|

Polscy kierowcy i bałkański szlak migracyjny. Mieli wozić turystów, zostali przemytnikami

Granica słoweńsko-austriacka
Granica słoweńsko-austriacka
Źródło: Libor Sojka/CTK/PAP/EPA

Oszuści reklamujący się jako firmy transportowe szukają w mediach społecznościowych kierowców do przewozu turystów na Bałkanach. Na miejscu okazuje się, że pasażerami w rzeczywistości są migranci, którzy chcą nielegalnie dostać się do Unii Europejskiej. Z naszych informacji wynika, że tylko w Słowenii w aresztach i więzieniach przebywa obecnie około 40 obywateli Polski.

Artykuł dostępny w subskrypcji
Kluczowe fakty
  • Rozmawialiśmy z polskimi kierowcami, którzy uwierzyli w ogłoszenia o pracę polegającą na wożeniu turystów i zostali wrobieni w przemyt migrantów.
  • Bez trudu znaleźliśmy w mediach społecznościowych ogłoszenia rzekomych firm przewozowych. Odpowiedzieliśmy na jedno z nich. Oferowane zarobki to nawet 10 tys. euro miesięcznie.
  • Przemyt ludzi to obecnie najbardziej dochodowy biznes międzynarodowych grup przestępczych działających na Bałkanach.

- Jurij, five minutes! Five minutes! Przepraszam, ale każdy chce się tutaj dobić do telefonu - mówi Maciej Skibicki, taksówkarz z Poznania. Dzwoni do nas z aresztu w Mariborze, miasta na północy Słowenii. Siedzi tam od października 2024 roku. Czeka na wyrok. Grozi mu nawet 12 lat więzienia.

Polskich obywateli w podobnej sytuacji jest już w Słowenii około 40, wśród nich kilka kobiet, a nawet małżeństwa. Jedni już z wyrokami, inni dopiero czekają na rozprawę w przepełnionych aresztach. Odkąd kilka lat temu zmieniło się słoweńskie prawo, zasada jest prosta: jeśli złapią cię z migrantami w samochodzie, jesteś winny. To dlatego liczba skazywanych kierowców rośnie lawinowo. Polska ambasada ostrzega nawet przed braniem kogoś na stopa.

Rozmawialiśmy z kilkoma zatrzymanymi Polakami. Twierdzą, że nie wiedzieli, kogo będą przewozić. W 2024 roku znaleźli na Facebooku ogłoszenia tej samej firmy transportowej, oferującej przewóz turystów i gości hotelowych. Schemat działania oszustów we wszystkich przypadkach był identyczny.

Firma rekrutuje nadal, bez problemu udało nam się w niej zatrudnić. Potrzebne było zdjęcie samochodu, profil na Telegramie i numer konta, najlepiej w Revolucie. Tyle wystarczy, żeby zarabiać nawet 10 tysięcy euro miesięcznie. "Turystów" nie brakuje, bo zachodniobałkański szlak jest jedną z głównych tras nielegalnej migracji do Unii Europejskiej.

Szlak bałkański

Miękkim podbrzuszem Europy są Serbia oraz Bośnia i Hercegowina. Obydwa kraje nie należą do UE, mają za to podpisane umowy o ruchu bezwizowym z wieloma państwami, z których pochodzą migranci, m.in. z Turcją czy krajami Afryki Północnej. Migranci przylatują więc do Serbii lub Bośni, a następnie - już nielegalnie - próbują przedostać się przez Chorwację, Węgry i Rumunię do Europy Zachodniej.

Aktualnie czytasz: Polscy kierowcy i bałkański szlak migracyjny. Mieli wozić turystów, zostali przemytnikami

- Unia Europejska wymaga od krajów kandydujących do UE, jak na przykład Serbia, uszczelniania granic, w zamian dostając poparcie dla swoich autokratycznych rządów - mówi nam dr Robert Rydzewski z Instytutu Antropologii i Etnologii Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza, zajmujący się migracjami, autor książki "The Balkan Route: Hope, Migration and Europeanisation in Liminal Spaces” ("Bałkański szlak. Nadzieja, migracja i europeizacja w przestrzeniach liminalnych"), wyd. Routledge, 2023.

