Miała być euforia i rewanż za Maracanazo, największą brazylijską traumę w historii, tymczasem jest płacz i niedowierzanie. Gospodarze XX MŚ zawiedli oczekiwania kibiców, byli największym rozczarowaniem mundialu. Dlaczego?
Wprawdzie reprezentacja Brazylii rozegrała na mundialu wszystkie siedem spotkań, to jednak kibice spodziewali się po Canarinhos czegoś więcej, przede wszystkim, że zagrają o złoto i wreszcie po nie sięgną, a tym samym zrewanżują się za finał - sprzed 64 lat.
Trauma pozostała
Wtedy także gościli u siebie najlepsze drużyny świata i nikt nie wyobrażał sobie innego medalu niż złotego. Tym bardziej że do sukcesu Brazylijczycy potrzebowali zaledwie remisu. Ponad 200 tysięcy kibiców na Maracanie przeżyło jednak duże rozczarowanie. Gospodarze przegrali z Urugwajem 1:2. Do dziś mówi się o niej jak o największej traumie w Kraju Kawy.
W tym roku było jeszcze gorzej. Nie dość, że Canarinhos zajęli zaledwie czwarte miejsce, to po raz pierwszy od 1940 roku przegrali dwa mecze z rzędu na własnym stadionie, a w półfinale doznali historycznej klęski - 1:7 z Niemcami. W ogólnym rozrachunku ich bilans nie wygląda za specjalnie. 7 meczów, 3 zwycięstwa, 2 remisy, 2 porażki. Bilans bramkowy 11:14.
Oto przyczyny porażki gospodarzy mundialu:
I. UZALEŻNIENI OD JEDNEGO PIŁKARZA
Bezsprzecznie największą gwiazdą Canarinhos był Neymar. Wiedzieli o tym wszyscy. Od kibiców po piłkarzy do sztabu trenerskiego. To dzięki niemu (cztery gole i asysta w fazie grupowej) Brazylia doczłapała się do ćwierćfinału. W nim idol wszystkich Brazylijczyków został wyeliminowany przez Camilo Zunigę. Jak się później okazało, Kolumbijczyk uszkodził Neymarowi kręg i było wiadomo, że nie zagra do końca turnieju.
Bez niego w dwóch ostatnich spotkaniach Canarinhos nie istnieli. Brakowało im pomysłu, pasji, stylu - czyli tego wszystkiego, co Neymar ma we krwi. O tym, że jeden piłkarz nie zapewni mistrzowskiego tytułu, pokazuje chociażby przykład Niemców. Nowy mistrz świata nie ma w swoich szeregach takiej indywidualności, ale ma zespół.
II. BRAK KLASOWEGO NAPASTNIKA
Pele, Zico, Bebeto, Romario, Ronaldo - grę Brazylijczyków zawsze charakteryzowała obecność typowej "dziewiątki". Człowieka, odpowiedzialnego za strzelanie goli. W ostatnich latach ich rolę z większym lub mniejszym skutkiem wypełniali Adriano i Robinho.
Na mundialu okazało się, że prawie 200-milionowy kraj z takimi piłkarskimi tradycjami nie ma w swoich szeregach choćby jednego takiego gracza z umiejętnościami zbliżonymi do wymienionych wyżej zawodników. Scolari zabrał dwóch środkowych napastników: Freda i Jo. Łącznie we wszystkich spotkaniach zdobyli jednego gola. Ten pierwszy nie wytrzymał krytyki i tuż po mundialu, mimo zaledwie 30 lat na karku, zrezygnował z gry w kadrze.
III. ZBYT DUŻE PRZEKONANIE O WŁASNEJ WIELKOŚCI
Próbą generalną Brazylijczyków przed mundialem we własnym kraju był Puchar Konfederacji. Rozgrzewkę, do której doszło rok temu, Canarinhos zdali go celująco. Wygrali wszystkie pięć spotkań (w tym 4:2 z Włochami i 3:0 z Hiszpanią w finale, łączny bilans: 14 goli strzelonych, 3 stracone). Bramki zdobywali wszyscy napastnicy. Scolari chyba zbyt łatwo uwierzył, że ma już gotową drużynę na mistrzostwa. Zapomniał jednak, że większość drużyn nie traktuje PK zbyt poważnie, na dodatek zdobywca tego trofeum w poprzednich edycjach nigdy nie zdobywał Pucharu Świata rok później.
IV. LEKKOMYŚLNE POZBYCIE SIĘ GWIAZD
Ronaldinho i Kaka byli gwiazdami drużyny, która zdobyła mistrzostwo świata w 2002 roku w Korei i Japonii. Natomiast Scolari, który był też wtedy selekcjonerem, jeszcze przed ostatnim Pucharem Konfederacji dawał do zrozumienia, że wybierze jednego z nich. Wydawało się, że większe szanse na powołanie ma były piłkarz Barcelony, a obecnie Atletico Mineiro. Tymczasem już na wspomnianym PK nie zagrał żaden z nich. Obaj nie zrezygnowali jednak z walki o mundial. R10 zaliczył chyba najlepszy sezon od czasu powrotu do kraju, a Kaka wrócił nawet do Milanu, by odbudować formę. Nie wystarczyło. A szkoda, jeśli nie na boisku, to przynajmniej w szatni obecność doświadczonego piłkarza przydałaby się Canarinhos.
V: ZBYT DUŻE PRZYWIĄZANIE DO NAZWISK
Scolari jako pierwszy podał skład kadry na mundial. Może zbyt wcześnie. Nie wziął pod uwagę piłkarzy, którzy mieli za sobą sezon życia: Lucas Moura (PSG), Lucas Leiva, Philippe Coutinho (Liverpool) czy Felipe Luis (Atletico). Brazylia nie miała piłkarza, który pociągnąłby grę w trudnych momentach. Oczywiście wspomniana wyżej czwórka tego nie gwarantowała, ale w końcu każdy selekcjoner ma swoją wizję. Ta Scolariego - zawiodła.
VI: BRAK WSPARCIA W KLUCZOWYCH MOMENTACH
Kibice byli dwunastym zawodnikiem Brazylijczyków tylko wtedy, gdy gra się układała po ich myśli. Pod koniec regulaminowych 90 minut czy dogrywki z Chile stadion w Belo Horizonte tak bardzo obawiał się odpadnięcia, że zapomniał o dopingu. Nie inaczej było w półfinałowej potyczce z Niemcami, gdzie Canarinhos już po pół godzinie gry przegrywali 0:5.
VII. ZA WRAŻLIWI
To przecież nie grzech, ale Brazylijczykom nie pomagała. Ich mobilizację i zjednoczenie najbardziej widać było podczas wchodzenia na murawę i odgrywania brazylijskiego hymnu. Podczas meczu z Meksykiem świat obiegły zdjęcia jak od łez nie stronił Neymar, z kolei David Luiz popłakał się po golu strzelonym Chile w 1/8 finału. Po tym samym meczu, rozstrzygniętym dopiero w rzutach karnych, nie wytrzymała większość piłkarzy. Może właśnie strach przed tym, że mogą przedwcześnie odpaść, paraliżowała im nogi?
Autor: Łukasz Lasia /zp / Źródło: sport.tvn24.pl