Od Gdyni do Gdyni. Bez zawijania do portów. Zupełnie sam na morzu, przez minimum 350 dni. Taki jest plan 28-letniego Bartka Czarcińskiego z Kalisza. Teraz, kiedy skończył budowę łódki, może wdrożyć go w życie. - Ten pomysł siedzi mi w głowie od 5 lat. Nie wiadomo kiedy wrócę, ale przecież czegoś trzeba się bać - podkreśla zdeterminowany żeglarz.
- Rejsów dookoła globu było wiele, ale nie znalazłem jeszcze żadnej historii, w której jeden człowiek opłynął świat bez zawijania do portów na samodzielnie zbudowanej przez niego łódce - mówi Bartek Czarciński.
Kilka lat temu wpadł na swój odważny pomysł i przez długie miesiące wytrwale przygotowywał każdy najmniejszy szczegół wyprawy.
Ostatnie szlify
Rozmawia z nami tuż po wyjściu na ląd. Każdą wolną chwilę poświęca ostatnio na dokręcanie, przyczepianie, przytwierdzanie i montowanie poszczególnych elementów. - Łódka jest już skończona, ale pracujemy nad dopinaniem wszystkiego na ostatni guzik, kompletujemy żagle. Poddaję ją wielu próbom, trzeba oszacować jak się zachowa. Póki co jestem pozytywnie zaskoczony, spisuje się całkiem nieźle - chwali się kapitan, który będzie zarazem jedynym członkiem rejsu.
"Perła Gdyni"
Mógł kupić sobie jacht, jak to się zazwyczaj odbywa, ale postanowił stworzyć go sam. Łódź ma 7,8 m długości, 2,5 m szerokości i 1,6 m zanurzenia.
- Różne sytuacje się w życiu zdarzają, ja akurat nie mogłem pozwolić sobie na kupno łodzi. Poprzednią sprzedałem, bo potrzebowałem pieniędzy. 4 lata działań krok po kroczku i dzisiaj mam to, na co pracowałem - opowiada. Dzisiaj jego zacumowana w porcie łódka kołysze się na wodzie i cierpliwie czeka na podbój globu.
Jacht nazwał "Perła Gdyni". - Nazwę wybrało dwóch chłopaków z domu dziecka w Gnieźnie, gdzie przeprowadzałem warsztaty o żeglarstwie. Razem ze stowarzyszeniem "Polacy Dookoła Świata" odwiedzaliśmy różne placówki. Chcieliśmy pokazać trochę morskiego świata, zasugerować, że kiedy ma się dobre pomysły, środki nie są najważniejsze - wyjaśnia.
500 sproszkowanych obiadów
W rejs wyrusza na początku czerwca. Nie wiadomo, ile dokładnie potrwa. Może 9 miesięcy, może nawet 12. Wszystko zależy od warunków na morzach i oceanach. Jedyne, co pewne to to, że każdemu sztormowi będzie musiał stawić czoła zupełnie sam.
O posiłki zadba żona i mama. - Przygotują 150 zup i 350 dań, łącznie około 60 kilogramów jedzenia. Wszystko będzie liofilizowane, czyli sproszkowane. Zaleję wodą, i obiad będę miał gotowy - tłumaczy Bartek.
Na wyposażeniu będzie miał też 500 litrów słodkiej wody i 100 litrów paliwa do kuchenki. Łączność z cywilizacją zapewnią mu dwa telefony i internet, facebooka używać nie planuje.
Ma swoją Penelopę
Kapitan nie chce nazywać swojej wyprawy "samotną". - Wolę nazwę "rejs solo", jak to określił Henryk Jaskuła, człowiek, któremu udało się samotnie opłynąć świat. "Samotność" to negatywne słowo, a ja mam przecież do czego wracać. Mam rodzinę, żonę, swoją szkołę żeglarstwa i wydawnictwo podręczników - mówi Czarciński.
Trzeba się bać
Śmiałek co roku spędza na morzu około 8 miesięcy, jest kapitanem, instruktorem żeglarstwa i motorowodnym, zajmuje się tym zawodowo od 11 lat. Wierzy, że jest odpowiednio przygotowany. - Czy się boję? Trzeba się bać. Znam jednak ludzi, którym się udało opłynąć świat, muszę wierzyć, że ja też osiągnę sukces. Przygotowywałem się, nie robię nic na wariata. Będzie dobrze - podsumowuje.
Autor: ww / Źródło: TVN 24
Źródło zdjęcia głównego: facebook.com/polacydookolaswiata