Czym zajmował się Gutenberg, zanim wydrukował pierwszą biblię? Co Lech Wałęsa ma wspólnego ze średniowiecznym pielgrzymem? Te z pozoru tak różne pytania łączy pewna szczególna kategoria zabytków.
Od blisko dwóch lat zamiast Starego Rynku poznaniacy mają wielką dziurę. Trwający wciąż remont najważniejszego miejskiego placu poprzedziły badania archeologiczne. Pracownicy Muzeum Archeologicznego działali głównie przed ratuszem, a więc w miejscu, które było prawdziwym epicentrum średniowiecznego miasta. Niezabrukowana, grząska nawierzchnia pełna obornika i odpadków dosłownie pochłaniała upuszczone przedmioty. Dzięki temu po 700 latach nieodnalezione zguby znowu ujrzały światło dzienne.
Wśród nich wiele emocji wzbudzają szare, ołowiane plakietki.
- To tak zwane znaki pielgrzymie - mówi kierowniczka badań Kateriny Zisopulu-Bleja - Najczęściej wyobrażały konkretnych świętych lub relikwie, z którymi związane były poszczególne sanktuaria. Z literatury znamy egzemplarze wykonane ze srebra lub pozłacane, ale ich zdecydowana większość była masowo odlewana z ołowiu i cyny. Chodziło o to by zaspokoić potrzeby tysięcy pątników rocznie - tłumaczy Zisopulu-Bleja.
Znakiem pątniczym był również… przegrzebek. A dokładnie rzecz biorąc muszla apetycznego mięczaka, który dziś nierozerwalnie kojarzy się nie tylko z sanktuarium w Santiago de Compostela, ale też samym szlakiem. Oprócz prawdziwych muszli pielgrzymi mogli kupić ich kopie odlane z taniego metalu. Pomysł podchwyciły inne sanktuaria. Pamiątkarski biznes był poważnym źródłem dochodu dla rzemieślników, którzy wykupili od Kościoła przywilej na produkcję plakiet. W samej tylko Ratyzbonie na początku XVI w. sprzedawano rocznie ponad 120 tysięcy takich dewocjonaliów.
Na podstawie odnalezionych znaków pątniczych archeolodzy wiedzą już, że poznaniacy najchętniej odwiedzali sanktuaria położone w Akwizgranie, Maastricht i Kolonii. Z tego ostatniego miasta pochodzi bardzo efektowna plakietka przedstawiająca pokłon Trzech Króli. Efektowna nie musi oznaczać piękna. Rzemieślnik, który sporządził formę, miał dość ciężką rękę.
- Plakiety różniły się jakością opracowania detali, ale także budową. Niektóre są pełne, inne ażurowe. Te ostatnie często naśladowały motywy znane z gotyckiej architektury. Czasami podklejano je kolorowym papierem, który tworzył kontrast dla srebrzystego metalu i przyciągał wzrok - wyjaśnia kierowniczka badań.
Plakietki, w przeciwieństwie do dzisiejszych krzyżyków czy szkaplerzy, nie były noszone pod ubraniem na szyi. Przy użyciu specjalnych otworów przyszywano je na płaszcze, czapki albo przybijano do pielgrzymich kosturów. Były widocznym znakiem odbytych wędrówek i dowodem religijności właściciela. Tym ważniejszym, jeśli pielgrzymka była zadaną pokutą przez spowiednika albo sąd. Na swój sposób, zapewne nieświadomie, do takiej tradycji nawiązał Lech Wałęsa. Były prezydent znany jest z tego, że w klapie marynarki nosił plakietkę z wizerunkiem Matki Boskiej Częstochowskiej przywiezioną z Jasnej Góry.
Plakietka jak amulet
Po powrocie do rodzinnego miasta pielgrzym bynajmniej nie wkładał pamiątki do kufra. Kawałek ołowiu był dalej noszony na odzieży albo trafiał w inne eksponowane miejsca.
- Znamy przypadki przybijania ich do wezgłowi łóżek, wszywania w księgi a nawet przylutowywania do cynowych dzbanków na wino. Plakietki trafiały ze zmarłymi do grobów, ale bywały także przekazywane w spadku jako cenne przedmioty. Nie z racji ich wartości materialnej, lecz sakralnej - mówi Kateriny Zisopulu-Bleja.
Plakieta pochodząca ze świętego miejsca niosła w sobie cząstkę tej mocy, którą dawały relikwie przechowywane w sanktuarium. Trochę na zasadzie magii przenośnej, gdy przedmiot mający kontakt z innym przejmował niektóre jego właściwości. Stąd wzięły się plakietki w formie amforek zawierających odrobinę święconej wody lub oleju z danego sanktuarium. Zwyczaj bardzo ma się zresztą całkiem dobrze i dziś, chociaż ołowiane ampułki zastąpiły plastikowe Maryjki z zakrętką na głowie. Rzadkie i niezwykle ciekawe były plakietki z fragmentami lusterek.
- W Akwizgranie, gdy raz na siedem lat okazywano suknię Najświętszej Marii Panny, ludzie starali się złapać jej odbicie w lustrze. W ten sposób łapano blask świętości i wierzono, że łaska będzie już na zawsze towarzyszyć właścicielowi takiego zwierciadełka - mówi archeolog i dodaje, że ich produkcją zajmował się sam Johannes Gutenberg, sławny twórca przemysłowej techniki druku.
Wspomniane okazanie relikwii było wielkim świętem, które wcale nie odbywało się w nabożnej ciszy. Tłum szczelnie wypełniał nawy, ludzie pokrzykiwali, mdleli, odzywały się instrumenty dęte. Było to wydarzenie, którego doświadczało się raz w życiu. Aż trudno było nie przywieźć sobie pamiątki, niekiedy także hałaśliwej.
- Na rynku w Poznaniu odnaleźliśmy kilka dzwonków. Niektóre mogły pochodzić ze zwyczajnej końskiej uprzęży, ale mam również dzwonki pokryte dewocyjnymi napisami, które interpretujemy jako znaki pielgrzymie - opowiada nasz rozmówczyni.
Czas na Poznań!
Plakiety odkryte na poznańskim Starym Rynku cieszą szczególnie, bo wcześniej tej kategorii zabytków w stolicy Wielkopolski nie znajdowano. Archeolodzy zazdrośnie patrzyli na kolegów z innych miast, którzy mieli ich w bród. W samym tylko portowym Gdańsku znaleziono ponad tysiąc takich przypinek lub ich fragmentów!
Teraz to się zmieniło i Poznań wreszcie ma swoje plakiety, również dzięki użyciu podczas badań wykrywaczy metali. Urządzenia pozwalały na lepsze lokalizowanie w lepkiej średniowiecznej mierzwie niewielkich zabytków. Plakiety stanowią kolejny dowód, że średniowieczny Poznań był otwarty na świat, a jego mieszkańcy mobilni. Z pielgrzymek przywozili nie tylko bożą łaskę i religijne gadżety, ale także importowane towary oraz nowe idee.
Kierowniczka badań opracowała znalezione znaki pielgrzymie i wygłosiła już na ich temat wykład. Teraz ma jeszcze jedno naukowe marzenie.
- Wciąż czekamy na znalezienie naszej, poznańskiej plakietki - mówi Zisopulu-Bleja. - Takie musiały istnieć, bo od XV wieku na poznańskich Piaskach prężnie działał ufundowany przez Władysława Jagiełłę kościół Bożego Ciała. Sanktuarium przyciągało rzesze pielgrzymów, również spoza Polski, którzy nie mogli wracać z pustymi rękoma! - przekonuje archeolog.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: K. Zisopulu