Strażacy z Poznania wiedzieli, że w kamienicy przy ulicy Kraszewskiego, w której doszło do wybuchu, działał serwis akumulatorów - ustaliła "Gazeta Wyborcza". Według ustaleń dziennikarzy, strażacy sami korzystali z usług serwisu, naprawiając tam latarki, i nie dostrzegli zagrożenia. Rzecznik strażaków potwierdził, że naprawiano tam sprzęt, ale zaprzeczył, że straż miała wiedzę o tym, co się znajduje w piwnicach budynku. Wcześniej dziennikarze programu UWAGA! TVN rozmawiali z byłym pracownikiem firmy, który mówił im, że małe pożary wybuchały w budynku nawet dwa, trzy razy w tygodniu i gaszono je piaskiem.
Jak ustalili dziennikarze "Wyborczej", cztery piwnice w kamienicy przy ulicy Kraszewskiego przerobiono nielegalnie w jedno pomieszczenie - salę do napraw. Prowadziły do niej schody wykute na zapleczu salonu firmy, który mieścił się na parterze (obsługiwano tam klientów). W mailu przesłanym do "Wyborczej" spółka potwierdziła, że w piwnicy serwisowano akumulatory. "Powstał kilkustanowiskowy serwis z regularnej wielkości oknami od strony podwórza kamienicy" - potwierdzili przedstawiciele firmy. Według byłego pracownika firmy, zapłony akumulatorów zdarzały się kilka razy w tygodniu. Serwisanci wrzucali je wtedy do wiadra i przysypywali piaskiem. Taką instrukcję wydał im współwłaściciel firmy. Według byłego pracownika, w piwnicy składowano nawet dwa tysiące akumulatorów. Pod koniec sierpnia dziennikarze programu UWAGA! TVN rozmawiali z pracownikiem firmy, która zajmowała się regeneracją akumulatorów w kamienicy w Poznaniu, gdzie doszło do pożaru i wybuchu. Mężczyzna pokazał dziennikarzowi zdjęcia ze swojego telefonu przedstawiające ogniwa z akumulatorów i opisał, co działo się podczas ich wymiany. - Jak plus z plusem się połączy, to najpierw nagrzewały się blaszki, no i później ogień był po prostu. Oni to gasili w ten sposób, że wrzucali do piasku - opowiadał. Dodał, że ogień potrafił się pojawić dwa lub trzy razy w tygodniu. - Przy tej presji czasu, którą szef narzucał, łatwo było się pomylić - powiedział.
Wyborcza: straż serwisowała akumulatory do latarek
"Gazeta Wyborcza" informuje, że 26 sierpnia skontaktowali się z nią poznańscy strażacy, którzy ujawnili, że Komenda Miejska Państwowej Straży Pożarnej w Poznaniu od dawna wiedziała o serwisie akumulatorów w spalonej kamienicy. - Firma Lupo serwisowała akumulatory do naszych latarek. W komendzie są faktury, które to potwierdzają - poinformowali strażacy "Wyborczą". Dziennikarze zapytali rzeczników poznańskiej i wielkopolskiej straży pożarnej, czy komenda korzystała z usług firmy, a jeśli tak, to w jakim zakresie i jak często. Zapytali też, czy prowadzenie takiej działalności w budynku mieszkalnym nie budziło wątpliwości straży pożarnej. "Komenda miejska Państwowej Straży Pożarnej w Poznaniu skorzystała z usług firmy Lupo kilka razy w ciągu ostatnich lat – była to regeneracja akumulatorów latarek pododdziału bojowego oraz regeneracja kilku akumulatorów Survivor LED" - potwierdził "Wyborczej" rzecznik Komendy Miejskiej PSP w Poznaniu Marcin Tecław. Rzecznik jednak nie odpowiedział, dlaczego straż pożarna korzystała z usług firmy i czy serwisowanie akumulatorów w budynku mieszkalnym nie budziło wątpliwości strażaków. - Nowa informacja jest taka, że straż pożarna korzystała z usług tego serwisu, a więc doskonale wiedziała, że on działa w tej kamienicy. Strażacy serwisowali tutaj akumulatory do swoich latarek i straż pożarna oficjalnie to przyznaje i powstaje oczywiście pytanie, dlaczego nikomu nie zapaliła się czerwona lampka i czy powinna była się zapalić. Pewne jest to, że strażacy nie dostrzegli zagrożenia, skoro nie podjęli żadnych działań, nie przeprowadzili na przykład kontroli - mówił dziennikarzowi TVN24 dziennikarz "Gazety Wyborczej" Piotr Żytnicki.
Straż pożarna: zawoziliśmy tam latarki, nie wiedzieliśmy, co jest w piwnicy
Dziennikarzowi tvn24.pl udało się porozmawiać się z oficerem prasowym Komendy Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej w Poznaniu Marcinem Tecławem. Strażak odniósł się do tego, o czym napisała "Gazeta Wyborcza". - Faktycznie korzystaliśmy z usług firmy Lupo, aczkolwiek muszę zaznaczyć, że w tym roku nie została wystawiona żadna faktura za usługi w tej firmie na rzecz naszej komendy. Dodatkowo chciałbym powiedzieć, że od ostatniego zdarzenia, do którego doszło na początku ubiegłego roku w tym budynku, nie było żadnych interwencji Państwowej Straży Pożarnej ani nie było żadnych zgłoszeń od mieszkańców czy osób postronnych na temat bezpieczeństwa w tym budynku. My jako strażacy zawoziliśmy tam faktycznie latarki do naprawy, zostawialiśmy latarki w biurze obsługi klienta na parterze i odbieraliśmy je naprawione. My nie wiemy, w jakim miejscu i gdzie te latarki były naprawiane. Nie wiedzieliśmy, że firma obejmuje swoim zasięgiem również pomieszczenia piwniczne. Uszczegółowiając, nie mieliśmy takiej wiedzy o bateriach w piwnicy, mieliśmy wiedzę, że działa tam legalnie działająca firma, która znajduje się na parterze - skomentował rzecznik poznańskich strażaków.
I dodał, że strażacy nie mają sobie w tej sprawie nic do zarzucenia i zaapelował do opinii publicznej: - Teraz mamy takie poczucie, że jest zgonione spełnianie przepisów i dbanie o bezpieczeństwo na strażaków, ale to nie my, szanowni państwo, jesteśmy w stanie stanąć w każdej firmie, w każdym budynku mieszkalnym, w każdym miejscu publicznym i stać na straży prawa i sprawdzać spełnianie przepisów przeciwpożarowych, bo to trochę tak jakby zarzucić policji, że jest winna temu, że pan redaktor spowodował wypadek. To nie oni są winni, tylko pan redaktor jest winny - podsumował strażak.
Oświadczenie firmy regenerującej akumulatory
Do sprawy, którą nagłośnili dziennikarze UWAGI TVN i teraz "Gazety Wyborczej", odnieśli się w czwartek (29 sierpnia) właściciele regenerującej akumulatory firmy Lupo, której punkt znajdował się w spalonej kamienicy przy ulicy Kraszewskiego 12. W przesłanym nam oświadczeniu przedstawiciele spółki podkreślili, że są "wstrząśnięci" tragedią. "To ciężkie chwile dla nas wszystkich, związanych z tą tragedią. Wyrażamy głębokie wyrazy współczucia wszystkim poszkodowanym w wyniku pożaru. Najszczersze kondolencje kierujemy do rodzin Strażaków, którzy poświęcili się dla ratowania życia, zdrowia i dobytku mieszkańców" - zaznaczyli. "W kamienicy na Kraszewskiego od wielu lat prowadziliśmy rodzinną firmę, którą budowaliśmy z pasją i zaangażowaniem, aby dostarczać naszym klientom usługi na najwyższym poziomie. W tragicznym pożarze utraciliśmy owoc naszej wieloletniej pracy" - czytamy dalej w oświadczeniu Lupo. Przedstawiciele firmy napisali w oświadczeniu, że "w związku z szeregiem spekulacji, które pojawiły się w mediach, pragniemy wskazać, że nasza firma zawsze prowadziła swoją działalność zgodnie z prawem oraz z poszanowaniem norm bezpieczeństwa". "Apelujemy o powstrzymanie się od formułowania bezpodstawnych twierdzeń i insynuacji, które utrudniają rzetelne wyjaśnienie przyczyn tego tragicznego zdarzenia. Bezpieczeństwo, profesjonalizm i wysoka jakość świadczonych przez nas usług zawsze były naszym priorytetem" - czytamy w oświadczeniu. Firma zakończyła pismo, deklarując "pełną transparentność oraz współpracę w celu wyjaśnienia przyczyn tej tragedii". Nie odniosła się bezpośrednio do informacji o regularnie powtarzających się pożarach regenerowanych akumulatorów.
Jechali do "zwykłego zadymienia", mierzyli się z katastrofą budowlaną
Do pożaru i wybuchu w kamienicy przy ul. Kraszewskiego 12 w Poznaniu doszło w nocy z 24 na 25 sierpnia. Służby wezwano do pożaru w piwnicy. Mieszkańcy zaczęli ewakuację przed przyjazdem służb. Pięć minut po zgłoszeniu strażacy byli już na miejscu. Podczas przeszukiwania piwnicy, w której szukali źródła ognia, doszło do dwóch wybuchów, po których pożar szybko się rozwinął.
Zginęło dwóch strażaków, którzy prowadzili rozpoznanie w piwnicy. Rannych zostało 11 strażaków i trzech cywilów. Wiceminister spraw wewnętrznych Wiesław Leśniakiewicz powiedział, iż "siła wybuchu była tak duża, że strażakom zrywało hełmy z głowy". W kulminacyjnym momencie akcji gaśniczej na miejscu pracowało około 100 strażaków oraz około 30 wozów.
W czwartek i piątek odbyły się uroczystości pogrzebowe tragicznie zmarłych strażaków. Miały charakter państwowy.
Źródło: Gazeta Wyborcza, tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: PAP/Jakub Kaczmarczyk