Niespodzianka było blisko. Piłkarze Rumunii długo bronili się bohatersko pod naporem Francuzów. Na Stade de France, na otwarcie Euro 2016, były słupek, karny i trzy gole. Ale tego najważniejszego strzelił Dimitri Payet. Francja ma nowego bohatera.
Cała Francja wstrzymała oddech. Długo czekała na mecz otwarcia - żeby dowiedzieć się, jak się ma projekt Didiera Deschampsa i czy stare demony zostały faktycznie przepędzone. Francuzi dość mieli afer, stąd do szatni zakaz wstępu otrzymał Karim Benzema, mający za sobą wyśmienity sezon w Realu. Ale przede wszystkim dość niepowodzeń - jak na polsko-ukraińskim Euro i na mundialu w Brazylii. Ćwierćfinały w obu przypadkach przyjęto z niedosytem. Obecna Francja miała być inna. Odmłodzona, z gwiazdami rozchwytywanymi przez największe firmy na świecie i zdaniem jej kibiców na miarę złota. Les Bleus straszyli już przed Euro. Wygrali wszystkie cztery tegoroczne sparingi. Było jednak jedno "ale" - z Rumunią zawsze mieli problemy. Na pięć meczów wygrali z nimi tylko raz.
Piłka wybita z linii i słupek
W tarapatach znaleźli się i tym razem. Nikt nie przypuszczał, że tak prędko, zaledwie po paru minutach. Skazani na pożarcie Rumuni na wystraszonych nie wyglądali. Zapachniało sensacją, bo zakotłowało się we francuskim polu karnym, ale Bogdan Stancu nie zdołał wbić z bliska piłki do bramki. Cudem, w instynktowny sposób, Francję uratował Hugo Lloris. Trybuny zamarły, bo nie tak to miało wyglądać.
Gospodarze otrząsnęli się po jakimś kwadransie, odpowiedział Antoine Griezmann, ale trafił w słupek. Huraganowe ataki faworytów? Nic z tych rzeczy. Może byli częściej przy piłce, ale Rumuni genialnie ustawieni przez trenera Anghela Iordanescu skuteczni wybijali rywali z rytmu. Byli o tempo szybsi, wybijali wszystkie piłki. Żołnierza "Generała", jak mówi się o Iordanescu, raz na jakiś czas do szczelnej defensywny dokładali jakieś fajerwerki z przodu. Jak na początku drugiej połowy, gdy Nicolae Stanciu cwanym podaniem przerzucił francuską linię obrony. Piłka dotarła do Stancu, ale ten z woleja się pomylił.
Pomyłka bramkarza i karny
Wyglądało to jak kopia początku pierwszej połowy. Nad wyraz odważni Rumuni i zaskoczeni Les Bleus. I znów minęło trochę czasu, Francuzi się podnieśli, ale tym razem zrobili to, co do nich należało. Bezbłędny do tej pory rumuński bramkarz Ciprian Tatarusanu nie złapał wrzuconej w pole karne piłki. Wykorzystał to Olivier Giroud.
Francja zasłużyła na tego gola, bo jej piłkarze dwoili się i troili, gnietli rywali. Ale zamiast ich dobić, sami się nadziali na cios. Błąd we własnym polu karnym popełnił Patrice Evra, który sfaulował szybszego od siebie Stanciu. Decyzja sędziego mogła być jedna - karny. Bogdan Stancu się nie pomylił. Narodowy stadion gospodarzy znów zamilkł.
Cudo
Rumuni bronili się z wielką determinacją, walczyli o każdy centymetr zielonego dywanu na Stade de France. Magia Paula Pogby i Dimitriego Payeta, genialnie wyszkolonych technicznie, siała popłoch w bloku defensywnym kierowanym przez Dragosa Grigorego. Ale do 89. minuty bez skutku.
Wtedy Payet, najlepszy na boisku, zdecydował się na strzał rozpaczy. Wyszedł gol z serii "stadiony świata". Francja uratowana. Zabrzmiała Marsylianka.
Autor: twis / Źródło: sport.tvn24.pl