- W trakcie tak zwanego kryzysu migracyjnego w 2015/2016 roku najważniejsi europejscy politycy, na przykład Angela Merkel czy przedstawiciele Unii, jeździli do krajów Europy Południowo-Wschodniej, aby wystąpić na wiecach poparcia autokratycznych rządów w zamian za uszczelnianie granic, ignorując istotne uchybienia w rządach prawa, korupcję i nepotyzm elit politycznych. Równocześnie kraje kandydujące wykorzystują migrantów do wywierania presji na Unię. To się nazywa "refugee commodification", czyli "utowarowienie uchodźców." Tak zrobiła Turcja w 2011 roku, otwierając połączenia lotnicze z krajami afrykańskim pogrążonymi w konfliktach i znosząc wizy. Podobnie zrobiły Białoruś, Serbia oraz Bośnia i Hercegowina - dodaje ekspert.

Według danych Frontexu, czyli europejskiej agencji zajmującej się ochroną granic UE, w rekordowym 2015 roku bałkańskim szlakiem chciało się przedostać do Unii Europejskiej 764 tysiące osób. Kolejny duży skok Frontex odnotował w 2022 roku - ponad 144 tys. osób. W 2024 roku było ich już tylko niecałe 22 tysiące. To głównie Syryjczycy, Afgańczycy i Turcy.

Jednak Frontex odnotowuje jedynie liczbę udaremnionych prób przekroczenia granicy UE poza punktami granicznymi. Tymczasem od początku kryzysu migracyjnego międzynarodowe organizacje przestępcze zajmujące się przemytem ludzi, wyspecjalizowały się w tym, jak skutecznie przewieźć migrantów do Europy Zachodniej.

Dzisiaj działają prawie jak biura turystyczne. Jeśli migrant ma dużo pieniędzy, to oferują mu przejazd "all inclusive", gdzie nie musi się martwić żadnym etapem podróży. Jeśli zapłaci mniej, będzie musiał na przykład samemu przedostać się pod osłoną nocy przez las na drugą stronę granicy, gdzie będzie na niego czekał kolejny kierowca.

Tymi kierowcami w ostatnich latach są także Polacy.

Według danych słoweńskiej policji, w 2024 roku to polscy kierowcy, po Ukraińcach, Rumunach i Serbach, byli najczęściej zatrzymywani przez słoweńską policję za nielegalny przewóz migrantów.

Szczegóły tego procederu pokazujemy w reportażu "Superwizjera".

Kierowca potrzebny od zaraz

Maciej Skibicki, taksówkarz z Poznania, ogłoszenie znalazł na Facebooku. Na grupie z ofertami pracy dla kierowców jedna z firm szukała kierowców z własnymi samochodami do przewozu osób na terenie Europy. Pasażerami mieli być turyści i biznesmeni. Tacy, których z jednej strony nie stać na własnych kierowców, a z drugiej nie chcą się bawić z szukaniem taksówek i transportem publicznym, tylko szybko dojechać z punktu A do punktu B.

Skibicki był w trudnej sytuacji finansowej, a oferta firmy wydawała się bardzo kusząca, od 150 do nawet kilkuset euro od głowy za kurs. Firma obiecywała trzy, cztery kursy w tygodniu. W miesiąc można było więc zarobić nawet 10 tysięcy euro. Skibicki sprawdził, że firma ma stronę, pozytywne komentarze i siedzibę, a przynajmniej swój adres na stronie internetowej. To go uspokoiło na tyle, że postanowił się zgłosić.

