Premium

Oficerowie ABW i nielegalna inwigilacja za rządów PiS. Mamy kluczowe nagrania

Zdjęcie: TVN24

Stenogramy rozmów prezydenta Lubina miały posłużyć agentom ABW do wyciągania pieniędzy od przedsiębiorców z branży śmieciowej - wynika z najnowszych ustaleń Onetu i "Superwizjera" TVN24. Dotarliśmy do nagrań, które wskazują, że akcją kierował kapitan Marcin P. z wrocławskiej delegatury ABW. Gdy zaczęliśmy dopytywać w ABW o jego zaangażowanie, został zmuszony do odejścia.

  • ABW oficjalnie zaprzecza, by za rządów PiS prowadziła nielegalną akcję na Dolnym Śląsku. Jednocześnie przekazała Onetowi, że "na chwilę obecną nie potwierdzono jednoznacznie", aby takie działania na własną rękę prowadził któryś z jej funkcjonariuszy.
  • Nowych informacji o "pozasłużbowych" działaniach pracowników ABW dostarczył nam m.in. Łukasz Bugajski z Wrocławia. Twierdzi, że w ostatnich latach wykonywał polecenia oficera ABW z Wrocławia i brał udział w nielegalnej inwigilacji na Dolnym Śląsku.
  • Akcją wymierzoną we wpływowego prezydenta Lubina Roberta Raczyńskiego oraz w przedsiębiorców z branży odpadowej osobiście dowodził kapitan Marcin P. z ABW. - Jestem pewien, że wiedzieli o niej także inni funkcjonariusze. Mam nagrania, które pokazują, jak było naprawdę - mówi Łukasz Bugajski.
  • Na nagraniach, które najpierw wysłał do najważniejszych osób w państwie, a które potem przekazał naszym redakcjom, słychać, jak odbiera instrukcje od oficera ABW. W ich rozmowach pojawia się wiele bulwersujących wątków.
  • Sprawę inwigilacji na Dolnym Śląsku oraz rolę funkcjonariuszy ABW wyjaśniają prokuratury we Wrocławiu i Legnicy.

Kulisy nielegalnych działań prowadzonych na polecenie Marcina P., oficera wrocławskiej delegatury ABW, zaprezentowaliśmy w lutym we wspólnym śledztwie Onetu i "Superwizjera". Ujawniliśmy wówczas, że doszło do inwigilacji prezydenta Lubina Roberta Raczyńskiego i jego bliskiego współpracownika z lubińskiego magistratu, Andrzeja Pudełki. Akcja prowadzona za rządów PiS nosiła kryptonim "Lizbona". Była prowadzona nieformalnie, bez nadzoru prokuratury oraz sądu.

Operacja "Lizbona". Ważny polityk, wielkie pieniądze i ludzie premiera

Jak podały wcześniej nasze źródła, w 2022 roku funkcjonariusze ABW przechwycili idącą w setki stron domniemaną korespondencję prowadzoną na popularnym komunikatorze przez Raczyńskiego i jego zaufanego współpracownika. Raczyński to wpływowy, wieloletni prezydent Lubina, lider Bezpartyjnych Samorządowców i ówczesny koalicjant PiS w sejmiku dolnośląskim.

Ze stenogramów wynikało, że Raczyński oraz czołowi politycy PiS z otoczenia samego premiera Mateusza Morawieckiego mają sporo grzechów na sumieniu. Mieliby czerpać zyski z zatruwania środowiska i zakopywania śmieci na Dolnym Śląsku. W obszernych rozmowach Raczyńskiego i jego współpracownika Andrzeja Pudełki miały pojawiać się także dotyczące ich wątki obyczajowe, czyli potencjalny materiał do ich szantażowania.

Bulwersujące treści z domniemanych rozmów Raczyńskiego i Pudełki przez kilkanaście miesięcy nie trafiały do żadnej prokuratury. Jak przekonywały nasze źródła, pracownikom służb miało chodzić nie o sprawiedliwość, lecz o zdobycie kompromitujących materiałów na polityków i biznesmenów z Dolnego Śląska. Po to, by móc ich szantażować, wpływać na ich decyzje oraz czerpać zyski z nielegalnej akcji.

