Ukraina to kraj wolontariuszy. Pomagając innym, ludzie szukają ucieczki przed rosyjską agresją. Chcą się jednoczyć, być bliżej innych. Nasze rozmówczynie wierzą, że ich pomoc jest "maleńkim wkładem" w upragnione zwycięstwo. Chcą pomagać, ponieważ - jak twierdzą - mają "zbyt wiele do stracenia".
Zakażenie koronawirusem i zapalenie płuc. Wałentyna Mełenewska bierze leki, ale nie odpoczywa. Zdalnie, by nikogo nie zakazić, uczestniczy w posiedzeniu rady centrum wolontariatu Słoneczna Brama. Rozmowa dotyczy wielu kwestii. Jedną z nich jest ogromna liczba zamówień na siatkę maskującą dla ukraińskich sił zbrojnych. Wolontariusze Słonecznej Bramy mają problem: nie są w stanie zrealizować wszystkich próśb, a przecież wojsku się nie odmawia.
Produkowanie siatki maskującej jest jedną z najważniejszych aktywności Słonecznej Bramy, działającej w jednej z dzielnic Kijowa. Przez półtora roku powstało w tym miejscu ponad 500 siatek o łącznej powierzchni ponad 30 tysięcy metrów kwadratowych. Mogłyby przykryć cztery boiska piłkarskie.
- Na początku nie potrafiliśmy praktycznie nic - przyznaje w rozmowie z nami Wałentyna Mełenewska. - Uczyliśmy się produkować tkaniny kamuflażowe, wycinać i składać kikimori [strój maskujący dla żołnierza - red.], pleść siatki maskujące, robić świece okopowe - wspomina. I dodaje: - Wszystkich łączyła wspólna motywacja: chęć pomocy naszym żołnierzom, którzy walczą na froncie.
"Eksplozje słyszane tuż obok"
Wałentyna jest emerytowaną nauczycielką, mieszka z córką i wnukiem w Kijowie. Wspomina, że chęć "czynienia dobra" towarzyszyła jej od dzieciństwa. Kiedy była dorosła, zaangażowała się w rozwój młodzieżowego ruchu wolontariackiego w rodzinnym Czernihowie. W lutym zeszłego roku, kiedy Rosja zaatakowała Ukrainę, Wałentyna mieszkała w tym mieście: jednym z najstarszych w Ukrainie, położonym nad malowniczą rzeką Desna, z licznymi zabytkami: cerkwiami i monasterami.
Czytaj dalej po zalogowaniu
Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam