Zebrali choinki ze śmietników i wrzucili do rzeki. Wszystko po to, by pomóc rybom. To kolejna akcja fundacji Ratuj Ryby, która ma pomóc w odbudowie ekosystemu Warty w Poznaniu.
- Od czasu zatrucia rzeki w 2015 roku utworzyłem program rewitalizacji Warty. To jeden z jego elementów - mówi Sebastian Staśkiewicz, prezes fundacji Ratuj Ryby.
Czytaj też: Do Warty wypuścili milion ryb
Staśkiewicz śmieje się, że to taki bioichtiorecykling w ich wykonaniu. Odzyskane dla środowiska choinki będą stanowić gniazda dla ryb, przede wszystkim dla sandaczy. W sumie do Warty wrzucono kilkadziesiąt świątecznych drzewek.
- Igliwie jodeł czy świerku to idealny substrat. Jak ryba składa ikrę, to ona ma klej, który się idealnie przykleja do choinek - tłumaczy Staśkiewicz.
Taka choinka później staje się idealnym schronieniem dla wylęgu, nawet gdy już igliwie z niej spadnie. - Sandacze pilnują ikry tak jak w bajce o Nemo - mówi.
Drzewa zatopili w porcie
Jak podkreśla, choinek nie należy wrzucać byle gdzie. - Trzeba wiedzieć gdzie jest ryba - mówi.
Oni wrzucali je w porcie rzecznym w Poznaniu i jego najbliższej okolicy. - Ogólnie mamy około czterdzieści gniazd. Przez cały sezon patrolujemy port rzeczny i kilka miejsc w jego okolicy i monitorujemy te gniazda. Czasem wyciągamy te choinki, jak latem jest niski poziom wody - wyjaśnia.
Po czterech latach walki fundacji, port rzeczny został wykluczony z obszaru łowienia przez wojewodę wielkopolskiego. Zakaz będzie obowiązywał do końca czerwca.
Efekty już widać, i to dosłownie. Na echosondzie członkowie fundacji zaobserwowali całe ławice ryb.
Jak mówi Staśkiewicz, pierwsza część lutego to najlepsza pora na takie akcje. - Za miesiąc możemy już przepłoszyć ryby, dlatego lepiej to zrobić wcześniej. Na jeziorach kładło się nawet choinki jeszcze na lód, by spadła potem na dno - tłumaczy.
Siedem lat po katastrofie ekologicznej
Przypomnijmy, w 2015 roku do Warty w Poznaniu wylano trujące substancje. Według śledczych zanieczyszczenie wody chemikaliami, m.in. transflutryną, czyli środkiem owadobójczym, spowodowało śnięcie przynajmniej trzech ton ryb różnych gatunków na mierzącym około 70 kilometrów odcinku Warty pomiędzy mostem Lecha w Poznaniu a Chojnem w gminie Wronki.
Ta liczba w rzeczywistości mogła być jednak znacznie większa. Wędkarze po sześciu dniach od zdarzenia zebrali 2,5 tony martwych ryb. - Oceniamy, że jest to wierzchołek góry lodowej, jeśli chodzi o pobranie ryb. Większość spłynęła, nie została przez nas wyłowiona i poddana utylizacji - mówił 29 października 2015 roku Marcin Wiśniewski, dyrektor Polskiego Związku Wędkarskiego, dodając, że ich zdaniem to zaledwie 20-30 procent "całego śnięcia".
- Przeprowadzone w toku śledztwa czynności wykazały, że trujące substancje zostały wprowadzone do rzeki Warty przez ustaloną spółkę w miejscu prowadzenia działalności gospodarczej. Stwierdzono związek przyczynowo-skutkowy pomiędzy działalnością spółki a zatruciem rzeki. Działanie spółki biegli określili jako bezprecedensowe barbarzyństwo ekologiczne i cywilizacyjne - informowała ówczesna rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Poznaniu Magdalena Mazur-Prus.
Sześć i pół roku od tamtych zdarzeń w Sądzie Rejonowym Poznań-Stare Miasto rozpoczął się proces w tej sprawie. Jedynym oskarżonym jest Piotr M., zarządzający firmą produkującą m.in. środki owadobójcze. Grozi mu do ośmiu lat więzienia.
Warta rzeka brudną
Wyniki badań dotyczących stanu Warty są przygnębiające. - W żadnym miejscu nie jest sklasyfikowana w kategorii czystych rzek. To tendencja od lat. Ale zatrucie z 2015 roku spowodowało porażenie całego ekosystemu - mówi Staśkiewicz.
I nie ukrywa żalu do instytucji zarządzających rzeką. - Minęło siedem lat od jej zatrucia i żaden z zarządców, użytkowników wody, nie zrobił dla niej kompletnie nic. To niesłychane. Nie ma żadnego programu na odbudowę biologicznego środowiska Warty. A społeczeństwo niestety nie zdaje sobie sprawy z problemu - martwi się.
Źródło: TVN24 Poznań
Źródło zdjęcia głównego: Fundacja Ratuj Ryby