Niedługo potem na WhatsAppie odezwał się do niego mężczyzna przedstawiający się jako Vitalij. Mówił dobrze po polsku, ale z wyraźnym wschodnim akcentem.

- Witam pana. Wcześniej pan pisał na temat pracy jako kierowca. Czy jest aktualna dla pana oferta? - pisze 15 sierpnia 2024 roku mężczyzna z ukraińskiego numeru telefonu.

- Trasy po jakim kraju? - pyta Skibicki.

- Białystok-Szczecin 800 dolarów. Ale na ten kierunek jest czas oczekiwania 2-3 dni - pisze mężczyzna i dodaje, że mają też trasy z chorwackiego Zagrzebia do włoskiego Triestu oraz ze słoweńskiej Lublany do Triestu.

Skibicki zdecydował się na pracę w Chorwacji. Tknęło go i zapytał Vitalija: - To są normalni klienci czy może uchodźcy?

- To nie żadni migranci, tylko zwykli turyści - usłyszał w odpowiedzi.

Zapis tych rozmów słoweńska policja znalazła potem w telefonie Skibickiego.

Inny kierowca, z którym rozmawialiśmy, to Andrzej (imię zmienione), który wcześniej jeździł w Uberze. On również liczył na szybki zarobek. Tak jak Skibicki kontaktował się z mężczyzną przedstawiającym się jako Vitalij.

- Napisałem mu, że nie będę woził żadnej broni, żadnych narkotyków, nic nielegalnego. O migrantach nawet wtedy nie pomyślałem. Miałem wozić turystów na trasie Chorwacja - Włochy. Nie opuszczałem Unii Europejskiej, więc czułem się bezpiecznie - mówi nam Andrzej.

superwizjer 1
"Dla mnie się zaczął amerykański film"
Źródło: TVN24

Turyści bez paszportów

Maciej Skibicki przyjechał do Zagrzebia 24 października i zameldował się w hotelu. Dostał wiadomość, że następnego dnia rano ma pierwszy kurs. Miał zawieźć klientów do włoskiego Triestu. Jeśli spodobałaby mu się praca, to po pierwszym kursie mieli podpisać umowę. Jego opiekun z firmy poprosił, żeby przeszli z WhatsAppa na Telegram. Tam Skibicki dostał wskazówki, gdzie ma odebrać klientów, łącznie z zaznaczonym na zdjęciu miejscem, gdzie zaparkować.

Na miejscu czekała jednak na niego para z trójką dzieci. Jedyny bagaż, jaki mieli, to mała torba z rzeczami dla dzieci. Skibicki, zgodnie z życzeniem, przesłał zdjęcie pasażerów Vitalijowi. Na wszelki wypadek wysłał je także do żony.

- Napisałem do człowieka z firmy, że coś tu jest nie tak, bo to jest za dużo osób, ja mam normalny pięcioosobowy samochód. Pisałem, że to jest za dużo ludzi i ja ich nie będę brał. Zadzwonił do mnie i powiedział, że jak ich nie wezmę, to będę miał wielki problem - opowiada Skibicki. Jak twierdzi, zauważył, że niedaleko nich stoi dwóch mężczyzn, którzy rozmawiają przez telefon i bacznie przyglądają się całej sytuacji.

- Mówię tak: znają miejsce mojej lokalizacji, znają miejsce mojego pobytu w hotelu, wiedzą, gdzie moja rodzina mieszka. Dobra, rób ten kurs i spierdzielaj z tego kraju, wracaj do domu. Taka była moja pierwsza myśl - wspomina. Zabrał więc rodzinę do samochodu.

Od razu zaczął dostawać na Telegramie pinezki, żeby nie jechać tak, jak kieruje go nawigacja. Miał się poruszać bocznymi drogami. Potem w areszcie Skibicki dowie się od innych zatrzymanych kierowców, że to jedna z tras, którą przewozi się migrantów.

Krótko po tym, kiedy przekroczyli granicę ze Słowenią, zatrzymała ich policja.

- Jak policja się dowiedziała, że rodzina nie ma paszportu, to jeden i drugi wyciągnął broń i zaczęli na mnie wrzeszczeć. Dla mnie się zaczął amerykański film - mówi Skibicki. Policjanci skuli Polaka i przewieźli na komisariat, a potem do aresztu w Mariborze.

Grozi mu 12 lat więzienia. Jeśli pójdzie na układ z prokuraturą i przyzna się do winy, słoweńskie władze są gotowe zmniejszyć karę do 2 lat i 10 miesięcy za kratami. Skibicki nie chce iść na układ. Uważa, że jest niewinny, twierdzi, że został wrobiony. Czeka na kolejną rozprawę wyznaczoną na koniec maja.

Rodzina migrantów, którą miał przewieźć Maciej Skibicki
Rodzina migrantów, którą miał przewieźć Maciej Skibicki
Źródło: archiwum prywatne Macieja Skibickiego

"Wszystko na nielegalu"

Tomasz (imię zmienione) przyjechał do Zagrzebia 2 grudnia. Miał wieźć turystów do Udine we Włoszech, niedaleko Wenecji.

- Zadzwonił do mnie gość, który przedstawił się jako Vitalij. Opowiadał, że jest logistykiem, ma pod sobą sporo kierowców, także z Polski. I że zwykle jest jeden kurs dziennie. Powiedział, żeby najlepiej założyć konto na Revolucie. Kazał, żebym udostępnił mu swoją lokalizację w Google - mówi Tomasz. Następnego dnia rano mężczyzna, zgodnie z wytycznymi, stawił się pod jednym z hoteli i wysłał Vitalijowi zdjęcie swojego samochodu.

Spotkał tam innego kierowcę, Czecha, który dobrze mówił po polsku. Zaczęli rozmawiać o pracy. Czech od razu powiedział mu, że "wożą migrantów, wszystko na nielegalu".

- Wtedy podeszło do nas czterech, na oko Azjatów, bieda z nędzą. Ubrani bardzo niechlujnie z takimi siatkami, jak kiedyś handlarze na Stadionie Dziesięciolecia. Ja do nich po angielsku, niemiecku, rosyjsku, oni nic. W końcu poszli do jakiegoś innego samochodu - opowiada Tomasz.

Zrezygnował z kursu i wrócił do Polski.

Andrzej zrobił w sumie cztery kursy. Trzy przebiegły bez problemu, wpadł na czwartym. Tym, po którym miał dostać zapłatę za wszystkie kursy.

- Na pierwszym kursie miałem dwóch Chińczyków i jedną Turczynkę. Jechałem z Zagrzebia do Włoch. Mówili, że jadą do Włoch i potem będą się przemieszczać gdzieś dalej, ale już ktoś inny będzie ich wiózł, bo - z tego, co mi mówili - ja odpowiadałem tylko za część ich trasy. Kiedy z nimi jechałem, policja zatrzymała mnie we Włoszech i wszystko było w porządku - opowiada.

- Kiedy miałem mieć czwarty kurs, mówiłem Vitalijowi, że to już mój ostatni, bo wtedy kończyła mi się winieta, chciałem wracać do Polski. Wiozłem dwóch Turków i Egipcjanina. Mówili, że jadą do Niemiec, ale najpierw muszą się dostać do Włoch - wspomina. Policja złapała go tuż po przekroczeniu słoweńskiej granicy. Dalej było tak jak ze Skibickim - broń, kajdanki i areszt w Mariborze.

Pod koniec lutego Andrzej został skazany na 2 lata i 2 miesiące więzienia. Będzie odwoływał się do sądu drugiej instancji, liczy na mniejszy wymiar kary.

- Dzień zaczynamy o szóstej rano śniadaniem. Suchy chleb z masłem albo jakaś podróbka nutelli. Schudłem 14 kilogramów w 3,5 miesiąca. Porcje są małe. Obiad o 13.30. Dwie godziny na dobę są spacery, 22 godziny na dobę spędzamy w celi. Mam celę taką, że rąk nie rozłożę na szerokość, a na długość zrobię 4,5 kroku. Siedzę z Ukraińcem, też kierowcą - opowiada.

Tylko w zeszłym roku słoweńska policja zatrzymała około 3 tysięcy migrantów próbujących przejechać do Europy Zachodniej
Tylko w zeszłym roku słoweńska policja zatrzymała około 3 tysięcy migrantów próbujących przejechać do Europy Zachodniej
Źródło: "Superwizjer" TVN24

"Liczba kierowców w więzieniach rośnie lawinowo"

Jak mówi nam konsul RP w Lublanie Szymon Białek, wszyscy Polacy siedzący w słoweńskich więzieniach, to kierowcy zatrzymani z migrantami.

- Władze słoweńskie wychodzą z założenia, że jeżeli zostanie pan ujęty na terenie Słowenii i wiezie pan w samochodzie osoby o nielegalnym statusie, to jest pan winny. Dla władz Słowenii jest to dosyć istotne naruszenie prawa, które w 2021 roku zostało zaliczone jako przestępstwo, a nie wykroczenie, za które obecnie kary zgodnie z kodeksem karnym wynoszą od 3 do 12 lat. To poważna kara, dużo bardziej poważna niż w Polsce. Dlatego liczba osób przebywających w zakładach karnych lawinowo rośnie - wyjaśnia konsul.

- Wygada na to, że mamy do czynienia z "uberyzacją" szlaku migracyjnego. Klienci nie mają żadnego kontaktu z faktycznymi organizatorami ich przerzutu. Zamawiają usługę przez Internet, płatności też są wirtualne. To podwykonawcy, czyli kierowcy, biorą na siebie całą odpowiedzialność za przejazd konkretnego odcinka trasy - mówi dr Robert Rydzewski, ekspert zajmujący się migracjami.

Z informacji konsula Białka wynika, że obecnie w słoweńskich więzieniach i aresztach przebywa ok. 40 obywateli polskich - głównie mężczyzn, chociaż jest też kilka kobiet. Dokładna liczba nie jest znana, ponieważ konsulat jest informowany tylko o zatrzymaniu tych Polaków, którzy poprosili o kontakt z polską placówką.

Jak mówi nam konsul, głównym motywem działania kierowców jest chęć szybkiego zarobku. Większość osadzonych to osoby złapane podczas pierwszego kursu, wcześniej niekarane w Polsce.

Chcieliśmy sprawdzić, czy podobna sytuacja z polskimi kierowcami ma miejsce w Chorwacji, jednak tamtejsza konsul ograniczyła się do maila z informacją, że "konsulowie RP nie są uprawnieni do gromadzenia danych statystycznych" dotyczących osadzonych Polaków. Z kolei MSZ napisał nam jedynie, że w Chorwacji za przewóz migrantów grozi od roku do 8 lat pozbawienia wolności, a w przypadku zarzutu kwalifikowanego (tj. pomoc w nielegalnym przekroczeniu granicy z narażeniem utraty zdrowia lub życia) - od 3 do 12 lat.

Vitalij zaprasza na Bałkany

Ogłoszenia tej samej firmy, do której zgłosił się Maciej Skibicki, znaleźliśmy na Facebooku, Instagramie i TikToku. Pochodzą z 2024 roku. W ogłoszeniach pojawiają się różne numery telefonów. Mają numery kierunkowe z Polski, Czech, Nepalu i Turcji. Kiedy wpisujemy je do WhatsAppa lub Telegrama, często pojawia się informacja, że to kontakt do przedstawiciela firmy o innej nazwie. Czasami numer odsyła do ogłoszenia jeszcze innych profili i kont oferujących pracę dla kierowców. Wszystkie ogłoszenia brzmią bardzo podobnie, zmieniają się tylko nazwy firm i rzekome siedziby firmy - to adresy w Hiszpanii, Włoszech, Ukrainie, Litwie i Czechach.

Pod ogłoszeniem znajdujemy komentarze, które wskazują, że inni kierowcy mieli podobne doświadczenia do naszych rozmówców. Ostrzegają się wzajemnie, że firma tak naprawdę zajmuje się przewozem migrantów.

Z ogłoszenia firmy na Facebooku przechodzimy na ich stronę internetową. Jest bardzo prosta. Polska wersja językowa wygląda, jakby była automatycznie przetłumaczona, pełno tam błędów.

47 min
Podziemne państwo pomocowe

Na stronie klikamy w zakładkę "kontakt". Zaczynamy na Telegramie czat z użytkownikiem o imieniu Alisa. W opisie konta czytamy: "Wita Was firma [nazwa - red.], menadżer ds. współpracy z kierowcą". Piszemy, że jesteśmy zainteresowani pracą. Po chwili dzwoni do nas mężczyzna przedstawiający się jako Vitalij - czyli tak samo jak osoba, z jaką kontaktowali się kierowcy, z którymi rozmawialiśmy. Płynnie mówi po polsku, chociaż z mocnym wschodnim akcentem.

Podajemy się za Jakuba, kierowcę spod Warszawy, który szuka pracy.

Vitalij dopytuje, gdzie mieszkamy i jaki mamy samochód. Jak mówi, obecnie mają dużo zleceń z hoteli na Bałkanach, zdarzają się też kursy na przykład z Rumunii do Niemiec. Mówi jak pracownik call center - zasypuje nas szczegółowymi informacjami i formułkami, jakby czytał skrypt. Za kurs mamy dostawać, w zależności od konkretnej trasy, ok. 150-180 euro od osoby, połowę tej kwoty za dziecko.

- Kursy w Chorwacji i Słowenii mamy codziennie, mniej więcej można zrealizować 3-4 zlecenia tygodniowo.

- Czyli to pewna praca? Jadę i mam kogo wozić?

- Tak, oczywiście. Na przykład w tym tygodniu mamy pięciu, sześciu kierowców i już zrealizowaliśmy ze Słowenii pięć, siedem zleceń oraz z Zagrzebia do Włoch dwa, trzy. Zawsze są zlecenia.

Vitalij mówi, że będzie naszym opiekunem, jego zadaniem będzie załatwienie nam hotelu, wysyłanie pinezek z punktami odbioru turystów oraz wskazywanie na bieżąco trasy. Z pasażerami kontaktuje się dział obsługi klienta. W kolejnych rozmowach mówi też o "księgowych" i "szefie" swojej firmy. Umowę będziemy podpisywać osobno na każdy kurs, a do rozliczeń najlepiej założyć konto w Revolucie, litewskim banku, który oferuje wirtualne konta obsługiwane za pomocą aplikacji w telefonie.

Pytamy go, czy to legalna praca. - Oczywiście, oni wszyscy mają dokumenty, wizy w paszporcie lub zezwolenie na pobyt. To mogą być turyści z różnych krajów, z Chin, z Turcji - odpowiada automatycznie. Potem przesyła nam w wiadomości szczegółowe stawki i trasy.

Kilka dni później dzwonimy na inny numer podany w ogłoszeniach firmy. Chcemy sprawdzić, czy tym razem scenariusz będzie inny. Znów jednak kończy się na rozmowie z Vitalijem, który przedstawia identyczne warunki pracy.

Po kilku rozmowach przesyłamy Vitalijowi zdjęcie samochodu, numer Revoluta i zgłaszamy się do pracy. Mamy zameldować się hotelu zarezerwowanym przez naszego opiekuna i czekać na pierwszych turystów. I to wystarczy.

A potem zatrzymała nas policja.

Czytaj także: