Chłopiec ważył 35 kilogramów, a kurier wiózł pełno paczek. Zmierzali w tym samym kierunku, z górki, pod słońce. Kurier mógł jechać 90 kilometrów na godzinę, na tyle mu pozwalały przepisy. Chłopiec nie mógł przejść w lepszym miejscu, na tej ulicy w ogóle nie ma pasów. To była droga Maksa do szkoły. Trzysta metrów chodnikiem, drogą wojewódzką na drugą stronę i kilometr poboczem. Zszedł z chodnika i zginął.
Na ulicy Zakopiańskiej w Gilowicach w pobliżu skrzyżowania z ulicą Siedlakówka, tam, gdzie pod koła wpadł Maksymilian, spotkali się przedstawiciele policji, gminy i zarządu drogi. Była to tak zwana lustracja miejsca wypadku śmiertelnego, rutynowa czynność po takiej tragedii.
Drugi raz w krótkim czasie na tej ulicy zginęło dziecko. Pierwsza była Laura - 22 października 2020 roku. Teraz Maksymilian - 18 października 2024.
Był mglisty poranek dwa tygodnie po wypadku Maksa. A chłopiec wpadł pod koła w słoneczne popołudnie. Biegł na spotkanie z kolegami tą samą drogą, którą codziennie chodził do szkoły. Słońce świeciło mu w twarz. Świeciło w twarz kierowcy, który wynurzył się zza wniesienia, tuż za plecami Maksymiliana.
Przedstawiciele służb ubrali kamizelki odblaskowe. Nie zamknęli ruchu na czas lustracji. Kierowcy mogli widzieć ich z daleka, przy drodze stał oznakowany radiowóz. Słychać było, jak silniki zmniejszają obroty.
Nie ma tam fotoradarów. Można jechać 90 na godzinę, bo to jest obszar niezabudowany. Zderzenia z autem pieszy nie przeżyje już przy siedemdziesiątce. Dopiero 50 na godzinę - tyle obowiązuje w obszarze zabudowanym - daje pieszemu 20 procent szans.
Maksymilian odzyskał oddech. Przypadkiem zaraz po wypadku przejeżdżała tamtędy pielęgniarka i natychmiast zaczęła reanimować chłopca, a potem zabrał go do szpitala śmigłowiec medyczny. Ale lekarze nie dawali rodzicom nadzieli. Odłączyli dziecko od aparatury po 11 dniach. Policja już nie zaktualizowała komunikatu, że ofiara tego wypadku zmarła.
Pochowali go na nowym cmentarzu, kilka minut piechotą od miejsca wypadku. 21 grobów, wszyscy przeżyli najmniej 70 lat, tylko on jeden tak krótko, rocznik 2012.
Mieszkał naprzeciw tego cmentarza. Urodził się w pobliżu tego skrzyżowania. Jego mama mieszka tu od 20 lat. Babcia po drugiej stronie drogi - dwa razy dłużej. Pół wieku temu w sąsiedztwie były głównie pola. Ale od 20 lat głównie domy rosną, dzisiaj jest ich kilkadziesiąt.
To jest obszar niezabudowany?
Przedstawiciele służb sprawdzali, czy na wypadek miała wpływ infrastruktura drogowa: znaki, stan nawierzchni.
Nawierzchnia jest świeżo po remoncie. Znaki ostrzegają przed zwierzyną leśną. Nie przed dziećmi. Nie ma tam znaków "Uwaga piesi". Nie ma przejść dla pieszych. Na całej Zakopiańskiej, która biegnie przez całe Gilowice, przez dwa i pół kilometra nie ma ani jednych pasów.
Jak Maksymilian miał dotrzeć do szkoły?
Droga do szkoły
Dyrektor zespołu szkół w Gilowicach Justyna Błachut była już w domu, gdy odebrała telefon, że jej uczeń został potrącony. Pierwsza myśl: czy Maks wracał ze szkoły? Nie, wrócił ze szkoły do domu i szedł na boisko spotkać się z kolegami.
Jakie to ma znaczenie? To była droga Maksa do szkoły. Sto kroków od drzwi domu bitą drogą do chodnika przy Zakopiańskiej, który jest dopiero od roku i tylko po tej stronie ulicy. Potem tym chodnikiem pięćset kroków i trzeba wreszcie przejść przez Zakopiańską na poprzeczną Siedlakówkę po drugiej stronie, bo przy Siedlakówce zarówno jest boisko, na które szedł w feralnej chwili, jak i szkoła, do której chodził codziennie. Wszędzie prowadzi ta droga - do kościoła, do sklepów, do urzędu gminy.
Była 14.50. Powietrze przejrzyste. Temperatura na plusie. Zero opadów. Zwołana dwa tygodnie później lustracja zaczęła się o ósmej rano. Gilowice spowijała gęsta mgła. Kilkanaście minut przed lustracją tą samą drogą szły do szkoły inne dzieci. Chodziły i będą tędy chodzić zimą.
Zakopiańska. Ciężarówki jedna za drugą, wypełnione po brzegi balami drewna. Auta dostawcze. Maksa potrącił kurier.
Wszyscy uczniowie chcieli iść na pogrzeb. Wybrano delegację ze starszych klas. Pojechali na cmentarz szkolnym autobusem. Przypomnijmy: nowy cmentarz, na którym pochowano chłopca, jest blisko miejsca, gdzie urodził się i zginął, blisko skrzyżowania z Siedlakówką, przy tej samej Zakopiańskiej. - Nauczyciele w szóstkę stanęli kordonem od ulicy, żeby nikt z uczniów nie wybiegł. I jakiś kierowca wyprzedzał kolumnę pięciu samochodów - opowiada Błachut.
Na pogrzebie Maksa było blisko kolejnej tragedii na Zakopiańskiej.
To droga wojewódzka, przelotowa, Żywiec - Sucha Beskidzka. Jedyna droga z Bielska-Białej do Zakopanego, która nie prowadzi przez Słowację. W weekendy osobówek więcej niż tirów. Rok temu przy okazji remontu nawierzchni wybudowano chodnik. Tylko po jednej stronie. Akurat po stronie, którą można dojść do sąsiednich wsi, ale nie do centrum Gilowic.
Najgorzej jest przy skrzyżowaniu z Siedlakówką. Tam, gdzie wszyscy przechodzą na drugą stronę Zakopiańskiej.
- To prostka - mówi wójt Gilowic Krzysztof Okrzesik. Prosty, prawie kilometrowy odcinek drogi między ostrymi zakrętami. W dodatku te zakręty leżą na wzniesieniach. W prostej niecce można nadrobić czas. Słychać, jak silniki zwiększają obroty.
- Jadąc codziennie tamtędy do pracy z przepisową prędkością, nie jestem w stanie sczytać rejestracji mijających mnie samochodów - mówi radna Gilowic Katarzyna Kastelik-Gibas, która zasiada w komisji bezpieczeństwa.
Czyli jadą ponad 90.
- To autostrada - mówią krótko mieszkańcy prostego odcinka Zakopiańskiej.
Opowiadają:
- Miesiąc temu omal nie zginęłam. Przechodziłam na drogą stronę, kierowca się zatrzymał, ale następny go wyprzedzał. Na szczęście wypadł z drogi do rowu.
- Dobrze, że przynajmniej jest ten chodnik. Wcześniej trzeba było schodzić do rowu, jak mijały się dwa tiry.
Ale nie wszyscy cieszą się z chodnika.
- Odkąd jest chodnik, kierowcy jeżdżą szybciej. Jak widzieli pieszych na poboczu, to zwalniali. Teraz chyba myślą, że nie muszą uważać.
Nie wszyscy cieszą się z nowej nawierzchni.
- Droga jest piękna po remoncie. Ale dziury hamowały kierowców. Po nowej nawierzchni prują bez ograniczeń.
- Nie ma miesiąca, żeby przy skrzyżowaniu z Siedlakówką nie było kolizji - mówią w każdym domu.
- Od 2018 roku były tam cztery kolizje i jeden wypadek, w tym zderzenie ze zwierzynę leśną i pęknięcie opony - wtrącam, bo takie dane dostałam od policji powiatowej w Żywcu, która DW946 określa jako jedną z dwóch najbardziej niebezpiecznych dróg w powiecie, ale ten fragment w statystyce specjalnie się nie wyróżnia.
- Nie wszystkie kolizje zgłaszane są policji, kierowcy dogadują się między sobą - uważają mieszkańcy, którzy obserwują stłuczki ze swoich domów.
- Nie wychodzę z dziećmi na spacer. Starszy ma pięć lat, młodszy kilka miesięcy. Dwie minuty trzeba czekać, żeby przejść na drugą stronę i strach iść przy tej drodze, a na Siedlakówce w ogóle nie ma chodnika. Żeby pospacerować z dziećmi, pakujemy wózek do samochodu i wyjeżdżamy stąd - mówi najbliższa sąsiadka domu Maksa.
Dopóki nie miała dzieci, to tego nie zauważała. Na Siedlakówce nie ma chodnika od skrzyżowania z Zakopiańską aż do szkoły, która znajduje się w połowie tej dwukilometrowej ulicy. W drodze z centrum Gilowic, prócz chodnika, dzieci chronią na Siedlakówce znaki ostrzegawcze. "Droga dzieci do szkoły", "Kierowco zwolnij", a przy samej szkole garby na jezdni. Dalej nie ma nic. Jadąc od Zakopiańskiej aż do szkoły, kierowca nie dowie się, że tą drogą mogą chodzić dzieci. Wójt jest zdziwiony, gdy mu o tym mówię, chociaż sam ma dzieci. Obiecuje sprawdzić.
Ostatnie tysiąc kroków Maks musiał pokonywać poboczem. Tak jak inne dzieci z Zakopiańskiej, które nie załapały się na autobus szkolny.
Autobus należy się dopiero, jak uczeń ma do pokonania powyżej trzech kilometrów. Maks miał nieco ponad kilometr. Mama chłopca zmieniła pracę na weekendową, żeby wozić go do szkoły. Wielu rodziców z Zakopiańskiej wozi dzieci aż do ósmej klasy. Kierowca, gdy ma miejsce, zabiera po drodze dzieci, które nie zakwalifikowały się na autobus. Ale w okolicy domu Maksa nie miał gdzie stanąć.
Plotki i wstępne ustalenia
- Nie szedł na piłkę - mówi mama Maksa, bo we wsi mówili, że chłopcu piłka uciekła, że wybiegł na jezdnię za piłką. - Maks nie grał w piłkę. Jak ktoś go szturchnął, to od razu myślał, że celowo. Dlatego nie lubił grać w piłkę. Był bardzo wrażliwy. We wsi poszła plotka, że popełnił samobójstwo. Był lubiany w szkole. W domu nikt na niego nie śmiał podnieść głosu. Zresztą ja na żadne moje dziecko nie krzyczałam.
Ma starsze dzieci, syn ma już swoje dzieci, wybudował się obok, a po drugiej stronie ulicy mieszka jej teściowa, z którą codziennie chodzi pod rękę na grób Maksa. Jak mówią w Gilowicach, góralskiej wsi w Beskidzie Żywieckim, "dawno wyszła z pieluch i przydarzył się Maks, późne dziecko, oczko w głowie". - Mój największy skarb - mówi mama Maksa. Od szóstego roku życia pianino, nauczyciel muzyki zaraził go skrzypcami, ostatnio chciał jeszcze gitarę, kupili, stoi w kącie, nie zdążył na niej zagrać. Przykładał się do nauki, miał tyle zajęć, a w ten piątek akurat wolne popołudnie.
- On mnie o wszystko pytał. Oglądał coś na Tik Toku i przychodził: mamo, to prawda, co tam mówią? Powiedziałby mi, gdyby działo mu się źle.
Maksiu. Chciał być samodzielny. 12 lat. Puszczała go czasem do szkoły samego.
We wsi mówili, że miał na uszach słuchawki.
- Niejeden by się nie obejrzał - mówi dyrektor szkoły. O niejednym uczniu mogłaby powiedzieć, że poszedłby na oślep. Nie o Maksie. - On był taki spokojny, poukładany.
Obejrzał się w lewo, zanim zszedł z chodnika?
Na jezdni fosforyzują zielone kreski, kółka. Policja zaznaczyła tak ślady po zderzeniu chłopca z autem.
Zaraz po wypadku zbiegli się tam ludzie.
- Gdyby kurier jechał dalej prosto swoim pasem, to chłopiec przeszedłby na drugą stronę - powiedział ktoś mamie Maksa.
To znaczy, że chłopiec był już na jezdni, gdy dostrzegł go kurier? To znaczy, że kurier niepotrzebnie zjechał w lewo?
Maks ważył 35 kilogramów i zmierzał w tym samym kierunku co kurier, który wiózł pełno paczek. Ślady hamowania są wciąż wyraźne. Początek oznaczony w tym samym miejscu co zejście chłopca z chodnika. 40 metrów dalej na prawym pasie wielkie koło - tam chłopiec upadł. A ślady hamowania biegną dwa razy dalej, mijając to koło lewym pasem, by wrócić na prawy.
- Nic nie mogłem zrobić, wtargnął mi pod koła - powiedział kurier mamie Maksa.
"Ze wstępnych informacji wynika, że 12-letni chłopiec zszedł z chodnika wprost pod nadjeżdżający samochód dostawczy" - podała w mediach społecznościowych śląska policja dwie godziny po wypadku.
Wiedzieli, ile auto miało na liczniku?
A dlaczego kierowca, który jechał z naprzeciwka, zdążył się zatrzymać? Był tam w tym zbiegowisku i mówił mamie Maksa, że się zatrzymał, bo widział z daleka biegnące chodnikiem dziecko.
Prokuratura ma niewiele więcej do dodania. Jak mówi Paweł Nikiel, rzecznik prokuratury okręgowej w Bielsku-Białej, kierowca nie został jeszcze przesłuchany. Pierwsze ustalenia oparto na wstępnym rozpytaniu kierowcy i jednego świadka. Nie ma jeszcze powołanych biegłych. Nie wiadomo, czy kurier w ogóle usłyszy zarzuty.
Jechał od Suchej Beskidzkiej na Żywiec, ze wschodu na zachód. Może oślepiło go słońce? Szło ku zachodowi, świeciło mu w twarz. W czasie lustracji nie zbadano tej okoliczności. Przypomnijmy: był mglisty poranek.
A wtedy było słoneczne popołudnie. Mama Maksa była w kuchni. Nic nie słyszała. Tata trochę dalej pracował na budowie. Słychać tam było pisk opon. Nie pierwszy raz z tego miejsca. To mogła być kolizja, to mógł być ktokolwiek, kto tam mieszka. Krewni przybiegli po rodziców Maksa.
Maksiu. Samodzielny. Poukładany.
Mógł się obejrzeć w lewo i nic nie zobaczyć. - Droga się tam przełamuje - mówi wójt. Wznosi się i znowu opada. Samochody wynurzają się nagle zza pagórka.
W jesienne pogodne popołudnia kierowcy jadą z górki pod słońce, wolno im jechać 90 na godzinę i nic ich nie zatrzyma, żadne znaki, fotoradary, przejścia dla pieszych.
Zbudowali chodnik donikąd
- Straszna tragedia - mówi dyrektor szkoły. Szósta klasa płakała. A ci koledzy, którzy czekali na Maksa na boisku…. Dzwonili. Nie mogli się dodzwonić. Maks nie odbierał. Wykreślać ucznia z dziennika - jeszcze się to w historii tej szkoły nie zdarzyło.
Ale zdarzyło się w przedszkolu. Cztery lata temu wykreślili Laurę, którą dopiero co zapisali.
Laura miała trzy lata, gdy zginęła w Gilowicach na tej samej Zakopiańskiej. Samochód potrącił ją na poboczu, gdzie stała z rodzicami dwa metry od drogi. Razem z nią zginęła mama, Małgorzata, lat 36, w ciąży, osierocając męża i roczną wtedy drugą córkę.
Też była druga połowa października, słoneczne popołudnie, nawet ta sama godzina 14.50. Tyle że kilometr dalej, gdzie już jest obszar zabudowany. Kierowca powinien jechać 50 kilometrów na godzinę i został skazany, bo miał na liczniku 67.
Tam za 67 na godzinę kierowca poszedł do więzienia na 2,5 roku, tu, gdzie zignął Maks, za 90 nie grozi nawet mandat.
Biegły zeznał w procesie, że gdyby kierowca jechał zgodnie z przepisami, czyli 50 na godzinę, Małgorzata i Laura by żyły.
Gdyby kurier musiał jechać 50 na godzinę, czy Maks by przeżył? Miałby przynamniej 20 procent szans.
Wyniki lustracji sprzed czterech lat? Takie same jak po potrąceniu Maksa. - Stan drogi i jej oznakowanie nie przyczyniły się do wypadku - przekazał nam Ryszard Pacer, rzecznik ZDW.
Żadnych uwag. Wszystko w porządku. Nic do poprawy.
To dlaczego po śmierci Laury i Małgorzaty na Zakopiańskiej pojawił się chodnik? Pacer zapewnia, że ta inwestycja nie miała żadnego związku z tamtym wypadkiem i była częściowo finansowana przez gminę w ramach porozumienia z zarządem województwa śląskiego.
- Gmina walczyła o ten chodnik od 20 lat. Moi poprzednicy, potem ja jako radny - mówi Okrzesik, który wójtem Gilowic jest drugą kadencję.
Byli radni, którzy pytali wtedy z przekąsem, czy to ma być chodnik dla saren. Znaki ostrzegawcze z sarną, "Uwaga na zwierzynę leśną", stoją przy Zakopiańskiej do dzisiaj, także tam gdzie zginął Maks i wciąż zderzenie z sarną nie należy do rzadkości. - Kiedyś przy Zakopiańskiej było kilka domów. W ostatnich latach pojawiło się multum. Usiedliśmy do rozmów z zarządem województwa i zaproponowałem, że się dołożymy. Gdybyśmy nie wyszli z taką inicjatywą, to byśmy się tego chodnika nie doczekali. Do chodnika przy drodze powiatowej też dopłaciliśmy.
- A Siedlakówka, droga gminna - droga do szkoły - nie ma chodnika przez kilometr - wtrącam. Wójt zapewnia, że w przyszłym roku będzie budowany.
Chodnik miał poprawić bezpieczeństwo pieszych. Nie uchronił Maksa ani nie uchroniłby Laury i jej mamy. Mieszkały po drugiej stronie ulicy i zginęły przed bramą sąsiadki. Szły do niej poboczem. Gdyby chciały iść chodnikiem - gdyby był już wtedy - musiałyby dwa razy przekroczyć drogę wojewódzką, na której - przypomnijmy - nie ma pasów przez 2,5 kilometra, na całej długości.
Nie zrobili przejścia dla pieszych po śmieci Laury i nie zrobią po śmierci Maksa. Ostatnia przebudowa drogi, z którą pojawiły się chodnik i gładka nawierzchnia, jest już ukończona. Brakuje tylko barierek, żeby kierowcy nie wpadali do jaru, jak jadą za szybko i nie wyrabiają na zakrętach. Nieprzypadkowo na tych barierkach reklamują się firmy skupujące auta w każdym stanie.
Jak mówi Pacer, docierały do nich sygnały od policji, z gminy i prosto od mieszkańców, że na Zakopiańskiej przekraczana jest prędkość, że brakuje chodników, ale że potrzeba pasów - tego nie zgłaszano.
"Gmina opracowała projekt zmiany stałej organizacji ruchu dla tego odcinka drogi (w ramach budowy chodnika, na podstawie porozumienia z zarządem województw). Projekt nie przewidywał wyznaczenia przejść dla pieszych" - przekazał.
Dlaczego?
Wójt: - Na spotkaniach z przedstawicielami zarządu drogi przekonywano mnie, że na drogach wojewódzkich nie praktykuje się budowy przejść dla pieszych, chyba że w okolicach kościoła, szkoły. Że więcej wypadków jest na przejściach dla pieszych niż poza przejściami, bo na przejściach zmniejsza się czujność pieszego. To jedno. A drugie…
Zatrzymajmy się na chwilę przy tym pierwszym. Co na to ZDW? Pacer: "Ruch pieszych w tym rejonie jest zbyt mały, by uzasadniało to ustanowienie przejścia dla pieszych. Wręcz przeciwnie, takie przejście mogłoby pieszych upewniać w złudnym poczucie bezpieczeństwa i przyniosłoby efekt odwrotny do oczekiwanego, czyli zmniejszenie bezpieczeństwa pieszych".
Z tego samego powodu - zbyt mały ruch pieszych - nie zbudowano chodnika po drugiej stronie. Tymczasem chodnik po drugiej stronie jest warunkiem budowy przejścia dla pieszych. Jak wyjaśnia Pacer, z chodnika trzeba przechodzić na chodnik, takie są przepisy. Nie mogą pasy prowadzić na pobocze.
Czy to nie absurdalne? Ludzie nie chodzą po chodniku, bo nie mają dokąd. Nie dotrą na nogach do centrum wsi, bo nie ma przejścia dla pieszych. Nie ma przejścia, bo nie ma chodnika po drugiej stronie ulicy. Po drugiej stronie nie ma chodnika, bo ludzie nie chodzą
"Nie są nam znane przesłanki uzasadniające twierdzenie, że nie da się przejść bezpiecznie przez jezdnię w tym miejscu" - twierdzi Pacer.
Przypomnijmy: to prosty odcinek drogi między wzniesieniami, które przesłaniają widoczność, gdzie dozwolone jest 90 na godzinę i kierowcy nawet tego nie przestrzegają, gdzie mogą jeździć pojazdy do 11,5 tony, gdzie właśnie zginęło dziecko.