Prezydent Raczyński milczy, a teraz kontratakuje

Co ważne, choć od początku 2023 roku sprawa zagadkowych stenogramów była na Dolnym Śląsku tajemnicą poliszynela - ich fragmenty trafiły na skrzynki e-mailowe wielu osób - to Raczyński milczał. Nie zawiadomił prokuratury, że miałby stać się celem nielegalnej inwigilacji lub szantażu. Nie alarmował, że ktoś rozsyła po Dolnym Śląsku materiały na jego temat.

W tym czasie polityk publicznie snuł za to wizje, że jego ugrupowanie (Bezpartyjni Samorządowcy) po wyborach z października 2023 roku może stworzyć nowy rząd z PiS lub PO.

Raczyński: przeprowadziliśmy tysiące rozmów, udało się zebrać ponad 300 tysięcy podpisów
Raczyński: przeprowadziliśmy tysiące rozmów, udało się zebrać ponad 300 tysięcy podpisówTVN24

Dodajmy, że krótko przed wyborami parlamentarnymi z jesieni 2023 roku o stenogramy zapytał go dziennikarz TVN. Prezydent Lubina przekonywał wówczas, że uderzające w niego materiały są fikcją i dlatego postanowił nie informować o nich organów ścigania.

Wkrótce po tej rozmowie, tuż przed ciszą wyborczą, jesienią 2023 roku Robert Raczyński wycofał się z kandydowania do Sejmu.

Tłumaczył to kłopotami ze zdrowiem.

ZOBACZ REPORTAŻ "SUPERWIZJERA" O SPRAWIE OPERACJI "LIZBONA" >>>

4 listopada 2024 roku - a więc prawie dziewięć miesięcy po ujawnieniu przez nas kulis operacji "Lizbona" - prezydent Lubina Robert Raczyński nieoczekiwanie zwołał w Warszawie konferencję prasową. Do stolicy przejechał z Lubina prawie 400 km, by wygłosić oświadczenie o tym, że stenogramy jego rozmów to wytwór sztucznej inteligencji, ABW go nie inwigilowała, a ponadto, by poinformować, że pozywa dziennikarzy Onetu i "Superwizjera".

Dlaczego konferencję zwołał właśnie teraz? Dlaczego wcześniej nie zawiadamiał prokuratury, mimo że stenogramy jego domniemanych rozmów zaczęły krążyć już na początku 2023 roku? Raczyński nie chciał odpowiedzieć na nasze pytania. Zasłonił się tym, że ma z nami spór prawny. Insynuował, że być może ktoś z dziennikarzy Onetu lub TVN wziął łapówkę za napisanie tekstu na jego temat.

Agencja sprawdza, a potem zaprzecza udziałowi w operacji

Na naszą publikację z lutego 2024 roku zareagowała również ABW. Wydział wewnętrzny ABW rozpoczął postępowanie mające wyjaśnić, czy Agencja bądź jej oficerowie brali udział w nielegalnej inwigilacji na Dolnym Śląsku.

Potem, w sierpniu 2024 roku, na łamach "Rzeczpospolitej" i Telewizji Republika, ABW od wszystkiego umyła ręce. Stwierdziła, że jej oficerowie nie mieli nic wspólnego z opisanymi przez nas wydarzeniami.

"W wyniku przeprowadzonych czynności wyjaśniających nie potwierdzono, aby funkcjonariusze ABW realizowali działania służbowe wobec Roberta Raczyńskiego oraz Andrzeja Pudełko [...]. Na chwilę obecną nie potwierdzono jednoznacznie, aby którykolwiek z funkcjonariuszy ABW realizował pozasłużbowo jakiekolwiek czynności wskazane w przedmiotowych materiałach" - brzmiało sierpniowe oświadczenie ABW.

Tymczasem Onet i "Superwizjer" mają dowody podważające zarówno oficjalną wersję ABW, jak i Raczyńskiego.

"Nazywam się Łukasz Bugajski. Opowiem, co robiłem"

Nowych informacji o inwigilacji wobec m.in. prezydenta Lubina i roli oficerów ABW dostarczył nam niedawno 32-letni Łukasz Bugajski z Wrocławia. Co najważniejsze, przekazał nam nagrania odsłaniające kulisy akcji, które wcześniej, latem tego roku, skierował do najważniejszych osób w państwie, także do prokuratury. Wszystkie okoliczności, które ustaliliśmy, wskazują na ich autentyczność.

Kim jest Bugajski?

W internecie można go znaleźć jako eksperta ds. bezpieczeństwa, obserwatora przy misji ISAF w Afganistanie. Ta wersja jego życiorysu ma jednak niewiele wspólnego z prawdą. W Afganistanie nie był, nie ma też wykształcenia ani doświadczenia w zakresie ochrony i bezpieczeństwa. Wiemy, że od kilku lat funkcjonował jednak jako osoba przedstawiająca się jako prywatny detektyw, innym wprost jako człowiek związany ze służbami specjalnymi.

Dziś nie chce odpowiedzieć na nasze pytanie, co dokładnie robił w ostatnich latach i co miałoby go łączyć ze służbami, a konkretnie z ABW. Nie chce skomentować naszych informacji, że jego "przygoda" z Agencją zaczęła się około 2016 roku. Mówi nam tyle, że w kontekście akcji na Dolnym Śląsku wykonywał polecenia kapitana Marcina P., oficera wrocławskiej delegatury ABW. To właśnie rozmowy z nim nagrał i przekazał najpierw prokuraturze, a później nam.

Dlaczego Bugajski postanowił się ujawnić?

Przekonuje, że po naszych pierwszych materiałach o nielegalnej inwigilacji, z lutego 2024 roku, pracownicy ABW zaczęli podejrzewać go o przeciek, zdradzili różnym dziennikarzom jego tożsamość, czym narazili jego i jego najbliższych. Ponadto mieli zacząć akcję dyskredytowania Bugajskiego poprzez przekazywanie mediom rozmaitych informacji, stawiających go w bardzo złym świetle. Na przykład, że kiedyś dopuścił się kradzieży, że pożyczał setki tysięcy złotych i nie oddawał, że zastraszał pewną panią prawnik i - mówiąc wprost - jest zwykłym oszustem. Dodajmy, że dziennikarze Onetu i "Superwizjera" rozmawiali z kilkoma osobami, które zarzucają Bugajskiemu m.in. wyłudzanie pieniędzy "na oficera służb".

- Nie zawsze byłem wzorowym obywatelem, ale nigdy nie usłyszałem żadnych zarzutów i jestem osobą niekaraną. Jedna z osób, która pomawiała mnie w internecie o wyłudzenia, została już oskarżona o zniesławienie. Ten wysyp plotek, co znamienne, zaczął się kilka miesięcy temu, gdy zaczęliście pisać o nielegalnej inwigilacji ABW - podkreśla Łukasz Bugajski.

Z informacji zawartych w Krajowym Rejestrze Karnym wynika, że Bugajski jest osobą niekaraną.

Nagrania trafiają do najważniejszych osób w państwie

W rozmowie z Onetem i "Superwizjerem" Bugajski przekonuje, że cel nielegalnej inwigilacji prowadzonej za rządów PiS był nadzwyczaj cyniczny. Podkreśla, że grupa oficerów służb specjalnych, spodziewając się zwycięstwa PiS w 2023 roku, zamierzała wpłynąć na dochodowy rynek odpadów i związane z nim biznesy. Dlatego zaczęto inwigilować wpływowego na Dolnym Śląsku prezydenta Lubina - miasta nazywanego "stolicą polskiej miedzi" - który miał dużo do powiedzenia w lokalnej polityce. Haki miały być także zbierane na biznesmenów i firmy z bardzo dochodowej branży odpadowej.

Zdaniem Bugajskiego, poprzez zebranie kompromatów, polityk miałby być potem przymuszany do podejmowania konkretnych decyzji.

Fragment stenogramu, do którego dotarli dziennikarze "Superwizjera" i OnetuSuperwizjer

Od końca lipca 2024 roku Łukasz Bugajski zaczął wysyłać zawiadomienia do najważniejszych osób w państwie, opisując kulisy akcji. Zaczął od szefa MSWiA i koordynatora służb specjalnych Tomasza Siemoniaka. Potem informował także kancelarie premiera Donalda Tuska i prezydenta Andrzeja Dudy, ministra Adama Bodnara, Prokuraturę Krajową, a także kierownictwo ABW.

"Z końcem 2021 r. zwróciłem uwagę na fakt, że funkcjonariusze [ABW] coraz częściej oczekiwali ode mnie realizacji zadań, które nie mieściły się w ramach ustawowych zadań tej instytucji. [...] Realizacja tych zadań miała na celu wyłącznie prywatne, często zarobkowe cele niektórych funkcjonariuszy" - pisał w lipcu 2024 roku do ministra Tomasza Siemoniaka, koordynatora służb specjalnych.

Jak "opodatkować" biznesmena? Odpowiedzią są nagrania

Gdy pierwsze, dość lakoniczne zawiadomienie nie spotkało się w jego ocenie z odpowiednią reakcją najwyższych władz, wysłał kolejne. Dołączył do nich łącznie dziesięć nagranych rozmów, które później przekazał również Onetowi i "Superwizjerowi". Twierdzi, że zaczął nagrywać oficera ABW, gdy zdał sobie sprawę z korupcyjnego charakteru całej akcji.

Pierwsze nagrania miały powstać jesienią 2022 roku, kolejne w 2023. Słychać na nich, jak kapitan Marcin P. rozmawia z Łukaszem Bugajskim o inwigilacji na Dolnym Śląsku. Pojawia się wątek prezydenta Roberta Raczyńskiego oraz biznesmena z branży odpadowej Macieja Bodnara. Jest on mężem posłanki Polski 2050 Izabeli Bodnar.

- Maciej Bodnar wcześniej prowadził interesy w Lubinie wspólnie z prezydentem Raczyńskim. Potem stał się jednak niewygodny. Miał zostać "wysadzony" z interesu, nękany różnymi kontrolami nasyłanymi przez mającego szerokie koneksje Raczyńskiego. Jednocześnie kapitan Marcin P. instruował mnie, w jaki sposób mam zastraszać Bodnara i wywołać w nim poczucie, że jeżeli będzie się ludziom z ABW "opłacał", to dostanie ochronę i wszystko będzie dobrze. W tym celu miałem mu pokazać stenogramy rozmów wyciągniętych z telefonu prezydenta Raczyńskiego. Wynikało z nich, że Raczyński jest w stanie przysporzyć mu poważnych kłopotów, na przykład nasłać kontrole ze skarbówki - tłumaczy nam kontekst tego nagrania Łukasz Bugajski.

Wskazuje, że został przedstawiony Bodnarowi przez oficera ABW jako jego kolega, który może pomóc w rozwiązaniu problemów biznesmena. Dodaje, że mający sterować akcją kapitan Marcin P. postanowił przetestować m.in. na Bodnarze, czy w zamian za informacje z nielegalnej akcji ABW na Dolnym Śląsku przeciwko prezydentowi Raczyńskiemu można będzie "opodatkować" majętnego biznesmena.

Fragmenty stenogramu, do którego dotarli dziennikarze Superwizjer

Dziś Bugajski trzyma w tej historii stronę Bodnara.

Wiemy, że pracował dla niego, sprawdzał, czy samochody biznesmena nie mają podsłuchów. Po mieście poruszał się należącym do spółki przedsiębiorcy autem, a kancelaria prawna jego żony świadczy usługi na rzecz posłanki Polski 2050 Izabeli Bodnar, żony biznesmena.

Bugajski tak tłumaczy swoje dobre relacje z Bodnarem: obaj "jadą na tym samym wózku", obaj stali się narzędziami w rękach oficerów ABW. Dlatego się wspierają.

Maciej Bodnar nie chce komentować kwestii nagrań i stenogramów "ze względu na trwające postępowanie". Przekazał nam jednak, że Łukasz Bugajski nie jest jego pracownikiem oraz że nie będzie komentować szczegółów dotyczących działań prawnych, "które podjęliśmy i zamierzamy podjąć w przyszłości w związku z tą sprawą".

"Ile z tego będziemy mieli? Bańka dla generałów, bańka dla naszych chłopaków"

Pierwsze, prawie ośmiominutowe nagranie, które przekazał nam Bugajski, pochodzić ma z czerwca 2022 roku. To cała jego rozmowa z oficerem ABW. Słychać, jak kapitan Marcin P. instruuje go, że ma pojechać do Bodnara i pokazać mu wybrane fragmenty stenogramów z nielegalnej inwigilacji Raczyńskiego i Pudełki. Chodzi m.in. o fragmenty o nasłaniu przez nich kontroli z Krajowej Administracji Skarbowej, w której pracuje żona Pudełki.

"Trzeba mu dać do przeczytania fragmenty o nim [...]. Dajesz mu tylko zajawki, że KAS [Krajowa Administracja Skarbowa] pracuje dla nich [dla Raczyńskiego i Pudełki], że robią go karnie. [...] Tylko te trzydzieści stron, bo tam jest potwierdzenie z KAS, że go jeb***" - opowiada Marcin P.

"A my będziemy z tego coś mieli? Jak to ma być, k***, prezent za nic, to...?" - mówi Łukasz Bugajski do kapitana ABW, a Marcin P. nie daje mu dokończyć zdania.

"Nie, nie, nie. Słuchaj. Ja ci już mówię, jak chcę to rozegrać [...]. Chcę połączyć siły ze starymi generałami. Oni, Łukasz, nie potrafią działać, co my potrafimy, ale potrafią chodzić i k*** wyłamywać drzwi i ludziom kręgosłupy, rozumiesz?" - mówi Marcin P.

Następnie oficer objaśnia, że to oni, czyli niewskazani z nazwisk generałowie, będą od brudnej roboty. Po czym przytacza historię pewnego biznesmena z branży odpadowej spoza Dolnego Śląska, który chce robić biznes w tym regionie. Za uporządkowanie sytuacji "po swojej myśli", jak mówi oficer, ten biznesmen dał już milion dolarów w walizce, a drugi milion obiecał dać, jak będzie cisza.

"To nie tak dużo, jak na to, co się dzieje" - mówi prowokacyjnie Łukasz Bugajski, który wyciąga od oficera ABW kolejne szczegóły operacji.

"Generałowie powiedzą: bańkę dla nas, bańkę dla naszych chłopaków, bo my robimy wszystko, rozumiesz? Ja chcę w ten sposób uderzyć" - odpowiada Marcin P.

Po chwili znowu wraca do wątku, co Bugajski miałby pokazać Bodnarowi ze stenogramów i jaką ofertę finansową złożyć. Ma pokazać mu tyle, żeby biznesmen zrozumiał, skąd ma kłopoty i że oficer ABW może mu pomóc.

"Powiedz mu tak: będzie kasa, ja ci drukuję to na papier i znikam. Powiedz mu tak: to jedna setna z tego, co schodzi. [...] Powiedz, że to jest u mnie" - dodaje kapitan Marcin P., mówiąc o stenogramach.

Drugie nagranie. ABW "odkrywa" stenogramy

Kolejna rozmowa pochodzi z września, czyli z okresu po 29 czerwca 2022 roku. To ważna data, bo właśnie tego dnia do domu biznesmena Macieja Bodnara wkraczają agenci ABW. Dzień później prokuratura stawia przedsiębiorcy zarzuty korupcyjne.

W tej sprawie został już skierowany akt oskarżenia do sądu - Bodnar miał zapłacić pewnemu lobbyście ponad 300 tys. zł łapówki za zakończenie trwających w jego firmie kontroli skarbowych.

W czasie przeszukania w domu Bodnara funkcjonariusze ABW natrafiają w jego sejfie na część stenogramów rozmów Raczyńskiego z Andrzejem Pudełką. A zatem Bodnar wcześniej je dostał.

Fragment stenogramu, do którego dotarli dziennikarze "Superwizjera" i OnetuSuperwizjer

Na przesłuchaniu w prokuraturze Maciej Bodnar tłumaczył się później, że fragmenty stenogramów otrzymał od tajemniczego detektywa, którego personaliów nie zna.

Zdenerwowany Bugajski, na nagranej rozmowie z kapitanem Marcinem P., niepokoił się potem, że w sejfie przedsiębiorcy zabezpieczone zostały te stenogramy, które on, jako wysłannik oficera ABW, przekazał Bodnarowi.

"A jak on się nie popruje, to oni nie dojdą do tego, skąd on ma te materiały?" - pyta Bugajski.

"Nie, bo skąd?" - uspokaja kapitan Marcin P.

"No dobra" - odpowiada Bugajski.

Oficer ABW opowiada, kogo wrobi w stenogramy

Na jednym z kolejnych nagrań rozmów Bugajskiego z oficerem ABW słychać, jak w razie wpadki kapitan Marcin P. zamierza odsunąć od siebie podejrzenia.

Tłumaczy Bugajskiemu, że pomówić kogoś łatwo, ale przecież trzeba to jeszcze udowodnić. Przekonuje, że Bodnarowi, nawet jeśli się wysypie, przecież nikt nie uwierzy. Zastanawia się, czy można zebrać na biznesmena kompromitujące materiały obyczajowe, na przykład z agencji towarzyskiej, albo podać mu narkotyki.

Ponadto, jak opowiada oficer ABW, zawsze można zwalić winę na ich wspólnego znajomego z Wrocławia, prowadzącego niewielką firmę detektywistyczną o nazwie Biuro Bezpieczeństwa Cybernetycznego (BBC).

To właśnie ta założona w styczniu 2022 roku firma miałaby legalizować wpływy z nielegalnej operacji "Lizbona", czyli wystawiać faktury tym biznesmenom, którzy zdecydowaliby się płacić wysłannikom ABW za "ochronę".

Formalny szef firmy, niespełna 30-letni Filip Czaja również w styczniu 2022 roku dostał licencję detektywa. W nagranej rozmowie kapitan Marcin P. zdradza, że można forsować teorię, iż Czaja, z wykształcenia polonista, "popisał sobie dialogi i takie rzeczy". Czyli że Czaja sam zmyślił prawie tysiąc stron stenogramów rozmów Raczyńskiego i Pudełki, których fragmenty trafiały potem do biznesmenów i polityków z Dolnego Śląska.

"Jest taki Filip i sobie zmyśla, bo chce zarobić kasę i wszystko" - stwierdza Marcin P.

"Tylko jak to zrobić, jak on jest w Niemczech?" - głośno powątpiewa w ten scenariusz Łukasz Bugajski.

"Tym bardziej. Zawinął kasę, oszukał wszystkich i wypierd***" - zdradza swój plan awaryjny Marcin P.

"Kapitan przynosił pieniądze i sprzęt"

Dziennikarze Onetu i "Superwizjera" dotarli do Filipa Czai. Młody detektyw zgodził się na spotkanie z nami. Podczas dwugodzinnej rozmowy był bardzo zdenerwowany. Przyznał, że po raz pierwszy opowiada, czym zajmował się przez ostatnie lata, że chce się oczyścić i rozliczyć z przeszłością.

Czaja mówił nam, że firma BBC powstała na polecenie kapitana Marcina P. z ABW. Potwierdził opowieść Łukasza Bugajskiego, którego nazywa swoim przyjacielem, przy czym dodał kilka ważnych kwestii. Nie był zdziwiony, że oficer ABW chciałby go wrobić w napisanie stenogramów. Kapitana P. charakteryzuje jako osobę władczą, cyniczną i bezwzględną.

- To Marcin P. w pewnym momencie przyniósł nam, czyli osobom, które na jego rozkazy działały w operacji "Lizbona", stenogramy rozmów Raczyńskiego i Pudełki. Był pobudzony, wręcz podniecony, mówił: "w końcu, k***, się udało". Już dokładnie nie pamiętam tych treści, na pewno jednak wynikało z tych rozmów, że Raczyński i Pudełko w negatywnym kontekście rozmawiają o Macieju Bodnarze. To były pliki źródłowe wyciągnięte z ich telefonów - przekonuje Filip Czaja.

- Na finansowanie operacji "Lizbona" [Marcin P.] przynosił nam pieniądze w gotówce, w tym na hotele, na nasze liczne wyjazdy i sprzęt - stwierdza Filip Czaja.

Czaja dodaje, że kapitan Marcin P. tłumaczył, iż mają zbierać materiały na nieuczciwych ludzi zajmujących się odpadami. Z drugiej strony oficer miał nie kryć, że nie chodzi o interes kraju, lecz o własne korzyści. Czaja twierdzi, że w operację "Lizbona" było zaangażowanych kilkanaście lub kilkadziesiąt osób. W jego komórce miało być kilku tzw. operatorów. Jak twierdzi, takich zespołów było więcej. Przekonuje, że zna nazwiska niektórych uczestników akcji, ale ich nie ujawni.

- Mieliśmy inwigilować każdego większego gracza: zarówno włodarzy Lubina, jak i przedsiębiorców z branży odpadowej w tym firmę Filipa O. i Macieja Bodnara, którego przedstawiał nam wręcz jako wielkiego bandziora. Na polecenie Marcina P. inwigilowałem w tej akcji również prezydenta Lubina i jego współpracownika Andrzeja Pudełkę, prowadziłem ich obserwację. Potem nasi ludzie wchodzili do urzędu, "zgubili" tam pendrive'a w celu zainfekowania komputerów programem szpiegowskim. Wiem, że inni uczestnicy tej akcji, będący jak ja narzędziami w rękach kapitana Marcina P., mieli wchodzić nocą do domów Raczyńskiego i Pudełki. Czy weszli, tego nie wiem, bo mnie nie było z nimi na tej nocnej akcji - opowiada Filip Czaja.

ABW nabiera wody w usta

Łukasz Bugajski w autoryzowanej rozmowie z Onetem i "Superwizjerem" utrzymuje, że wykonywał polecenia oficera ABW. Ponadto o nielegalnej operacji "Lizbona" mieli wiedzieć także inni funkcjonariusze Agencji. Kilkukrotnie próbowaliśmy potwierdzić jego wersję w samej ABW, również podczas dwóch wizyt w jej centrali przy ul. Rakowieckiej w Warszawie.

Zachowanie naszych rozmówców podczas nieoficjalnych rozmów świadczy o tym, że postać Bugajskiego nie jest im obca i są świadomi zarówno jego roli w opisanych przez nas wydarzeniach z Lubina, jak i relacji osób, które oskarżają go o rozmaite nadużycia.

Nigdy nie otrzymaliśmy z Rakowieckiej ani potwierdzenia, ani zaprzeczenia, że Bugajski był przez ABW wykorzystywany. Oficerowie nie chcieli odnosić się do posiadanych przez nas stenogramów.

W ubiegłym tygodniu, po tygodniach zabiegań, na spotkanie z nami zgodził się wreszcie szef wrocławskiej delegatury ABW mjr Bartosz O., przełożony Marcina P. Wiedział, że chcemy rozmawiać o akcji w Lubinie, jego podwładnym i Bugajskim. W wyznaczonej przez niego dacie okazało się jednak, że spotkanie nie dojdzie do skutku.

Również biuro prasowe ABW nie odpowiedziało szczegółowo na nasze pytania o operację "Lizbona". Zasłoniło się przepisami, które mają nie pozwalać ABW na ujawnianie bliższych szczegółów. Agencja, odpowiadając na pytania Onetu o nagrania rozmów między Bugajskim i Marcinem P., nadal przekonywała, że "nie potwierdzono, aby funkcjonariusze ABW realizowali działania służbowe wobec Roberta Raczyńskiego oraz Andrzeja Pudełko".

Biuro prasowe ABW dodało jednak w odpowiedzi dla Onetu, że "na chwilę obecną nie potwierdzono jednoznacznie, aby którykolwiek z funkcjonariuszy ABW realizował pozasłużbowo jakiekolwiek czynności".

Żadnej odpowiedzi w sprawie nielegalnej inwigilacji na Dolnym Śląsku nie dostaliśmy od Jacka Dobrzyńskiego, rzecznika ministra Tomasza Siemoniaka, którego zadaniem jest nadzór nad służbami specjalnymi.

Kapitan po cichu odchodzi z ABW

Dwukrotnie udało nam się za to porozmawiać z Marcinem P. Podczas jednego ze spotkań potwierdził, że zna Bugajskiego i to on przedstawił go Maciejowi Bodnarowi.

Po co?

- On [Bodnar] wtedy szukał kogoś, kto będzie sprawdzał mu samochody i telefony, bo panicznie obawiał się podsłuchów. Zaproponowałem Łukasza, który się na tym znał - opowiadał nam podczas jednego ze spotkań.

Bardzo niechętnie przyznał w końcu, że Łukasz Bugajski był jego wieloletnim informatorem: - Do Agencji zwrócił się sam. Po prostu przychodził i dzielił się posiadanymi informacjami. Czasem to były plotki, czasem informacje warte sprawdzenia. Był nikim innym, jak sygnalistą.

Marcin P. nie chciał z nami rozmawiać o sprawie lubińskiej, zaangażowaniu w nią Łukasza Bugajskiego i krążących po Dolnym Śląsku stenogramach.

Kiedy poinformowaliśmy go, że dysponujemy nagraniami jego rozmów z Bugajskim, na których instruuje go, co robić z rozmowami Raczyńskiego i Pudełki, zerwał z nami kontakt. Przestał się odzywać i reagować na przesyłane przez pośredników prośby o spotkanie.

Miesiąc temu Marcin P. - już po tym, jak Agencja zakończyła swoje wewnętrzne postępowanie w sprawie Lubina - został zmuszony do odejścia z ABW. Odbyło się to po cichu. Obecnie przebywa na zwolnieniu lekarskim.

Sprawa miała zaważyć także na niedawnej dymisji płk. Bernarda Bogusławskiego, wiceszefa ABW w latach 2017-2024.

Z Bernardem Bogusławskim nie udało nam się skontaktować.

ABW nie udzieliła nam odpowiedzi także na pytania w kwestiach personalnych i dymisji.

Prokuratura prowadzi dwa śledztwa

W sprawie stenogramów i działań oficerów ABW są prowadzone dwa śledztwa. Śledztwo prowadzone w Prokuraturze Okręgowej we Wrocławiu ma wyjaśnić wątki obyczajowe pojawiające się w stenogramach Raczyńskiego.

Z kolei śledztwo prowadzone od maja 2024 roku w Legnicy ma odpowiedzieć na pytania, skąd się wzięły stenogramy i czy za inwigilacją faktycznie stoją funkcjonariusze ABW. Śledztwo w Legnicy zostało wszczęte po naszych artykułach sprzed kilku miesięcy, a zawiadomienie złożył Andrzej Pudełko, występujący w stenogramach współpracownik prezydenta Lubina. Zareagował dopiero wówczas, gdy sprawa została przez nas upubliczniona, choć - jak wspomnieliśmy - stenogramy krążyły wśród polityków i biznesmenów na Dolnym Śląsku znacznie wcześniej.

Łukasz Bugajski przekazał nam, że złożył już zeznania w Prokuraturze Okręgowej w Legnicy. Śledczy nie chcą tego komentować.

"Z uwagi na dobro postępowania nie udzielamy informacji na temat gromadzonego w sprawie materiału dowodowego" - przekazała nam Liliana Łukasiewicz, rzeczniczka legnickiej prokuratury.

Autorka/Autor:Jakub Stachowiak (Superwizjer), Maciej Kuciel (Superwizjer), Łukasz Cieśla (Onet), Jacek Harłukowicz (Onet)

Źródło: tvn24.pl, Onet

Czytaj dalej po zalogowaniu

premium

Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam