95 lat temu uruchomiono pierwszą stację pogotowia ratunkowego w Poznaniu, z jedyną w mieście karetką. By wezwać pomoc, należało wykręcić numer alarmowy 6666. Stację uruchomiono w dziesiątą rocznicę odzyskania niepodległości, w związku z czym jej patronem został Józef Piłsudski.
"Wczoraj odbyło się uroczyste otwarcie pożytecznej placówki. Brak pogotowia ratunkowego miasto nasze odczuwa już od szeregu lat" - pisał "Dziennik Poznański".
11 listopada 1928 roku uruchomiono pierwszą stację pogotowia ratunkowego w Poznaniu, z jedyną w mieście karetką. Jej siedziba mieściła się w gmachu straży ogniowej przy ulicy Grunwaldzkiej 16.
"Przecięcia wstęgi zagradzającej wejście do garażu, mieszczącego karetkę Pogotowia dokonał przy dźwiękach orkiestry wojskowej wojewoda hr. Dunin-Borkowski, poczem zebrani weszli do dwuch pokojów, w których mieści się ambulatorium stacji. Tutaj ks. Budaszewski poświęcił wnętrze, a w krótkich słowach przemówił wiceprezes Pogotowia dr. Węckowski, wskazując na program pracy nowej placówki charytatywnej. Wspólna fotografja zakończyła tą miłą uroczystość" - opisywał "Dziennik Poznański" (pisownia oryginalna).
Wykręcano cztery szóstki
Karetka Pogotowia z załogą na pierwsze wezwanie czekała 11 listopada od południa. By wezwać pomoc, należało zadzwonić pod numer alarmowy 6666.
"Mamy nadzieję, że ofiarność społeczeństwa umożliwi Lekarskiemu Pogotowiu Ratunkowemu uruchomienie dalszych stacyj i karetek, aby wreszcie zorganizowano w naszem mieście należycie służbę niesienia pomocy w doraźnych wypadkach" - pisał "Dziennik Poznański".
Nazwisko marszałka na karoserii
W związku z oddaniem stacji pogotowia do użytku w dziesiątą rocznicę odzyskania niepodległości, otrzymała ona imię marszałka Józefa Piłsudskiego. Patron znalazł się także na pierwszych karetkach.
Po roku Poznań dorobił się drugiego pojazdu pogotowia. Dziesięć lat po otwarciu stacji pogotowia, miasto dysponowało sześcioma karetkami.
Pierwsza stacja pogotowia powstała na terenie, na którym w 1929 roku odbywała się Powszechna Wystawa Krajowa (Pewuka), która podsumowywała pierwszą dekadę Polski po odzyskaniu niepodległości i prezentowała dorobek gospodarczy, kulturalny, naukowy i polityczny kraju, który po 123 latach wrócił na mapy. Była to największa wystawa, jaką kiedykolwiek zorganizowano w Rzeczpospolitej. I taką pozostaje do dziś. Zajmowała około 65 hektarów - obszar trzykrotnie większy niż obecne Międzynarodowe Targi Poznańskie. Można go porównać do 93 boisk piłkarskich.
Miasto szykowało się do tej imprezy pełną parą - powstały dziesiątki nowych budynków, nowa dzielnica, największa restauracja (Restauracja Centralna PWK na 1700 miejsc). Wybudowano też największy hotel w Polsce - Polonia.
1 lutego 1929 r. pogotowie przeniosło się właśnie do budynku hotelu Polonia. W listopadzie 1932 roku przeniesiono je do Masztalarni Zamku przy ul. Fredry. W czasie II wojny światowej utworzono niemiecką stację pogotowia ratunkowego przy ul. Chudoby, która została następnie przeniesiona do szpitala im. Przemienienia Pańskiego przy pl. Bernardyńskim. Po zakończeniu wojny pogotowie mieściło się początkowo przy ul. Głogowskiej 95, następnie ul. Śniadeckich, a od stycznia 1951 roku przy ul. Chełmońskiego 20. Po ponad pół wieku, w grudniu 2005 roku, poznańskie pogotowie ratunkowe doczekało się nowej siedziby. Obecnie główna siedziba rejonowej stacji Pogotowia Ratunkowego w Poznaniu mieści się w zmodernizowanym budynku przy ul. Rycerskiej 10.
Wcześniej wzywano taksówkę
Jak Poznań radził sobie wcześniej bez karetki? Od 1927 roku każdy z poznaniaków posiadający telefon - lub którego sąsiad takowy posiadał - zapamiętywał numer 5555. Był to numer alarmowy Nocnego Pogotowia Lekarskiego, którego siedziba znajdowała się tuż obok centrali telefonicznej na ulicy Pocztowej.
Jak należało wzywać pomoc? To opisywała "Wielkopolska Ilustracja".
Nerwowa dłoń uchwyciła słuchawkę telefoniczną.
- Stacja dziewiąta.
- Proszę 55 55!
Dzwonek.
- Tu Nocne Pogotowie Lekarskie.
- Panie doktorze – mówi ktoś drżącym, urywanym głosem – Jedliśmy rybę na kolację i żona połknęła ość. Biedaczka dusi się.
- Dobra jest! Przysyłaj pan taksówkę. Za kilka minut jestem!
Z tymi "kilkoma minutami" dziennikarze "Wielkopolskiej Ilustracji" zdecydowanie przesadzili… Najpierw trzeba było pobiec na postój taxi, mieć szczęście i zastać jedną z trzystu taryf w mieście, i posłać po lekarza, żeby ten mógł dojechać do pacjenta. Oczywiście wszystko na koszt tego ostatniego.
Wcześniej o nocnej pomocy można było zapomnieć - trzeba było czekać do rana.
Źródło: TVN24 Poznań
Źródło zdjęcia głównego: NAC