowiada o całej sytuacji pani Marzena.
Kobiecie próbował pomóc jej znajomy. Gdy zapytał przechodzącego funkcjonariusza, czy podejmuje tu decyzje ws. zwrotu samochodu, usłyszał odpowiedź: - Podejmuję, idę do toalety, zaraz wrócę.
Całe zdarzenie telefonem komórkowym nagrała jedna z osób czekających w kolejce.
"Może pan wymyślił tę historię"
Sytuacja zbulwersowała panią Marzenę.
- Na odzywkę, że (funkcjonariusz - red.) właśnie podjął decyzję i idzie do toalety wszyscy petenci w tej poczekalni zamarli.
Nikt nie był w stanie powiedzieć nawet jednego słowa, czy zwrócić mu uwagi, czy jakkolwiek z nim dyskutować. Było to dla nas ogromnym zaskoczeniem, że można tak potraktować interesanta - opowiada matka chorego dziecka.
Naczelnik posterunku na pytanie, jak może zachować się tak strażnik miejski, tłumaczy: - Wyszedł, bo miał potrzebę fizjologiczną.
Po krótkiej naradzie naczelnik przyjął nową linię obrony. Przekonywał, że pani Marzena jednak została przyjęta poza kolejnością. A na zarzut, że dopiero, po 40 minutach, odpowiedział: - Jakie są na to dowody?
- Są świadkowie, nagrania. Myśli pan, że ludzie w kolejce i ta pani sobie to wymyślili, żeby was pogrążyć? - przekonywał go reporter. Na to naczelnik odparł: - Nie, może pan wymyślił tę historię.
Naczelnik zapowiedział jedynie, że porozmawia z recepcjonistką. Pani Marzena natomiast już zapowiedziała, że na strażników złoży skargę.