- ...a drugie - kontynuuje wójt - zmieniły się standardy, dzisiaj przejścia muszą mieć utwardzone pobocze, dodatkowe oświetlenie.
Wyższe standardy to większe wydatki. 2,5 kilometra chodnika przy Zakopiańskiej kosztował gminę ponad 1,2 miliona złotych, a to tylko 10 procent wartości całej inwestycji, resztę wyłożyło województwo. Zakopiańska biegnie przez pagórki i jary. Pod chodnik nie zwężono jezdni. Wzmacniano skarpy i wykupywano prywatne działki.
A teraz będą pisać wnioski
Lustracja miejsca wypadku Maksa nie wykazała żadnych uchybień po stronie zarządcy drogi, ale:
"Ze strony przedstawicieli władz gminy padła deklaracja, że wystąpią one do marszałka województwa śląskiego o zmianę organizacji ruchu w rejonie zaistniałego wypadku. Wniosek obejmie postulat objęcia tego rejonu oznakowaniem oznaczającym obszar zabudowany" - przekazał nam Pacer.
Do marszałka, czyli do właściciela drogi. Wójt musi pisać wniosek do marszałka, chociaż na tej samej lustracji byli przedstawiciele podlegającej mu instytucji, odpowiedzialnej za drogi, czyli ZDW, w tym Pacer.
Rzecznik ZDW tłumaczy, że zmiana organizacji ruchu leży w gestii samego marszałka. To on podpisuje decyzje. Ale wnioski o zmianę mogą do niego pisać tak samo władze gminy, jak i ZDW. Ba, marszałek nie musi czekać na żadne wnioski.
"Dwa razy do roku inspektorzy służb drogownictwa marszałka dokonują objazdu dróg wojewódzkich i kierują do nas polecenia zmian w organizacji ruchu" - informuje Pacer.
Nie trzeba było czekać na wypadek, żeby sprawdzić, czy Zakopiańska przed domem Maksa nadal wygląda jak obszar niezabudowany. Dlaczego marszałek dotąd nie zrobił tam obszaru zabudowanego? Zapytaliśmy jego rzecznika Sławomira Gruszkę. Odpisał, że ZDW udzieliło nam kompleksowej informacji, którą weryfikuje.
Gmina wywalczyła obniżenie prędkości na zakręcie Zakopiańskiej, przed "prostką", na której zginął Maks. Ale tylko do 70 i tylko na łuku. Ludzie mieszkający na wierzchołku tego łuku wyjeżdżają ze swojej posesji "na słuch", nie widzą, co jest na lewo i na prawo. Za łukiem nie ma już żadnych ograniczeń. Ludzie z posesji położonych poniżej drogi zimą muszą się rozpędzać, żeby wyjechać, ryzykując zderzeniem. Dlaczego gmina wcześniej nie wnioskowała o zmianę tego obszaru na zabudowany? Wójt nie potrafi odpowiedzieć. Dlaczego znowu musiało zginąć dziecko? Wystąpił już z tym wnioskiem? Jeszcze nie. A co z dziećmi, które ciągle chodzą do szkoły drogą Maksa?
Paweł Nikiel, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Bielsku-Białej, zapewnia, że śledczy przyjrzą się także, czy ta droga jest bezpieczna.
Ból
- Pyta mnie pani, czy zawinił kierowca, czy pieszy? Tam zginął mój największy skarb.
Przypadkiem zapukałam do mamy Maksa. Wiedziałam, że ten chłopiec gdzieś tam mieszkał i pukałam do każdych drzwi z pytaniem, czy ta droga jest bezpieczna.
- Mieszkamy w obszarze niezabudowanym - powiedziała mama Maksa. Mało kto z mieszkańców tej ulicy o tym wiedział. - Wszyscy się gdzieś spieszą. Kto nie popełnia błędów. Nie chcę oceniać kierowcy. Młody chłopak, siedział tam, płakał, zabiłem dziecko, powtarzał. Będzie to nosił w sercu do końca życia. Żal mi się go zrobiło. Chociaż tam umierał mój największy skarb. Odwiedzam go codziennie na cmentarzu. Co mi pozostało? Chcę jak najszybciej ukoić ten ból. Wyjaśnienie wypadku zostawiam policji.
Autorka/Autor: Małgorzata Goślińska / i
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: śląska policja